Muzyka

30 stycznia 2014

Dotyk zła - Rozdział 9

Witajcie!
Omg, nawet nie zauważyłam, kiedy czas tak szybko zleciał...
Obiecałam sobie, że ostatniego grudnia - w pierwszą rocznicę tego opowiadania -
wstawię nowy rozdział, ale chęci na drobne zabiegi kosmetyczne były nikłe.
No cóż... ciągle sobie powtarzam, że bardziej się zmobilizuję, ale zawsze jest milion spraw
które mnie absorbują i tak to wychodzi.
Nie wiem nawet, czy ktoś tu jeszcze zagląda, żeby poczytać, ale...
może jednak... 
dobra nieważne.
O tym, żebyście nie bluzgali za bardzo nie będę nawet wspominac
bo i tak większość nic nie robi i w głębokim poszanowaniu ma moje
wysiłki.


***
Niewielki, skromny domek prawie nie zmienił się przez te cztery lata. Farba, która odpadała po prostu odklejała się ze starości i budynek po prostu niszczał; kiedy widziała go ostatni raz nie było jeszcze tak źle. Spojrzała na ogródek. Pamiętała, że kiedyś były w nim kolorowe kwiatki. Być może to tylko kwestia pogody i pory roku, pomyślała i westchnęła.
Spojrzała na samochód stojący na podjeździe i zastanowiła się, czy należy do jej matki, czy do ojca. Z obojgiem nie kontaktowała się od czasu wyjazdu, więc nie miała pojęcia o zmianach w ich życiu.
Na miękkich nogach zaczęła iść w stronę drzwi; zatrzymała się i odwróciła, słysząc nadjeżdżający samochód. Nawet w blasku ulicznych latarni rozpoznawała pojazd, który przecież widziała już tyle razy.
– To dom pani matki, tak? – Kristi kiwnęła głową w kierunku budynku.
– Nie sądzę, żeby zmieniła miejsce zamieszkania w ciągu tych czterech lat.
Detektwy Breeden skineła głową i zapukała do drzwi. Nie zamierzała czekać. Chciciała się, jak najszybciej dowiedzieć szczegółów, bo i tak wystarczająco długo czekali na ten moment.
            Veronice trzęsły się ręce; w ogóle cała się trzęsła, bo była zdenerwowana. Już tysiące razy próbowała sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało jej pierwsze spotkanie po tylu latach z matką.
Kiedy drzwi się wreszcie otworzyły, a w progu stanęła zadbana kobieta koło czterdziestki, Veronice odpłynęła krew z twarzy; jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że jej matka wyprowadziła się stąd i mieszka gdzieś za granicą.
Detektywi od razu zauważyli podobieństwo obu kobiet. Było uderzające, ale nie mieli złudzeń, że nie są spokrewnione.
Kobieta otwarła usta ze zdziwienia; z niedowierzania nie była wstanie wydobyć choćby jednego słowa ze swojego gardła.
– Nie wiesz, która to z nas, prawda? – zapytała z żalem Veronica, malując wściekłość na swojej twarzy.
– Która z was…?
– Nie udawaj, że nie rozumiesz… – Veronica odgarnęła włosy i pokazała swojej matce pieprzyk nad uchem. – Teraz wiesz kim jestem… i nie martw się… wiem o wszystkim – powiedziała ze złością i myślała, że zaraz wybuchnie, popełniając jakiś błąd.
– Bardzo przepraszma, że przerywam, ale musimy z panią porozmawiać. Nazywam się Kristi Breeden, a to mój partner Dan Frank. Jesteśmy detektywami z wydziału zabójstw w Los Angeles. Możemy wejść?
– Z wydziału zabójstw…? – zapytała szeptem, a jej oczy rozszerzyły się. Czego mogli chcieć ludzie zajmujący się morderstwami i to jeszcze ludzie, którzy zjawili się tutaj aż z Los Angeles?
– Możemy wejść? – powtórzyła Kristi, ignorując jednocześnie pytanie zaskoczonej kobiety.
Brunetka skinęła głową i wpuściła ich do środka. Wpatrywała się w swoją córkę. Miała nadzieję, że ona coś powie; że coś wyjaśni; chociaż słowo, ale ona milczała tak samo jak ci policjanci.
– Co się do cholery takiego wydarzyło, że fatygowali się państwo aż z Los Angeles?
– Proszę się uspokoić… – mruknęła Kristi. – Dan, podaj mi teczkę – poprosiła i wyciągnęła dłoń w jego kierunku; otwarła żółtą teczkę i wyjęła kilka zdjęć. Wciągnęła mocno powierze w płuca. Już wyobrażała sobie jak ta kobieta zareaguje. Miała w głowie różne scenariusze. – To pani córka, prawda? – Podała Mary jedno zdjęcie.
