Muzyka

16 sierpnia 2014

Dotyk zła - Rozdział 11



            Prezentowała swoje wdzięki, prężąc ciało w prowokacyjnym tańcu. Kiedy wchodziła na salę i dawała się porwać rytmom płynącej z głośników muzyki, wcale nie myślała o tym, że starzy, obleśni faceci ślinią się na jej widok i rozbierają ją wzrokiem. Wstyd i obrzydzenie do samej siebie powracał za każdym razem, gdy tylko zamykała za sobą drzwi garderoby.
            Nie mogła się pogodzić z faktem, że potoczyło jej się w życiu tak, a nie inaczej. Za każdym razem, kiedy o tym myślała, wylewała morze łez. Nie była taka silna, jaką pokazywała na co dzień.
            Ludzie mogli ją uważać za tchórza; mogli sobie myśleć, że zamiast odbić się od samego dna, ona zwyczajnie na nim została. Dlatego uciekła. Uciekła do miejsca, gdzie nikt jej nie znał. A teraz? Niemal wszyscy wiedzieli już kim jest.
            Miała wyrzuty sumienia, musząc oszukiwać bliskich, których zdobyła, kiedy tu przyjechała. Jednak z każdym dniem, coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że całe jej życie to kłamstwo, iluzja. Z nikim nie jest do końca szczera, przed wszystkimi udaje taką poukładaną, szczerą do bólu, silną kobietę.
            Obeszła dookoła metalową rurę przymocowaną do podestu. Omiotła zamglonym przez alkohol wzrokiem salę, w której kłębiło się mnóstwo mężczyzn. W tłumie dostrzegła znajomą blond czuprynę włosów. Przestała więc tańczyć i lekko rozwarła usta, po czym zacisnęła wargi w cienką kreskę. Co tu robić? Zostać? Uciekać?
            Doskonale wiedziała, po co tutaj przyszedł. Łudziła się, że maska będzie dobrym kamuflażem, żeby przypadkiem nie poznali jej jacyś znajomi; była taka głupia. Jak mogła się tak bardzo pomylić? Co sobie myślała? Ludzie przecież nie są ślepi.
            Odwróciła twarz, zaciskając palce na rurze. Mężczyźni zaczynali domagać się kolejnego tańca, a ona sparaliżowana Jego obecnością nie mogła się ruszyć.
            Co robić? Co mam do cholery robić?
            Oddychając szybko, ale cicho, zdecydowała się na ucieczkę. Nie mogło dojść między nimi do konfrontacji. Nie teraz. Nie była gotowa na to by stanąć z nim twarzą w twarz. Mogłoby jej to przysporzyć strasznie dużo problemów.
            Zbiegła z podestu, stukając wysokimi obcasami w podłogę. Zaczęła uciekać w kierunku garderoby. Nienasyceni klienci klubu zaczęli ją wołać, ale ona zignorowała ich. Z każdy krokiem ich głosy cichły. Odetchnęła, kiedy w końcu znalazła się w garderobie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Od razu przekręciła kluczyk w drzwiach, żeby nikt nie wparował z impetem. Nie zamierzała słuchać pretensji. Chciała zostać sama. Przemyśleć kilka spraw. Naiwnie myślała, że On może niczego się nie domyśla. Stanęła przecież z nim twarzą w twarz. Doskonale pamiętała, jak podejrzliwie na nią patrzył.
            Oparła się o drzwi; zamknęła oczy i zaczęła się zsuwać w dół, jak łzy po jej policzkach.
            Zdjęła w końcu szpilki i syknęła z bólu. Już tyle czasu nosiła buty na wysokim obcasie, a mimo to za każdym razem miała obolałe stopy. Rzuciła je gdzieś w kąt, a potem zdjęła maskę z twarzy. Z impetem rzuciła ją przed siebie. Nie sądziła, że ma na tyle siły.
            Usiadła przed wielkim lustrem. Spojrzała sobie w twarz i pomyślała, że chciałaby mieć taką toaletkę. W domu. W swoim własnym domu, gdzie czułaby się bezpieczna i nic by jej nie groziło. To były nierealne marzenia. Nawet nie miała ich, z kim zrealizować.