Mary Stiffler wzięła fotografię do ręki i niepewnie spojrzała na nią; nogi się pod nią ugięły, kiedy to zobaczyła. Wycofała się kilka kroków, po czym bezwładnie opadła na fotel, który napotkała jako pierwszy; przyłożyła dłoń do ust i zamknęła oczy. W ten sposób chciała powstrzymać łzy, które zaczęły kłębić się w kącikach.
– Przykro mi… – powiedziała Krsiti, składając ręce.
Kobieta tylko lekko skinęła głową; była tak poruszona, że nie mogła wydusić z siebie słowa. To nie może być prawda. Jej córka musi żyć. Za co spotkała ją taka kara? Przecież nie mogła być złym człowiekiem. Na pewno nie była.
– Jak to się stało? – zapytała szeptem.
– W Los Angeles szaleje seryjny morderca – odparła cicho; takie chwile jak ta były dla niej bardzo trudne. Nikomu nie życzyła tego; nie lubiła też przekzywać takich strasznych wieści; nawet jeśli dziewczyna została oddana do adopcji, to Mary pewnie czuła się tak jakby wyrwano z niej jakąś część. Nikt nie reaguje dobrze na wieść o śmierci dziecka. Nawet taka osoba jak ona.
– Jak miała na imię pani córka? – inicjatywę przejął Dan.
– Victoria… tak, Victoria… – powiedziała cicho, odkładając zdjęcie na stół; położyła je białą stroną do góry, żeby nie musiała patrzeć na swoją zmarłą córkę.
– Nosiła takie imię przed, czy po adopcji?
– Nosiła takie cały czas… ja jej takie dałam… uzgodniłam z jej nową rodziną, że nie zmienią tego… obiecali mi to… – wyjaśniła drżącym, chrypiącym głosem.
– Kontaktowała się pani z nią w jakiś sposób?
– Nie.
– A ona?
– Nie sądzę by wiedziała o moim istnieniu… kiedy doszło już do adopcji, kiedy wszystko było załatwione już tak jak należy… ja i Evansowie doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jeśli Victoria nie będzie znała prawdy…
– Więc twierdzi pani, że nie miała kontaktu z córką?
– Byłam tylko w stałym kontakcie z jej rodziną zastępczą. Chciałam wiedzieć o niej, jak najwięcej. Wysyłali mi zdjęcia z jej urodzin i tego typu rzeczy… osobiście nie próbowałam z nią nigdy rozmawiać, ale ważne było dla mnie to, żeby wiedzieć jak się rozwija i tak dalej… Chciałam mieć pewność, że chociaż tam będzie szczęśliwa.
– Mogła mieć jakichś wrogów? – kontynuował.
– Nie wydaje mi się. Kiedy rozmawiałam z Shirley i wypytywałam ją o Viktorię, nie mówiła, żeby miała wrogów. Wręcz przeciwnie. Była dobrym dzieckiem, bezkonfliktowa… Shirley i Kenneth wyjechali w podróż po Europie, więc kontakt z Viktorią mieli ograniczony, a ona z tego co wiem miała zacząć jesienią studia w Los Angeles… – Zaczerpnęła powietrza. Nie była pewna, czy będzie w stanie mówić dalej. Powoli zdawała sobie sprawę z tego ile zmarła córka dla niej znaczyła i chyba pierwszy raz w życiu tak na poważnie zaczęła żałować swojego wyboru.
– To wyjaśnia dlaczego akurat Los Angeles… – Dan spojrzał na Kristi. – A ojciec? Co stało się z ojcem?
– Mark? – zadrżała na wspomnienie o mężczyźnie, który dał życie jej córkom; może była egoistką, myśląc, że może lepiej by było, gdyby Veronica i Victoria nie pojawiły się na świecie, ale może faktycznie byłoby lepiej. Gdyby nie on prawdopodobnie nikt by teraz na tym nie ucierpiał. – Nie mam pojęcia co się z nim stało… kiedy mieszkałyśmy z nim… ja i Veronica… to było piekło… dlatego wolałam, żeby Veronica spędzała czas z babcią… tylko tak mogłam je chronić… a potem… raz wyszłam z domu. Kiedy wróciłam już go nie było. Tak po prostu… zabrał wszytkie swoje rzeczy i zniknął.
– Nie kontaktował się z panią później? – tym razem zapytała Kristi.
– Ani razu nie zadzwonił. Nawet się z tego cieszę… przynajmniej się od niego uwolniłam… – powiedziała z goryczą w głosie i spojrzała na swoją drugą córkę z bólem w oczach. Czy musiało minąć aż tyle czasu, żeby zaczęła rozumieć swoje błędy przeszłości?
– Zostaniemy jeszcze przez jakiś czas w Seattle w razie gdybyśmy mieli jakieś pytania. W tej chwili to chyba wszystko… dziękujemy, że zgodziła się pani z nami porozmawiać. To naprawdę bardzo istotne i chociaż trochę nam pomogło. – Blondynka uśmiechnęła się pocieszająco, choć wiedziała, że to i tak niczego nie zmieni.
Mary odprowadziła Breeden i Farnka do drzwi, po czym wróciła z powrotem do salonu; obie milczały; obie nie wiedziały, jak mają się zachować i co powiedzieć; Myśli młodej dziewczyny kłębiły się w jej głowie i miała mętlik, a Mary była w zbyt wielkim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
– Możesz mi wyjaśnić dlaczego tak bardzo skrzywdziłaś mnie i… Viktorię…? Dlaczego do jasnej cholery doprowadziłaś do takiego nieszczęścia? Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś?! Czujesz się z tym lżej? – Młoda brunetka nie mogła się opanować. Od razu zaatakowała swoją matkę; wykrzykiwała wszystko, co tak bardzo ją bolało; nie potrafiła powstrzymać łez, które strumieniami płynęły po jej policzkach.
– Ty nie rozumiesz dlaczego to zrobiłam? Zapomniałaś, jaki był twój ojciec? Jak traktował mnie i ciebie? Chciał się was pozbyć… chciał zrobić wszystko, żebym zrezygnowała z ciebie i twojej siostry… – Nie powstrzymywała już swoich łez; żadna łza jednak nie zrzucała ciężaru, jaki odczuwała w tej chwili. Wiedziała, że już do końca życia będzie dźwigała ten krzyż. – Walczyłam o was… Viktorię oddałam, bo… bo babcia była chora, sama wiesz… ledwo tobą się opiekowała, ale powiedziała mi, że nie pozwoli oddać was obu, więc wzięła ciebie, bo sprawa z Viktorią to już była tylko czysta formalność… nie dało się już nic zrobić, rozumiesz? Pomyśl o tych ludziach… to wszystko takie trudne… – Opadła z bezsilności na fotel, na którym wcześniej siedziała i ukryła twarz w dłoniach. Spazmatyczny płacz wstrząsnął jej ciałem. Veronica pierwszy raz widziała ją taką. Teraz zaczęła wierzyć, że może faktycznie Mary musiała postąpić w ten sposób.
– Wiem jaki był ojcieć… – wyszeptała Veronica, wykręcając sobie palce z nerwów. – Gdyby ci zależało na czyimkolwiek szczęściu, to przynajmniej byś mi powiedziała o jej istnieniu, a nie ukrywała ten fakt przez dwadzieścia lat mojego życia. Gdyby ktoś jej nie pozbawił życia i nie ruszył tej lawiny to nadal bym nie wiedziała o niczym.
– Przeczuwałam, że kiedyś w końcu się dowiesz…
– To żaden powód. Sama dobrze o tym wiesz.
– Chciałam cię chronić… ciebie i ją… Mark miał jakąś obsesję na waszym punkcie. On by zrobił wszystko, żeby się was pozbyć… żeby zrobić na złość mi i pokazać kto tu rządzi…
– Zabiłaś go? – zapytała nagle Veronica. Sama nie spodziewała się tego, że pozwoliła sobie na zadanie takiego pytania. Nawet nie wiedziała skąd wziął jej się taki pomysł.
– Zrobiłam wiele złych rzeczy, ale nigdy nikogo bym nie zabiła – powiedziała ze smutkiem. – I myślę, że ty też o tym wiesz… – Czuła gorycz. Bolało ją, że Veronica posądziła ją o coś takiego.
– Jednak dziwne jest, że tak nagl zniknął…
– Jak się dowiedziałaś? – zmieniła temat.
– To skomplikowane… nie chcę teraz o tym rozmawiać… powiedz mi lepiej… dlaczego nie próbowałaś czegoś zmienić, kiedy cię zostawił…?
– Twoja babcia umarła, nie mogła mi powiedzieć o twoich planach, a ty zniknęłaś bez słowa. Szukałam cię, ale bezskutecznie. To jak szukanie igły w stogu siana. Sama dobrze to wiesz…
– I jak to sobie teraz wyobrażasz? Że rzucę ci się w ramiona jakby nic się nie stało? Kobieto, zniszczyłaś życie moje i mojej siostry. Zrobiłaś wszystko, żebym jej nie poznała. Nie wierzę, że nie mogłaś zrobić niczego, co by sprawiło, że bieg wydarzeń byłby inny… – wysyczała przez zaciśnięte zęby, obrzucając matkę pełnym pogardy i smutku spojrzeniem, a potem z płaczem pobiegła ku drzwiom.