            Wyprostowała się i zaczęła wyjmować spinki z włosów.
            Nigdy więcej, pomyślała, kiedy uświadomiła sobie ile zużyła lakieru do włosów przed występem.
            Po głowie wciąż chodziła jej melodia do piosenki Let it rock zespołu Bon Jovi. Zaczęła po cichu śpiewać, wpatrując się w swoje żałosne odbicie w lustrze.


“The weekend comes to this town
Seven days too soon
For the ones who have to make up
What we break up of their rules

Well I saw Captain Kidd on Sunset
Tell his boys they're in command
While Chino danced a tango
With a broomstick in his hand
He said: It's alright (alright) if you have a good time
It's alright (alright) if you want to cross that line
To break on through the other side

Let it rock, let it go
You can't stop a fire burning out of control
Let it rock, let it go
With the night you're on the loose
You got to let it rock”

           
            Usiłowała rozczesać posklejane lakierem włosy, jednak szczotka na nic się przydała. Zrezygnowana wstała z krzesła; zabrawszy szczotkę poszła do łazienki. Chciała się odświeżyć zanim stawi czoła swojemu „szefowi”.


            Wyglądając przez samochodową szybę, obserwowała ulice skąpane w deszczu. Światła neonów odbijały się w kałużach, a ludzie zdawali się nie zwracać uwagi na to, że pada. Chodzili z parasolami, jakby nic się nie działo. Zdecydowanie wolałaby, żeby przez cały rok było wyłącznie lato. Nawet jeśli codziennie miałby się lać żar z nieba. Lepsze to niż deszcz.
            Odwróciła głowę w kierunku swojego towarzysza i uśmiechnęła się.
            – Dzięki tobie nie muszę się tłuc miejską komunikacją przez to cholerne miasto. Nie cierpię deszczu – odezwała się, przerywając tym samym długą ciszę.
            – Wiesz o tym, że to żaden problem. I tak szybko się dzisiaj uwinęliśmy. A poza tym… obiecałem Slashowi, pamiętasz? – Pochylił się do przodu. – Zawsze działy się tu różne cuda, ale w ciągu ostatnich tygodni… to przekracza normy, nawet jeśli chodzi o Los Angeles – dodał z przekąsem. – No i miałem ci pomóc z zakupami.
            – Mam wyrzuty sumienia, że cały czas mi pomagasz i poświęcasz mi tyle czasu…
            – Zupełnie niepotrzebnie. Nie robiłbym tego, gdybym nie chciał. A poza tym… w pewnym sensie czuję się za ciebie odpowiedzialny. – Spojrzał na nią, ale szybko odwrócił głowę, żeby nie stracić panowania nad kierownicą. – Slash nie mógł ci dziś pomóc, a warunki pogodowe są jakie są… czułbym się winny, gdyby… – Spojrzał na nią jeszcze raz i westchnął.
            Veronica wiedziała, o co mu chodzi; mocno odczuła przepaść wiekową między nimi, kiedy wspomniał o odpowiedzialności. Przez moment poczuła się, jak małe dziecko, które nie może się ruszyć nigdzie bez rodzica. Przygryzła tylko dolną wargę.
            – Wiem, co chciałeś powiedzieć....
            – Przepraszam. Wiem, obiecałem nie poruszać tego tematu.
            – Nie szkodzi – odparła bezbarwnym głosem i spojrzała tępo przed siebie. – Wszyscy się boją. Ja też. Chyba przede wszystkim ja… ale chcę żyć w miarę normalnie. Nie zastanawiać się za każdym razem, czy jak wyjdę za róg ulicy nie dostanę w łeb albo ktoś mnie nie dźgnie nożem. Tak przecież nie można… Poza tym… człowiek popada wtedy w paranoję. Nawet jeśli coś przypadkiem się przewróci od razu się zastanawiam… – Ich spojrzenia się spotkały przez moment. Veronica nie mogła nic wyczytać z oczu Joe’go. Jego spojrzenie było raczej obojętne. Nie oceniał jej, nie uważał za wariatkę.
            – Dobrze, że chociaż próbujesz normalnie funkcjonować. Nie zamykasz się przed światem, choć Slash pewnie otoczyłby cię grubym murem do wyjaśnienia sprawy…
            – To prawda. Czasem mnie to irytuje. Często panikuję z tego powodu… i staram się żyć normalnie, a on jest przewrażliwiony.
            – Kocha cię, więc to jasne, że się martwi.
            – Czasem naprawdę przesadza…
            – Może potrzebujecie odpoczynku od siebie? Jesteście ze sobą każdego dnia, niemal przez cały czas.
            – Być może – powiedziała krótko, zastanawiając się nad jego słowami.
            – Nie zrozum mnie źle, dobrze? Chodzi mi o to, że taki odpoczynek od siebie jest bardzo pomocny. Dzięki temu moje małżeństwo z Billie jakoś funkcjonowało – powiedział to z delikatnym przekąsem.
            Veronica zastanawiała się przez moment, czy kontynuować temat, ale doszła do wniosku, że gdyby Joe chciał się z nią podzielić szczegółami na temat jego związku to zrobiłby to sam i jakiekolwiek pytania byłyby zbędne.
            – Zatrzymaj się tutaj, dobrze? – poprosiła, kiedy mijali supermarket.
            – W porządku – odparł, wjeżdżając na parking.
            Zatrzymawszy samochód, oderwał ręce od kierownicy, a potem wysunął spod kurtki markowy srebrny zegarek. Spojrzał na godzinę i ze zdziwieniem stwierdził, że jest już siódma; pomagając Veronice przy koniach czas leciał mu zdecydowanie szybciej.
            – Zrobię szybkie zakupy i zaraz wracam, dobrze? – Sięgnęła po torebkę na tylne siedzenie.
            – Pójdę z tobą.
            Znowu dopadły ją wyrzuty sumienia. Joe nie był typem, który stał z założonymi rękami, kiedy trzeba było pomóc, zwłaszcza kobiecie. Mimo to, wydawało się, że nadużywa za bardzo jego uprzejmości. Poświęcał jej mnóstwo swojego wolnego czasu i krępowało ją to.
            Ona szybko schroniła się pod zadaszeniem, a Joe wolnym krokiem zmierzał do wejścia. Patrzyła na niego przez cały ten czas. Westchnęła i przymknęła powieki.
            – O co chodzi? – zapytał, marszcząc czoło.
            Zatrzymał się tuż obok niej. Brunetka starała się złapać wewnętrzną równowagę. Co się z nią do cholery działo? Czemu aż tak zabłądziła myślami? To znak, że powinna się położyć, jak najszybciej do wygodnego łóżka. Była tak zmęczona, że zaczęła tracić zmysły.
            – Wszystko w porządku – odpowiedziała po dłuższej chwili.
            – Na pewno? Zbladłaś… dobrze się czujesz?
            – Wiesz… przepraszam… jakoś zakręciło mi się w głowie – powiedziała dość niewyraźnie, dotykając lekko jego przedramienia.
            – Chodź… – Objął ją lekko ramieniem, po czym zaczął prowadzić w stronę samochodu. Otworzył drzwi, a potem posadził ją na przednim siedzeniu. – Powiedz co mam kupić, okej?
            – Joe, przestań… zajrzę tu jutro.
            – Kupię co trzeba i zaraz jestem. Siedź tutaj, jasne?
            Wymieniła listę produktów spożywczych, które chciała kupić. Co się z nią dzieje? W głowie miała prawdziwą pustkę. Co gdyby była tutaj sama? Przecież nikt by jej nie pomógł.
            Gitarzysta wrócił po kilkunastu minutach. Była zaskoczona, że mężczyzna tak szybko uwinął się z zakupami. Zazwyczaj wygląda to tak, że kiedy facet idzie na zakupy, nie przynosi większości produktów, kupuje inne albo bardzo długo zastanawia się, co ma wziąć z półki. Joe był jednak inny. Zakupy poszły mu sprawnie. Kupił wszystko, czego potrzebowała.