Powieki powoli zaczynały opadać mu na oczy. Był zmęczony, ale już nie raz nie przesypiał nocy, więc to nie było dla niego nic nowego. Podtrzymywała go myśl, że ta drobna dziewczyna może mieć w nim oparcie, kiedy będzie tylko tego potrzebowała; przez kilka ostatnich godzin próbował wyciągnąć z niej coś, ale reagowała płaczem i nie chciała rozmawiać.
Zdecydował, że przestanie ją wypytywać o rozmowę z matką i poczeka, aż dziewczyna się uspokoi i sama będzie chciała o tym porozmawiać; zdawał sobie sprawę z tego ile nerwów musiało ją to kosztować.
Przycisnął ją lekko do siebie, kiedy nieznacznie się poruszyła i mruknęła coś pod nosem. Cmoknął ją w czoło, czując przy tym zapach szamponu do włosów.
– Slash…? – wyszeptała. Głos jej chrypiał.
– Hm?
– Jesteś zmęczony… nie możesz zarywać nocy przeze mnie… – Odsunęła się od niego; podciągnąwszy się do góry, usiadła i przytuliła nogi do klatki piersiowej.
– Nic mi nie będzie. Nie zdarza mi się to przecież pierwszy raz. – Ukląkł obok niej i otoczył ją ramionami. Swoje ciepłe usta przytulił na kilka sekund do czubka jej głowy; dziewczyna wtuliła się w niego, jak małe dziecko chcące schronić się w ramionach Slasha  przed całym złem tego świata.
– Pójdę się odświeżyć trochę, wezmę jakieś proszki, a potem spróbuję zasnąć, ok? Jestem potwornie zmęczona… ty też…
– To nieważne… potrzebujesz mnie…
– Chcę opuścić to miasto jak najszybciej, Slash… – powiedziała i spojrzała na niego ze łzami w oczach. – Nie wytrzymam tutaj dłużej… chcę się stąd wynieść najszybciej, jak to możliwe…
– Kochanie… – Dotknął lekko jej policzka i przesunął po nim palcami.
– Nie próbuj mnie nawet przekonywać… nie zmienię swojej decyzji… nieważne, co by się teraz wydarzyło… nie dam rady tu być dłużej… – jęknęła płaczliwym tonem; przytuliła się do niego najmocniej, jak tylko potrafiła. Wydawało jej się, że poradzi sobie z tym wszystkim, ale przerosło ją to. Przestała się oszukiwać. To zbyt wiele, jak dla niej. Pożałowała, że dała się namówić na ten wyjazd. Wolała żyć w dalszej nieświadomości, niż słuchać tego steku bdzur z ust swojej matki.
– Dobrze, skarbie… jeśli nie chcesz tutaj zostać to… nie ma sprawy… pogadam rano z Duffem… wyjaśnię mu, że zaistniała taka sytuacja i chcesz wrócić do domu… – powiedział z lekkim żalem, ale rozumiał ją. Nie miał zamiaru naciskać. Nie chciał jej przecież ranić.
Brunetka wypuściła go z objęć; opuściła stopy na podłogę, a potem skierowała się do wyjścia. Najpierw poszła do łazienki, żeby obmyć twarz zimną wodą. Miała rozpaloną twarz z powodu tych wszystkich emocji. Dużo ją kosztowało, żeby się z tym zmierzyć; nie wiadomo, czy nie za dużo; kiedy się odświeżyła, poszła do kuchni. Przeszukała wszystkie szafki, żeby znaleźć coś przeciwbólowego; od takiej ilości wylanych łez rozbolała ją tylko głowa.
Kiedy wróciła do sypialni, położyła się obok Slasha. Przytuliwszy się do niego najmnocniej, jak potrafiła, zamknęła oczy i starała się jak najszybciej zasnąć.


Nie wierzył własnym oczom, kiedy stojąc kilkanaście metrów dalej patrzył na nią. Naprawdę na nią patrzył; był jednak wystarczająco daleko, żeby pokusić się o stwierdzenie, że zaczyna miewać urojenia.
Serce zabiło mu mocniej. Stał na środku chodnika i wpatrywał się w nią, jak idiota zamiast podejść. Trudno mu jednak było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nie widzieli się cztery długie lata. Nawet nic mu nie powiedziała; nie powiedziała dokąd planuje się udać i od tamtej pory nawet nie dała znaku życia.
Zaczął iść w jej kierunku. Myślał o tym, co wydarzyło się przed czterema latami i przypomniał sobie, że to on zniszczył te relacje, otwierając się przed nią i mówiąc jej o swoich uczuciach; postąpił nierozsądnie. Gdyby mógł cofnąć czas na pewno by do tego nie dopuścił.