            – Jak się czujesz? – zapytał, siadając w fotelu kierowcy.
            – W porządku – mruknęła.
            – Może powinnaś odwiedzić lekarza? – zapytał spokojnie.
            Veronica pokręciła głową i zamknęła oczy. Ułożyła się na oparciu w miarę wygodnie. Chciała być już w domu.
            – Dobrze… ale gdybyś jednak poczuła się gorzej to po prostu powiedz.
            – Zawieź mnie po prostu do domu – wymamrotała.


            – Jestem ci naprawdę wdzięczna. Mam wyrzuty sumienia, bo wykorzystuję cię, ale…
            – Wykorzystujesz? – powtórzył z niedowierzaniem. – Chyba żartujesz. Zaoferowałem ci pomoc, więc nie ma mowy o wykorzystywaniu. Czemu we wszystkim doszukujesz się spisku?
            – Przepraszam... nie chcę ci się narzucać po prostu. – Westchnęła i zaczęła wypakowywać produkty spożywcze.
            – Przestań mówić bzdury, dobrze? Pomagam ci z własnej nieprzymuszonej woli. Jak widać dobrze, że jednak odwiozłem cię do domu i pomogłem z zakupami. – Spojrzał na jej bladą cerę i wygiął lekko kąciki.
            Veronica odwróciła się, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z nim. Wydawało jej się czymś naturalnym, że ktoś taki, jak Joe Perry jej się podoba. Wychodziła z założenia, że ten typ tak ma i raczej żadna kobieta na świecie nie przeszłaby koło niego obojętnie.
            Układając nerwowo produkty w szafkach, nawet nie zauważyła, kiedy gitarzysta podszedł do niej, żeby jej pomóc.
            Kiedy podawał jej kolejne produkty, słyszała szelest skórzanej kurtki, którą w dalszym ciągu miał na sobie. Gdzie jej maniery? Nawet nie zaproponowała mu nic do picia.
            Czuła ciepły oddech gitarzysty na czubku swojej głowy. Była w niezręcznej sytuacji i nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Niemal obejmował ją ramionami, kiedy podawał jej zakupy.
            – Zrobię ci coś do picia, hm? – zapytała wreszcie, żwawym krokiem uciekając od niego.
            – Nie rób sobie kłopotu. – Uśmiechnął się lekko.
            – Daj spokój! – podniosła nieco głos, unosząc rękę na znak, że nie przyjmuje odmowy. – Z racji tego, że jesteś samochodem… kawa czy herbata?
            Obrzucił ją rozbrajającym spojrzeniem. Brunetka uśmiechnęła się w odpowiedzi i wstawiła wodę.
            – Niech będzie herbata – powiedział w końcu Joe.
            Przygotowała czyste kubki, po czym wrzuciła do każdego po torebce herbaty. Utkwiła w nim wzrok na dłuższy moment, opierając się pośladkami o szafkę.
            – O co chodzi? – zapytał, zauważając, że na niego patrzy.
            – Zastanawiam się, jak długo będziesz stał w tej kurtce – odparła z lekkim uśmiechem.
            – Ah… – zaśmiał się krótko. – Jest mokra. Gdzie mogę ją odłożyć?
            – Zaniosę ją do łazienki, a ty usiądź w salonie.
            Wzięła kurtkę, po czym skierowała się do łazienki. Po drodze zahaczyła i garderobę, żeby wziąć wieszak.
            Znalazłszy się w łazience, powiesiła skórzaną kurtkę Joe’go. Usiadła na zamkniętej klapie sedesu. Nerwowo przyciskała dolną wargę. Musi się opanować. Żałowała, że pozwoliła mu się podwieźć do domu i tego, że zaproponowała mu herbatę.
            Przemyła twarz zimną wodą, żeby schłodzić rozgrzane policzki. Musi wracać. Nie może tu siedzieć całą wieczność.
            Kiedy zeszła na dół, zauważyła, że kubki stoją już na stole.
            – Woda się zagotowała. Nie wracałaś, więc zaparzyłem herbatę.
            – W porządku.
            – Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie.