– Nie mogę w to uwierzyć! – powiedział lekko stłumionym głosem. Tylko na to pozwoliły mu struny głosowe.
Veeronica gwałtownie odwróciła się i oniemiała spojrzała na młodego mężczyznę. Zupełnie nie pomyślała, że może go spotkać. Od razu wróciły do niej wspomnienia z ich ostatniego spotkania; uzmysłowiła sobie, jak źle go wtedy potraktowała i, że mogła mu w bardziej delikatny sposób wytłumaczyć, że źle odebrał jej intencje.
– Co tutaj robisz?
– Przyjechałam na święta. – Była w zbyt wielkim szoku, żeby powiedzieć coś bardziej konkretnego.
– Rozmawiałaś z mamą, prawda?
– Skąd o tym wiesz? Przecież…
– Nasza ulica zawsze była w centrum zainteresowania sąsiadów, kiedy działo się coś niezwykłego… kto by się spodziewał, że po tak długim czasie ktoś cię tam zobaczy.
Westchnęła ciężko, przypominając sobie to wszystko i sugestywnie spojrzała na Margaret, która stała obok niej. Rudowłosa dziewczyna zrozumiała, że jej koleżanka wcale nie ma ochoty rozmawiać z tym człowiekiem.
– Tak, Matthew… byłam u niej. Moja sytuacja rodzinna raczej była znana wszystkim… tobie chyba najlepiej, więc pewnie się domyślasz dlaczego tu jestem…
– Chciałaś z nią wszystko wyjaśnić?
– Okoliczności mnie do tego zmusiły – mruknęła chłodno, zacierając zziębnięte dłonie. – Nie drąż tematu – ostrzegła, widząc jego pytające spojrzenie. Nie zamierzała się rozwodzić nad tym teraz; nie zamierzała w ogóle z nim o tym rozmawiać.
– W porządku… może dasz się zaprosić na jakąś kawę albo spacer? Nie widzieliśmy się tyle czasu… pewnie wiele rzeczy się u ciebie zmieniło.
– Nie mam pojęcia… niedługo wracam do Los Angeles.
– Los Angeles? – zapytał mocno zaskoczony.
– Mieszkam tam teraz. I chyba wolę ciepłe klimaty – powiedziała ironicznie.
– W porządku… w takim razie wiesz, gdzie mieszkam… gdybyś chciała porozmawiać, spotkać się tak po prostu to wiesz, gdzie mnie szukać. – Uśmiechnął się lekko.
Veronica odwzajemniła uśmiech, ale zrobiła to raczej wbrew sobie; nie było jej na rękę całe to przypadkowe spotkanie. Choć może jego zaproszenie jest dobrym pretekstem, żeby tę sytuację też sobie wyjaśnić?
Brunetka pożegnała go uściskiem ręki i jeszcze przez chwilę stała z Margaret w tym samym miejscu, dopóki nie zniknął im z oczu.
– Kto to w ogóle był?! – zapytała w końcu Margaret, kiedy Veronica w miarę odzyskała jasność umysłu.
– To był Matthew… wybacz, że cię nie przedstawiłam…
– Nie szkodzi. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak chłodno z nim rozmawiałaś… wydał się dość sympatyczny.
– Bo w istocie tak jest – wymamrotała niechętnie. – Znamy się od dziecka… przyjaźniliśmy się…
– Czemu mówisz w czasie przeszłym?
Veronica była już trochę podenerwowana; przypadkowe spotkanie z dawnym przyjacielem wyprowadziło ją z równowagi, a Margaret tylko dolewała oliwy do ognia, zadając kolejne pytania.
– Wyjechałam przecież… nie miałam z nim kontaktu.
– Przecież chodzi o coś innego…
Veronica westchnęła i spojrzała na dom, za którym przed chwilą zniknął jej dawny przyjaciel.
– Przyjaźniliśmy się chyba od dziecka… mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Nasze matki często spędzały ze sobą czas… po latach przyjaźni wyznał, że mnie kocha. Wyjaśniłam mu, że cenię go jako przyjaciela, ale nie może liczyć na nic więcej z mojej strony. Dopóki nie wyjechałam, przez jakiś czas próbowałam udawać, że nic się nie stało, ale ja tak po prostu nie umiem. Powiedziałam mu wprost, że to koniec i jedynym rozsądnym wyjściem będzie jeśli po prostu sobie odpuścimy… a potem wyjechałam…
– Moim zdaniem dobrze zrobiłaś. Może obie wychodzimy na egoistki, ale nie warto się zmuszać i robić coś wbrew sobie.
– Słusznie. Tyle, że to już nieważne… Było, minęło i nie chcę do tego wracać.
– Spotkasz się z nim?
– Nie wiem… może powinnam z nim to wyjaśnić, ale jeśli Slash się dowie… wścieknie się na mnie. Krew go zalewała, kiedy Andrew mnie odwiedzał.
– Doktor Harris jest po prostu specyficznym człowiekiem. Slash mu nie ufa.
Nie mając żadnej odpowiedzi, brunetka wzruszyła tylko ramionami, po czym ruszyła przed siebie.


– Potrzebuję pomocy… potrzebuję pomocy… – mówiła przez łzy, ocierając mokre policzki.
– Gdzie jest Slash?
– Ś-śpi… – jęknęła. Położyła głowę na kolanach i przycisnęła ją do nich najmocniej jak tylko mogła.
– Może go obudzę? On będzie wiedział, jak ci pomóc…
– Nie! – zaprotestowała bez wahania. – Zaraz będzie dobrze… będzie dobrze… – mruczała pod nosem; nie wiedziała co się z nią dzieje.
Kiedy się obudziła i uświadomiła sobie, jak bardzo realny był koszmar, który wyrwał ją ze snu, wpadła w panikę. Przestraszyła się, bo miała wrażenie, jakby widziała śmierć swojej siostry. Niezależnie od miejsca i czasu czuła rosnące piętno jej śmierci.
– Mogę coś dla ciebie zrobić?
Spojrzała na niego świecącymi się oczami; jego rude włosy otoczone były złocistą aureolą światła bijącego od kominka, w którym jeszcze nie wypalił się ogień.
– Możesz mnie przytulić? – zapytała chrypiącym głosem.
Nie odpowiedział. Usiadł obok niej i niepewnie objął ją ramionami; nie wiedział, jak ma się zachować. Myślał o konsekwencjach tego, gdyby Slash tak niespodziewanie wpadł do salonu i zobaczył ich przytulonych; był przekonany, że wściekłby się, rzuciłby się na niego, zrobił karczemną awanturę.
Nagle przestał myśleć. Przycisnął ją mocniej do siebie, a ona objęła go, jak małe dziecko; wtuliła się w jego klatkę piersiową, mocząc przy tym jego T-Shirt swoimi łzami.
Kto by pomyślał, że nienawiść zamieni się w sympatię? W ogóle się na to nie zapowiadało, a tymczasem znaleźli nić porozumienia.
– Nie płacz… – powiedział cicho, gładząc ją lekko po plecach, a po chwili zaczął nucić cicho piosenkę.

“Hush now, don't you cry,
wipe away the teardrop from your eye.
You're lying safe in bed,
it was all a bad dream spinning in your head.

Your mind tricked you to feel the pain,
Of someone close to you leaving the game (of life).
So here it is, another chance, wide awake you face the day.
The dream is over, or has it just begun....?

There's a place I like to hide,
A doorway that I run through in the night
Relax child, you were there
But only didn't realise that you were scared.
It's a place where you will learn
To face your fears
retrace the years
And ride the whims of your mind.

Commanding in another world
Suddenly you hear and see this magic new dimension
I will be watching over you
I am gonna help to see you through
I will protect you in the night
I am smiling next to you
In silent lucidity (...)”


Głos Axla zadziałał na nią kojąco i sprawił, że się uspokoiła. Trochę jej zajęło zanim przestała płakać, ale w końcu się udało. Przestała też drżeć.
– Dziękuję… – wyszeptała, odsuwając się powoli od niego. Przez chwilę tego pożałowała; przytulając się do niego było jej ciepło, a teraz ogarnął ją chłód.
– Nie musisz. Męczy mnie bezsenność… zresztą to żaden problem. Powiedziałem ci już, że jeśli będziesz potrzebowała mojej pomocy to masz dać znać.
Wypuściwszy powietrze z ust, uśmiechnęła się lekko i przeczesała włosy ręką. Znowu zmoczyła je łzami.
– Tak zdecydowanie lepiej. – Podniósł delikatnie kąciki ust, wygiąwszy je w słabym uśmiechu.
– Pomożesz mi…? – zapytała jeszcze raz.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał z wyraźną troską w głosie.
Brunetka wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem…


– Co ty kurwa odwalasz, chłopie!? – Asekuracyjnie próbował łapać się wszystkiego, co podejdzie mu pod rękę. Nie było niczego do momentu, kiedy wpadł na twardą ścianę i niemal słyszał strzelanie swoich kości.
– Pojebało cię chyba! – podniósł głos i przycisnął go mocniej do ściany. – Mam ci napisać na czole, żebyś nie przystawiał się do mojej dziewczyny?
Spojrzał na niego zdezorientowany. O co mu chodzi? Przecież nie zrobił nic złego. Na pewno nic, czego nie chciałaby Veronica; nic, co by mogło zmienić relacje wszystkich; nie skrzywdził jej. Chciał tylko pomóc.