            Veronica opadła na sofę. Odchyliła głowę na miękkie oparcie sofy i utkwiła wzrok w suficie.
            – Jestem trochę zmęczona – wymamrotała, spoglądając na niego.
            – Wypiję raz dwa herbatę i nie będę ci już przeszkadzał.
            Nie odpowiedziała. Wzięła kubek do ręki i zaczęła pić małymi łykami, żeby się nie poparzyć. Miała nadzieję, że to jakoś postawi ją na nogi, ale chyba tylko sen byłby w stanie zregenerować jej siły.
            – Kiedy Slash wróci?
            – Nie mam pojęcia. Pewnie późnym wieczorem. Przyzwyczaiłam się. Teraz jego późne powroty są na porządku dziennym.
            – No tak. Nagrywają płytę, to zrozumiałe. – Patrzył na nią długą chwilę. – Może się połóż, hm? Naprawdę blado wyglądasz. Martwię się.
            – Nic mi nie jest, naprawdę. Jak pójdziesz to wskoczę pod prysznic, a potem się położę.
            Dłuższy czas milczeli. Veronica nie była już zbyt skora do rozmów, a Joe nie bardzo miał pojęcie o czym mógłby z nią rozmawiać. Postanowił, że szybko dopije herbatę i pozwoli jej odpocząć.
            – Dziękuję za herbatę – powiedział odstawiają kubek.
            – To ja ci dziękuję. No wiesz… że mnie odwiozłeś i pomogłeś z zakupami.
            – Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, uśmiechając się przyjaźnie.
            Veronica poszła po jego kurtkę, która zdążyła wyschnąć. Odprowadziła go do drzwi.
            – Gdybyś rano nie czuła się najlepiej i nie była w stanie mi pomóc, to zadzwoń dobrze?
            – A kto ci pomoże? Przecież Eddie’go teraz nie ściągniesz.
            – Jakoś sobie poradzę, spokojnie. – Objąwszy ją na pożegnanie ramionami, musnął jeszcze delikatny policzek brunetki.
            – Do zobaczenia – wymamrotała, zamykając powoli drzwi za gitarzystą.
            Gdy tylko wyszedł pozasuwała wszystkie zamki. Przekręciła kluczyk, zasunęła zasówkę, a potem poszła sprawdzić wszystkie okna. Serce tłukło jej się w piersi, kiedy wchodziła na piętro, gdzie było całkiem ciemno. Z sypialni słyszała dźwięk uruchamianego silnika, więc podeszła do okna. Reflektory samochodu Joe’go błyszczały w strugach deszczu. Domknęła okno, żeby mieć pewność, że będzie bezpieczna. Nigdy nie zostawała sama. Ogarnęła ją dziwna panika. Czuła się nieswojo kiedy była sama, zważywszy na okoliczności. Starała się być twarda, ale kiedy była sama ogarniał ją kompletny strach.
            Kiedy reflektory oddaliły się od domu i zniknęły w ciemności, odeszła od okna. Wszystko wydało jej się dziwnie obce. Może popadała w paranoję, ale miała wrażenie jakby nie była w tym pokoju sama.
Zbiegła na dół i nagle zadzwonił telefon. Podbiegła do aparatu, potykając się o poduszkę leżącą na ziemi. Zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że leży na ziemi. Czyżby ją upuściła? Może spadła już wcześniej i zapomniała podnieść?
            Szarpnęła za słuchawkę i odgarnąwszy włosy przytknęła ją do ucha. Krzyknęła nerwowe „halo”, ale odpowiedziała jej cisza.
            – Jest tam kto? – powtórzyła już nieco spokojniej.
            – Hej, to tylko ja… – poznała ten głos. – Nie poznajesz mnie? Przecież to ja Matthew.
            Odetchnęła. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ale cieszyła się, że to on zamiast głuchego telefonu. Nie zamierzała się z nikim bawić w taki dzień. Humor przestał jej dopisywać, kiedy została sama.
             – Cześć, Matt… – powiedziała cicho, ocierając czoło. – Nie spodziewałam się, że zadzwonisz…
            – Słyszę…
            – Co? O czym ty mówisz?