– Nic złego przecież nie zrobiłem! – bronił się, szarpiąc za jego ręce, które coraz mocniej zaciskały się na koszulce Axla. – Potrzebowała cię. A ty co, kurwa? Spałeś w najlepsze. Pewnie naprany do tego stopnia, że nawet nie obudziły cię jej krzyki!
Axl mocno trafił w jego czuły punkt. Trafił w samo sedno. Wokalista wiedział co powiedzieć; wiedział jak się zachować w takim momencie, żeby go powstrzymać przed pierwszym ciosem.
– Zastanów się czasem. Veronica przeżywa to, co się dzieje… popada prawdopodobnie w depresję. Nie radzi sobie, a ty zamiast jej pomóc to sam się pogrążasz… życzę ci tego, żeby kiedyś cię nakryła. Może wtedy się obudzisz. – Jego spojrzenie było pełne dezaprobaty. Wychodząc z kuchni minął się w drzwiach z Mattem - perkusistą Najbardziej Niebezpiecznego Zespołu na Świecie – który czekał aż temperatura w pomieszczeniu trochę spadnie.
– I co się gapisz? – burknął Slash, dopadając butelkę wódki, która chłodziła się w lodówce.
– Daj spokój… odłóż to… – Podszedł do niego. Kiedy chciał mu odebrać butelkę niemal doszło do przepychanki. – Hudson, co się z tobą dzieje? Jesteś gorszy niż kurwa Axl. Rzucasz się o wszystko, jakbyś pod napięciem był – skrytykował mocno jego zachowanie i odstawił butelkę na stół.
– Gówno cię to obchodzi. Dawaj flaszkę! – Chciał wyminąć Matta, ale perkusista w porę zareagował i powstrzymał go, po czym posadził na pierwszym lepszym krześle. – Siadaj i słuchaj mnie uważnie… nie znam dobrze Veroniki, ale jeśli masz ją traktować w ten sposób to lepiej odpuść i nie angażuj się w to bardziej zanim nie jest za późno.
– O co ci chodzi, do chuja?
– O to, że pogrążasz się. Znowu bierzesz… jesteś tak naszprycowany, że nawet nie widzisz i nie słyszysz cierpienia swojej kobiety… i przestań się rzucać z pięściami na Axla. Chciał jej pomóc, bo ty nie byłeś w stanie – skarcił go.
– Sorum, odwal się! Czego ty ode mnie oczekujesz? Pierdolisz, jak moja matka… zrób to, zrób tamto… a czy ktoś kurwa pomyślał o mnie? Że może ja też potrzebuję pomocy? Jasne. Saul Hudson sobie da radę sam. Wiesz co? Pierdol się. Wszyscy się w sumie pierdolcie. – Wstał niemal wywracając krzesło.
– Siadaj! – Matt zmusił gitarzystę do tego, żeby siadł na swoich szanownych czterech literach. – Czy ty tego nie rozumiesz? Axl powiedział, że jest naprawdę źle… jeśli nikt z tym nic nie zrobi to może być jeszcze gorzej. Tego chcesz? Zastanów się dobrze!
– A ty co, nasza opiekunka? Powiedziałem ci, że masz się odpierdolić. Zastosuj się albo za chwilę zęby stracisz.
Matt zaśmiał się kpiąco. Nie bał się go. Nie trenował niczego, ale był dość sprawny fizycznie, żeby poradzić sobie z człowiekiem prawie tej samej postury.
– Zachowuj się dalej, jak kretyn, a to nie ja będę potrzebował pomocy stomatologa – rzucił przez ramię.
Wchodząc po schodach nadal był oszołomiony; był oszołomiony całą tą rozmową ze Slashem, który zachowywał się, jak głupi nastolatek, a nie jak dorosły facet; był oszołomiony jego stanem. Znali się zaledwie od czterech miesięcy, ale Slash dał się poznać. Szkoda tylko, że bardziej z tej negatywnej strony.
W korytarzu na piętrze wpadł na Veronikę, która właśnie zdołała zwlec się z łóżka.
– Przepraszam… – wymamrotała, chrypiącym głosem; była jeszcze trochę zaspana, więc odchrząknęła i przetarła oczy.
– Nie szkodzi. To ja na ciebie wpadłem. Jak się czujesz? – zapytał, znając odpowiedź; było ją widać na załączonym obrazku.
– Źle… nie wiem… jestem już tak zmęczona tym wszystkim, że przestaję cokolwiek czuć… gdzie Slash?
– Siedzi w kuchni, ale pluje jadem na wszystkich więc nie porozmawiasz z nim raczej.
– Co się stało? – Nagle jakby odzyskała trzeźwość myślenia.
– Poszarpał się z Axlem.
– Jak to?!