            – Jesteś zdenerwowana… – powiedział, przejmując się jej stanem.
            – To nie z twojego powodu, Matt – zapewniła, po czym odetchnęła głośno. Przesadzała. Nic jej się przecież nie stanie.
            – Czyli jednak coś jest nie tak.
            – Nie… to znaczy… jestem sama i po prostu… mam wyostrzoną wyobraźnię.
            – Zdaje się więc, że dobrze, że zadzwoniłem.
            Zapadła cisza. Nic z tego nie rozumiała. Czy jemu się wydawało, że dzięki temu, że zadzwonił poczuje się bezpieczniej i jej obawy znikną? Jeśli tak było to chyba sobie nie zadawał sprawy z tego, jak bardzo się mylił.
            – Jestem w Los Angeles – oznajmił, uprzedzając jej kolejne pytanie.
            – Co takiego?!
            – Miałem trochę wolnego czasu. Chciałem cię odwiedzić. W Seattle nie miałaś dla mnie zbyt dużo czasu. Chciałem z tobą porozmawiać, zobaczyć, jak żyjesz.
            Teraz sobie przypomniała. Zaproponowała mu wówczas, że jeśli będzie chciał to może ją odwiedzić w Kalifornii i wtedy znajdą więcej czasu, żeby porozmawiać i spędzić trochę czasu, jak kiedyś; żeby spróbować odbudować przyjacielską więź. Niezwykłe wyczucie czasu.
            – Dotarłem dopiero dzisiaj. Jakieś trzy godziny temu. Byłem zmęczony podróżą, dlatego dzwonię dopiero teraz. Musiałem zarezerwować hotel i przespać się trochę…
            – Dałam ci swój adres. Mogłeś przyjechać do mnie. Mam wolny pokój.
            – Nie wiem, czy twój facet byłby temu przychylny. Wolałem nie ryzykować – powiedział i zaśmiał się do słuchawki. – Masz jutro czas?
            – Trudno powiedzieć – odparła od razu. – Pracuję i nie wiem ile mi to zajmie.
            – Nie chciałbym całego dnia spędzić w hotelu… – powiedział smutno.
            – Rozumiem, tylko no… może umówmy się, że dasz mi telefon do tego hotelu, a ja po prostu zadzwonię w wolnej chwili?
            – To chyba będzie najrozsądniejszy pomysł. Rano może sam pokręcę się po okolicy. Ewentualnie popytam innych ludzi – powiedział z entuzjazmem.
            Veronica uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się, że Matt zdecydował się ją odwiedzić w tak krótkim czasie.
            – W takim razie zdzwonimy się. Miłego wieczoru – powiedziała, ale nie czekała już na odpowiedź. Odłożyła słuchawkę.
            Spojrzała na poduszkę leżącą na podłodze. Zmarszczyła czoło, ale wstała i podniosła ją. Rzuciła poduszkę na sofę, po czym poszła pod prysznic.


            – Wolałbym gdybyś była ze mną po prostu szczera! – burknął pod nosem, niezadowolony. – Widać, że to dla ciebie cholerny problem!
            – Matt to tylko mój kolega! A ty robisz z igły widły! – Była wściekła, jak osa i miała przemożną ochotę użądlić. Slash atakował ją bez uzasadnienia.
            – Kurwa, po prostu mogłaś mi powiedzieć!
            – Słuchaj, kiedy? Kiedy byłeś na nagraniu, tak? Albo miałam sobie nastawić budzik na godzinę twojego powrotu, żeby ci powiedzieć? Nie dość, że wracasz późno to jeszcze śmierdzisz wódą z kilometra. Nie masz prawa mi robić wyrzutów. Nie chcę takiego życia, rozumiesz?! – rzuciła oskarżycielskim tonem. Czuła, że zaraz wstrząśnie nią spazm płaczu, więc odwróciła się na pięcie.
            Slash stał osłupiały, cały czas w tym samym miejscu. Nie spodziewał się po niej takiego wybuchu. Zwykle nie reagowała taką złością. Zdarzały im się kłótnie; jednak nigdy nie do tego stopnia. Veronice niewiele brakowało, żeby rzucić się na niego z pięściami. Była, jak tornado, lawina.