– Veronica, przepraszam, ale to chyba nie moja sprawa… nie chcę się w to wtrącać i wchodzić między was – wyjaśnił; z bólem serca odmówił odpowiedzi na pytanie. Widział, że się przejęła, ale nie miała pojęcia o co może chodzić. Sam też nie bardzo miał ochotę o tym mówić. Znał powód wkurzenia Slasha, ale wolał wtykać w to nosa. – Chcę ci tylko powiedzieć, że cała ta sprawa z policją i tak dalej wpłynęła na niego bardzo źle i zaczyna być gorszy od Axla…


            Lampki choinkowe rozświetlały ciemne pomieszczenie, a ich blask odbijał się w kolorowych bombkach i łańcuchach. W powietrzu unosił się wyraźny zapach domowych ciast i świątecznych potraw.
            Veronica podeszła do ciemnego okna i uśmiechnęła się na widok chłopaków z zespołu, którzy rzucali w siebie śnieżkami. Miło jej było patrzeć, kiedy Duff kompletnie nie myślał o tym, że jego małżeństwo się rozpadło, a Axl, że jego związek w zasadzie też wisi na włosku.
            Pomachała przez szybę Slashowi, który teraz bardziej przypominał zmokłą kurę niż kudłatego gitarzystę, którym był.
            – Żałujesz, że tu przyjechałaś? – Usłyszała znajomy kobiecy głos i odwróciła się szybko.
            – Nie – odparła, kręcąc głową. – Trochę się tu wydarzyło, kilka rzeczy było nieprzyjemnych… ale to moje najpiękniejsze święta. Poznałam kogoś, bez kogo nie wyobrażam sobie życia, z tobą wszystko się poukładało…
            Margaret uśmiechnęła się blado i opuściła wzrok. Sama nie spodziewała się, że to przyniesie taki obrót; że dopiero po czterech latach zdołały się ze sobą zaprzyjaźnić. Niezależnie od wszystkiego była w stanie sobie przyrzec, że nie zniszczy  tego, co udało jej się osiągnąć. Veronica jest dla niej najbliższą osobą i jedyną, która ufa na tyle, że mogłaby jej wszystko powiedzieć.
            – Co z naszym mieszkaniem? No wiesz… tym w Los Angeles. Nie może stać puste.
            – Chcesz tam wrócić?
            – Sama nie wiem. – Margaret wzruszyła ramionami, po czym usiadła na parapecie okna. – Wiem, że już nic nie będzie takie jak wcześniej – spojrzała na chłopaków za oknem i dodała: – Ty zaczęłaś zupełnie nowy rozdział w życiu. Masz Slasha i wydaje mi się, że zapowiada się to na poważny związek…
            – Maggie, o co chodzi? – zapytała cicho Veronica, kładąc dłoń na ramieniu rudowłosej dziewczyny.
            – Trochę mi brakuje tego, kiedy… kiedy byłyśmy po prostu same, wiesz? Fakt, że miałyśmy mało czasu dla siebie, ale… wtedy wiedziałam, że mogę do ciebie przyjść i po prostu z tobą porozmawiać.
            Veronica westchnęła ciężko. Nie próbowała się uśmiechać, bo wiedziała, że to niczego nie zmieni. Nie sądziła, że Margaret może być aż tak przykro, że nie poświęca jej tyle uwagi. Nie sądziła, że po tym wszystkim, co się wydarzyło tak bardzo zbliżą się do siebie.
            – Głuptasie, zawsze możesz do mnie przyjść jeśli chcesz ze mną porozmawiać. – Veronica objęła dziewczynę pod szyją i przytuliła. – Poza Slashem, nie mam nikogo oprócz ciebie. Nie chcę zburzyć więzi, ktorą udało nam się zbudować.
            Głośny huk w okno całkowicie rozproszył ich uwagę. Obie zobaczyły na szybie ślad po rzuconej śnieżce i zaśmiały się.
            – Mogę zadać ci pytanie? – brunetka położyła sobie ręce na biodrach i uważnie przyjrzała się koleżance.
            – Pewnie.
            – Lubisz Duffa, prawda?
            Margaret jakby zmieszała się trochę tym pytaniem, a wyraz jej twarzy pozostał niewzruszony i teraz nie wyrażał żadnych emocji.
            – Lubię, ale ja chyba nie przypadłam mu do gustu – odpowiedziała. – Robi wszystko, żeby uniknąć spotkań ze mną. Nawet nie próbuje się z tym ukryć – zaśmiała się iroczninie. – Jestem aż taka straszna?
            – No, coś ty! Duff jest po przejściach… niedawno rozwiódł się z żoną… spróbuj go zrozumieć. Musi się uporać z przeszłością, więc daj mu trochę czasu.