            Ruszył się jednak z miejsca; zastał ją wyrzucającą jej ubrania z garderoby. Stanął w korytarzu, jak wryty. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
            – Mała, co ty wyprawiasz? – zapytał cicho, idąc w jej kierunku.
            – Nie widzisz? Zabieram swoje rzeczy.
            – Ale po co?
            – Żeby mieć w, co się ubrać, kiedy odejdę.
            – Nie żartuj sobie… – wychrypiał. Serce tłukło mu się w piersi; tłukło się ze strachu; nie wyobrażał sobie, że mógłby ją stracić; że z powodu jego egoizmu, ignorancji miałby stracić kobietę swojego życia. Jak sobie poradzi sam? Teraz jakoś wiąże koniec z końcem. Każdą inną posłałby do diabła. Rzecz w tym, że ona nie jest każdą.
            – Czy wyglądam jakbym żartowała? – Zatrzymała się na chwilę. Kładąc ręce na biodrach spojrzała na niego.
            – Przestań, proszę cię… – Chwycił jej ręce za nadgarstki i pociągnął do siebie. – Porozmawiaj ze mną… tak, na spokojnie, hm?
            Gładził kciukami jej dłonie. W oczach Veroniki błyskała wściekłość. Wyprowadzał ją po prostu z równowagi. Była wściekła, że potrzeba aż tyle zachodu; że potrzeba awantury by wreszcie do niego dotarło, że czuje się samotna.
            – Byłam naiwna, wiążąc się z tobą. Myślałam, że moje życie będzie jak w Madrycie. Naiwnie wierzyłam, że los się do mnie uśmiechnie. Całe moje życie to cholerne pasmo niepowodzeń – powiedziała ze łzami w oczach.
            – Przepraszam cię. Wiem, że nawalam od naszego wyjazdu do Seattle.
            – Nawalasz?! Żartujesz sobie?! Prawie cały czas jestem sama. Traktujesz mnie, jak swoją własność. Nie mogę mieć własnego zdania, ambicji, bo tobie się to nie podoba. Jesteś młodym facetem, a czasem gadasz, jak stary piernik! – nawrzeszczała na niego, ale nawet to nie przyniosło jej ulgi.
            Hudson był w kompletnym szoku. Nie spodziewał się takiej furii. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i przytulić, ale doszedł do wniosku, że dla nich obojga nie skończyłoby się to dobrze.
            – Podjęłaś już decyzję? – zapytał niskim głosem.
            – Chyba lepiej będzie jeśli przez jakiś czas pobędziemy sami. Musimy odpocząć. Być może to wszystko za szybko się potoczyło.
            – Co masz na myśli?
            – To całe mieszkanie ze sobą…
            – Sytuacja nas trochę do tego zmusiła, sama wiesz…
            – Racja… po wszystkim mogłam wrócić do siebie. To byłoby lepsze niż to, co mamy teraz… ciągle się żremy, awanturujemy.
            – Więc co zamierzasz?
            – Wrócę na razie siebie. Musimy złapać oddech. Nie zrywam z tobą… przynajmniej teraz… oboje jesteśmy w emocjach i nie będę podejmowała decyzji za nas dwoje, a poza tym… to mogłoby być zbyt pochopne.
            Gitarzysta skinął lekko głową, niemal niezauważalnie. Był wściekły na siebie. Właśnie zdał sobie sprawę, że jego związek wisi na włosku.
            – Spakuję tylko kilka swoich rzeczy. Część przecież jeszcze mam w mieszkaniu. Kiedy Margaret wróci, powiedz jej, że na jakiś czas przeniosłam się do mieszkania. Nie musisz jej się tłumaczyć – zaznaczyła, zanim Slash zdążył o cokolwiek zapytać.
            – Nie powinienem cię tam puszczać. Dobrze wiesz, że to może się źle skończyć. On tam może wrócić.
            – Przestań, błagam cię. Nie dokładaj mi znowu zmartwień. Liczę się z tym. Chociaż wątpię. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce.