Muzyka

8 listopada 2013

Dotyk zła - Rozdział 8




Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się
ogarnąć coś rozsądnego do pisania... minęło dużo czasu, ale w końcu
poświęciłam transfer na chomiku i trzeba przyznać, że warto było.
Cudów po rozdziale się nie spodziewajcie. Pisałam to, co mi przyszło na myśl,
bez jakiegoś konkretniejszego celu.
Jest to jeden z zapychaczy.
Nie spodziewam się wielu opinii z waszej strony, ale
fajnie by było poczytać kilka słów od was.

 




Wysoka, szczupła, ale dość ładna kobieta kroczyła podziemnym korytarzem najszybciej jak tylko mogła. W dłoni powiewały jej kartki, które trzymała.
            Wtargnęła do sali sekcji zwłok.
Jennifer uniosła wzrok znad stołu i pytająco spojrzała na laborantkę, która właśnie weszła z impetem na jej terytorium.
– Miriam, co się stało? Jesteś zdenerwowana.
– Nic się nie stało. Po prostu mam dużo pracy i muszę się pospieszyć. Powinnam mieć asystenta. I to koniecznie – powiedziała między oddechami, które próbowała łapać. Niemal tu przybiegła, a kiedy siedziała przez całe dnie i czasem nawet noce w laboratorium, nie miała zwyczajnie czasu na zadbanie o swoją kondycję.
– O asystencie porozmawiamy innym razem… lepiej powiedz mi, co tam masz?
Miriam King skinęła głową i podała papiery Jennifer.
Jennifer zsunęła nieco okulary ze swojego nosa; wyprostowała kartkę i przebiegła po niej wzrokiem. Zrobiła to raz, a potem drugi, żeby lepiej się przyjrzeć.
– To krew – mruknęła. – Muszę od razu pójść do Kristi… ale… nie wiadomo czyja to krew?
– Nie ma jej w bazie. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Zrobiłam, co się dało.
– W porządku. W takim razie ty wracaj do pracy, a ja pójdę do Kristi i porozmawiam z nią.
– A co z moim pomocnikiem?
– Miriam, proszę cię, nie teraz… mamy ważniejsze sprawy niż twój pomocnik.


– Cholera jasna! – podniosła głos, wodząc wzrokiem po tekście i tabelkach zamieszczonych na papierze. Wszyscy obecni w gabinecie skierowali na nią swoje spojrzenia. – W porządku. Nic się nie dzieje – omiotła ich wzrokiem, a oni wrócili do swoich zajęć.
– Pokaż mi to – poprosił Dan i wyciągnął rękę w jej kierunku. Kiedy przeanalizował wyniki, miał tak samo tępy wyraz twarzy, jak jego partnerka. – Nadal nic…
– Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Miriam dokładnie zbadała i porównała próbki… żadnego związku. – Wzruszyła bezradnie ramionami. Chciała pomóc swoim kolegom, ale na tym etapie nie mogła nic zrobić.
– To, jak szukanie igły w stogu siana… czyli prawie niemożliwe… – zirytowała się Kristi. Opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. Przetarła ją, a potem odchyliła się mocno do tyłu. Spojrzała najpierw na doktor Palmer, a potem na detektywa Franka.
– Kristi ma rację. Jeśli teraz czegoś nie znajdziemy to możemy już nic nie znaleźć… miałem już różne sprawy, ale ta jest wyjątkowo trudna. Nie mamy nic… żadnych śladów. Odcisków, włosów, niczego… ktoś kto za tym wszystkim stoi jest naprawdę dobrze przygotowany i musi się znać na tym.
– To prawda. Żaden amator nie byłby w stanie nas przechytrzyć – odezwała się Jennifer.
– Myślicie, że to ktoś z nas? – zapytała Kristi tonem zabarwionym ironią.
Oboje wzruszyli ramionami; Kristi prychnęła. Nie wierzyła, że mógłby to być jakiś policjant. Zna już przecież tych ludzi. Nie ma tu nikogo, kto aż tak nadużył by zaufania kolegów.
– To niemożliwe. Nie sądzę by ktokolwiek stąd znał pannę Stifller. Wiedzielibyśmy o tym. Poza tym myślę, że gdyby ona tu kogoś znała zwróciłaby się od razu do niego i nawet by z nami nie rozmawiała.
– Żadnego punktu zaczepienia…
– Dan, załatw nam podróż do Seattle.
– Co?
– Głuchy jesteś? Podróż do Seattle. Musimy wreszcie odwiedzić panią Stiffler.


Krew  szybciej krążyła jej w żyłach, kiedy kroczyła po płycie lotniska, ciągnąc za sobą bagaż.
– Czy ty przez przypadek nie trenujesz do maratonu? – Slash wlókł się za nią, dysząc ze zmęczenia i taszcząc dwie walizy wypełnione po brzegi ubraniami; nie był przyzwyczajony do śniegu i mrozu, więc musiał się jakoś zabezpieczyć na te kilka dni.
– Nie wiedziałam, że tak cienko jest z twoją kondycją – odgryzła się, spoglądając sugestywnie na Margaret, która starała się dotrzymać kroku Veronice.
– Ver… nie wiem, czy powinnam jechać – szepnęła do koleżanki, zatrzymując się na chwilę.
– Jak to? Co ty znowu pleciesz? – Zrobiła to samo co Meggie – zatrzymała się. Spojrzała na Slasha przez krótką chwilę. Był zdezorientowany. – Idź, my zaraz dołączymy.
Mulat wzruszył ramionami, nie dociekając o co chodzi dziewczynom i bez słowa protestu powędrował w kierunku zespołu.
– No bo… ty już znasz Slasha… z Axlem miałaś jako taką styczność… rozmawiałaś z nim przynajmniej…
– Meggie, zacznijmy od tego, że tak naprawdę poza Slashem nie znam nikogo. Z Axlem udało mi się porozmawiać przez chwilę, ale wierz mi, że nie był to obiecujący początek znajomości.
– A ty nie masz wątpliwości…? – ciągnęła Ruda.
– Jasne, że mam… tylko jakoś staram się trzymać myśli, że będzie dobrze. Nie poddawaj się tak szybko. Poza tym… trudno mi uwierzyć, że słyszę takie rzeczy akurat od ciebie.
Faktycznie. Margaret sama nie mogła uwierzyć w to, co mówiła i w to jak się beznadziejnie czuła. Nagle obleciał ją strach i straciła całą pewność siebie. Jakby w jej ciele była kompletnie inna dusza; po chwili namysłu zdecydowała się spełnić prośbę współlokatorki. Praktycznie nie miała wyjścia. Narobiłaby sobie wstydu gdyby teraz uciekła z krzykiem, tłumacząc, że przestraszyła się szóstki niekoniecznie szkodliwych facetów.
Kiedy obie podeszły bliżej, Slash objął Veronikę i najpierw ją przedstawił kolegom; brunetka czuła się niezręcznie, bo wszystkie oczy skupiły się na niej. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi; mimo to z uśmiechem przywitała się ze wszystkimi oprócz Axla. Na jego widok jakoś mina jej zrzedła. Mimo to – podała mu dłoń.
Przez ten sam schemat musiała przebrnąć Margaret. Ona jednak czuła się jeszcze bardziej stremowana. Pierwszy raz miała styczność z kimś takim, jak oni; to było dla niej coś nowego, przerażającego, a jednocześnie fascynującego. Zdziwiła się, kiedy podając dłoń wysokiemu farbowanemu blondynowi, ogarnęła ją jakaś dziwna aura. Lodowate spojrzenie basisty przedzierało ją na wylot. Dlaczego patrzył na nią w ten sposób? dostrzegł w niej coś niepokojącego? Kojarzyła mu się z kimś mało sympatycznym?
Veronica nienawidziła latać samolotami. Lęk wysokości przekreślał wszystko. Dobrze, że nigdy nie marzyła o licencji pilota. Biłaby się teraz w pierś za to, że nie może spełniać swoich marzeń, bo ma jakieś fobie w związku z lataniem. Teraz nie miała wyboru. Zdecydowała, że nie siądzie przy oknie i tak też zrobiła; zanurzyła się w fotelu i przytuliła do ręki Slasha, który usadowił się obok. Przymknęła oczy, marząc o tym, żeby przespać całą podróż.
Wszystko tutaj było inne. Otoczenie, zachód Słońca, ludzie, zapach… i to, że tutaj już leżał śnieg.
Iglaste lasy ładnie kontrastowały z bielą świeżego śniegu, który musiał spaść niedawno; nad miastem unosił się przyjemny zapach morza mieszający się z zapachem sosen i jodeł.
O tej porze roku było dosyć zimno. Jednak to nie przekreślało szans na to, że słońce wyjdzie czasem zza chmur, ocieplając to miasto swoimi promieniami.
Seattle przywoływało na myśl złe wspomnienia. Nawet urok miasta nie potrafił przyćmić tego, co się tu działo; jednak miała cel swojego przyjazdu. Musiała go osiągnąc. Musiała wreszcie zdobyć się na odwagę, żeby zmienić coś w swoim życiu. Teraz jest okazja i może nawet jedyna.
– Tutaj się zatrzymamy – mruknął Slash, wskazując solidny drewniany domek.
Brunetka tylko skinęła głową. Cały zapał związany z wyjazdem po prostu zgasł. To tak jakby zapalić świeczkę, a potem gwałtownie zgasić jej płomień.
– Możemy już wejść? Zimno mi… – mruknęła, zacierając gołe dłonie, żeby się rozgrzać. Całkiem zapomniała o swoich rękawiczkach, które spakowała do walizki.
– Chodź.
Wyszła ze Slashem z samochodu. Na razie nie przejmowali się bagażami. Duff poszedł przodem, żeby otworzyć drzwi i wpuścić gości. Wszyscy wbiegli do środka jakby na zewnątrz było pole minowe, a każdy kolejny krok naprzód groził wybuchem.
Zanim ktokolwiek, cokolwiek powiedział wszyscy rozglądali się po salonie. Podobało im się. Mimo, że było dość skromnie i bez większych luksusów – nawet najbardziej wymagający Axl zadowolił się typowym górskim wystrojem.
– Duff, nie wiem, czy to wypada, ale… pokażesz mi pokój? Coś kiepsko się czuję i chyba się położę…
– Jasne. Nie ma problemu.
– Kochanie, co z tobą?
Slash złapał ją za ramiona, widząc, że dziewczyna nagle zrobiła się blada jak ściana.
– Jestem trochę zmęczona podróżą. Zmiana klimatu na mnie źle działa – mruknęła. Wydawało jej się, że przejście przez schody jest, jak pokonanie ośmiotysięcznika.
Wysoki blondyn puścił ją przodem. Dziewczyna powoli pięła się w górę, a on szedł za nią, żeby zamortyzować jej upadek gdyby zaszła taka konieczność.
Na piętrze Duff pokazał jej pokój, w którym będzie mogła zatrzymać się razem ze Slashem; nie miało to większego znaczenia, bo we wszystkich pokojach były podwójne łóżka.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał Blondyn.
– W czym? Przecież nic mi nie jest. –Uśmiechnęła się najszczerzej, jak tylko potrafiła. – Muszę przyzwyczaić się do zmiany klimatu.
– Trudna sztuka, to prawda – skinął głową. – Na pewno niczego nie potrzebujesz? Może chciałabyś coś zjeść albo napić się? Kuchnia stoi otworem.
– Duff, jest w porządku. – Chwyciła go uspokajająco za ramię. – Jestem twoim gościem, więc nie musisz koło mnie skakać. Jeśli czegoś będę potrzebowała to poproszę albo zapytam – Rzuciła mu błagalne spojrzenie na co uśmiechnął się.
– To w takim razie nie będę ci przeszkadzał. Gdybyś miała jakiś problem, nie wiedziała, gdzie, co jest to pytaj.
– Jasne, dzięki! – zawołała, kiedy wychodził.
Szybko wśliznęła się pod ciepły, świeży koc. Ułożyła się wygodnie i przykryła pod samą szyję. Złączone dłonie wsunęła pod policzek; zamknęła oczy i choć przespała niemal całą podróż, oddanie się w objęcia Morfeusza nie przyniosło jej najmniejszego problemu.


Wbijała paznokcie w prześcieradło. Wiła się, szarpała. Żeby się tylko uwolnić. Beznadziejne uczucie, kiedy ma się ograniczone ruchy; kiedy ktoś przywiązuje cię do łóżka, żeby na ciebie popatrzeć; żeby torturować niepewnością. Co będzie dalej? Co jej zrobi? Przecież nie może jej skrzywdzić. Nie ją.
Zaczęła pomrukiwać. Uroniła jedną łzę z bezsilności. Na czole wystąpił pot. To z nerwów, strachu.
Otworzyła gwałtownie oczy. Łapczywie wciągała powietrze w usta. Była spanikowana. Wokół nic nie widziała. Ciemno, wszędzie ciemno. Najpierw sprawdziła, czy jej kończyny są wolne. Nie było żadnych sznurków, węzłów. Była wolna. Nagle zastygła. Slash zaczynał odczuwać, że coś się dzieje. Zaczął się kręcić i mruczeć przez sen. Veronica powoli wysunęła się spod ciepłej kołdry. Mulat przekręcił się na drugi bok i teraz leżał plecami do niej.
Brunetka na palcach dotarła do drzwi. Na korytarzu było ciemno, ale szybko odnalazła włącznik. Małe lampki z niezbyt ostrym światłem rozbłysły. Poczuła się trochę pewniej. Ciemność ją przerażała. Przez ostatnie dni niemal każda noc tak wyglądała. Panikowała jeszcze bardziej, kiedy budziła się, a obok niej nie było Slasha, który mógł ją przytulić i uspokoić.
Dysząc jeszcze i drżąc schodziła na palcach po schodach. Wiedziała, że i tak teraz nie zaśnie, więc stwierdziła, że lepszym rozwiązaniem będzie jeśli napije się wody i ewentualnie weźmie jakiś proszek nasenny. Może wtedy będzie prościej. Może wtedy prześpi całą noc bez problemu. Starała się nie uciekać do takich wspomagaczy, ale może cel uświęci środki.
Była zaskoczona, że w kuchni pali się światło. Weszła po cichu, zastanawiając się kto może być w środku o tej porze. A w ogóle, która była godzina? Nawet nie spojrzała na zegarek. A może ktoś po prostu zapomniał wyłączyć? Nie zapomniał. W kuchni siedział Axl. Był plecami do niej z nogami skrzyżowanymi na stole. Jego długie rude włosy kaskadami spływały po nagich ramionach. Był ubrany w skórzane spodnie, w których przyjechał. Nawet stopy miał bose.
– Ehm… co ty tutaj robisz? – zapytała zachrypniętym głosem, przyciskając twarz do futryny, o którą właśnie się oparła.
Wokalista gwałtownie odwrócił do tyłu głowę, zdejmując nogi ze stołu.
– Nie śpisz? – zdziwił się, ściągając brwi.
– Tak wyszło. – Wzruszyła ramionami, wchodząc do pomieszczenia. Spojrzała na bose stopy i pożałowała, że nie założyła jakichś skarpetek. Ogień już dawno się wypalił, a jej po prostu było zimno w stopy.
– Wiem, że jest środek nocy i wiem, że… hm… chyba nie bardzo masz ochotę, żeby ze mną rozmawiać, ale… chyba powinnaś…
– Powinnam? Ja nic nie muszę, Axl. Zwłaszcza jeśli chodzi o ciebie.
– Poczekaj… – Był wyraźnie zdeterminowany. – Chyba możesz mi poświęcić chwilę?
– Czego dusza pragnie? – Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Podejrzewała, że właśnie tak będzie wyglądał cały wyjazd. Przeczuwała, że będzie darła koty z Axlem. Za co? Za to jego durne zachowanie z jakim miała styczność, kiedy odwiedziła Slasha. “Rezydencja Saula Hudsona” – to może było śmieszne, ale reszta – ani trochę. Przynajmniej dla niej.
– Ja zdaję sobie sprawę, że wtedy, kiedy zadzwoniłaś i ja odebrałem, a potem kiedy już byłaś na miejscu… wiem, że zachowywałem się jak skończony dupek.
Milczała. Skrzyżowała ręce na piersiach i cierpliwie czekała na ciąg dalszy.
– Jestem przyzwyczajony do trochę innych kobiet… wydawało mi się, że takie zachowanie będzie w porządku. Nie spodziewałem się, że mogę cię urazić, rozumiesz?
Dostrzegła w oczach rudowłosego mężczyzny, że dużo go kosztuje przyznanie się do winy. Wokalista zespołu Guns n’ Roses nie był typem człowieka, który narobi szkód, a potem jest w stanie przyjść i przeprosić. Jeśli coś się działo po prostu znikał, żeby przeczekać i, żeby wszystko rozeszło się po kościach.
– Teoretycznie… chyba nie mam się o, co wściekać… nie powinnam chyba była też tak gwałtownie reagować… w gruncie rzeczy nie zrobiłeś niczego złego. – Uśmiechnęła się choć jeszcze nie była pewna, czy będzie w stanie przełamać barierę, która stanęła jej na drodze, żeby w jakikolwiek normalny sposób porozumieć się z Rose’m. – Czemu siedzisz tutaj, sam?
Umknął gdzieś spojrzeniem. Veronica zorientowała się, że coś nie gra i zaraz zapaliła jej się czerwona lampka; wydawało jej się, że będzie mu towarzyszyła Erin. Tak też mówił Slash. Zresztą… przecież są razem. Dlaczego jej nie ma? Nie chciała przyjechać? Nie mogła? A może po prostu stało się coś złego?
– Pieprzona bezsenność… doskwiera mi od jakiegoś czasu – skrzywił się. Westchnąwszy, usiadł na krześle, które zajmował wcześniej. – Jesteś bardzo zmęczona?
– Chyba… ch-chyba nie… a co?
– Bo kurwa umrę z nudów. Usiądź – poprosił, wskazując miejsce na przeciwko siebie.
Zastanowiło ją to. Wcześniej zachowywał się, jak lovelas, facet, który myśli, że jest w stanie wyrwać wszystko, co się rusza. Taka zmiana wydawała jej się niemożliwa. Teraz zachowywał się, jak nie on. Był miły, uprzejmy. I nawet dość spokojny. Przeprosił ją; niepostrzeżenie uszczypnęła się w rękę. Może to wszystko po prostu jej się śni? Może stąd też ten koszmar?
Usiadła na przeciwko niego tak, jak prosił, stawiając szklankę na stole.
– Może też się napijesz? – zapytała, nie wiedząc o czym ma z nim rozmawiać.
– Nie…
– Axl… wybacz, że pytam, ale… dlaczego jesteś tu sam? Nie chodzi mi o to, że tutaj siedzisz… tylko dlaczego nie ma z tobą Erin? – Imię kobiety wypowiedziała niemal szeptem.
Spojrzał na nią pustym, wypranym z emocji spojrzeniem. Wcześniej nie zwróciła uwagi na emocje kłębiące się w jego oczach.
– Odeszła. Zostawiła mnie. Tak po prostu – powiedział rozżalony. – Na odchodne rzuciła tylko, żebym na nią spojrzał, bo widzę ją ostatni raz. Musimy o tym rozmawiać? – Wywrócił oczami, wstając gwałtownie z krzesła.
– Nie, ale jeśli masz potrzebę wygadania się to… zostanę i porozmawiamy. I tak nie dam rady zasnąć...
– Zmiana klimatu?
– Nie… – pokręciła głową. – Dręczył mnie koszmar…
– Chodzi o tę sprawę z zabójstwem twojej siostry? – zapytał niepewnie.
Brunetka skinąwszy głową, upiła wreszcie łyk wody. Z wrażenia zaschło jej w gardle.
– Nic ci tutaj nie grozi.
– Axl, ty nie wiesz jak to jest… ktoś był w moim mieszkaniu, kiedy mnie nie było… czubek zabrał… zabrał bieliznę, wszystko porozrzucał… ogólnie masakra… musiałam nagle przenieść się do Slasha… wszystko w biegu, na szybko… nie lubię w ten sposób załatwiać spraw, a do tego… wszędzie widzę i czuję zło… jeśli raz coś się stanie nie opuszcza cię aż do końca… – Spojrzała do szklanki i obserwowała jak bąbelki dwutlenku węgla pękają jeden po drugim.
– Nie radzisz sobie z tym.
– Co? Co ty możesz o tym wiedzieć? Nie powiedziałam niczego takiego, po prostu… – urwała.
Axl przerwał jej zanim zdążyła skończyć zdanie.
– Nie musiałaś… barwa twojego głosu się zmieniła, kiedy zaczęłaś o tym mówić. I mimika ciała…
Ściągnęła mocno brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
– Palce. Zaraz zgnieciesz tę szklankę. – Wskazał brodą na szklankę. To delikatne szkło, więc wystarczył mocniejszy uścisk i po prostu rozprysłaby się na miliony drobnych kawałków.
– Och… – Czuła jak policzki spłonęły jej rumieńcem. – Częściowo… ostatnio jest całkiem nieźle.
– Zwłaszcza jeśli śnią ci się koszmary. Wiesz, nie chcę, żeby to dziwnie zabrzmiało, ale mogę ci pomóc.
– Ty? Jak?!
– To nie żadna tajemnica, że korzystam z pomocy terapeutów… też mam problemy i też wiem, że nie jest łatwo. Niektórzy psychologowie, psychiatrzy i inni są naprawdę popierdoleni, ale myślę, że będę w stanie znaleźć ci kogoś odpowiedniego.
Rozchyliła lekko wargi. Wstrzymała się jednak z odpowiedzią. Była oszołomiona propozycją rudowłosego wokalisty. Czy z nią naprawdę jest aż tak źle, że nawet on to zauważa i chce jej pomóc? A może ona bierze to za bardzo do siebie? Z drugiej strony myślała, że może jest to jakieś sensowne rozwiązanie.
– Taaak… powiedz, że jestem pojebany.
– Co? Nie, nie!
– No daj spokój… nie krępuj się. Przecież właśnie zaproponowałem ci wizytę u terapeuty…
– Axl, ale to nic złego… wszyscy dookoła widzą, że sobie nie radzę, a ja jak zwykle chcę na siłę wszystkim udowodnić, że jest inaczej i zamiast przeciwdziałać, tylko bardziej się pogrążam… – mruknęła. – Wiesz? Pójdę się już położyć…


Za oknem już powoli światło. Słońce nie wychodziło zza chmur, więc zapowiadało się raczej na pochmurny dzień. W świetle pojedynczych latarni stojących wzdłuż pustej drogi, pruszył śnieg. Wszystko wskazywało na to, że na zewnątrz wcale nie ma tak zimno, jak podejrzewała.
Leżąc w łóżku rozmyślała o minionej nocy. Znów prawie nie spała. Już nie da się skusić na sen w ciągu dnia. To bardzo zły pomysł; rozmyślała o rozmowie z Axlem. O tym jak się zachowywał, co mówił. To było do niego niepodobne. Veronica odniosła bardzo dziwne wrażenie podczas tej rozmowy. Niby zachowywała się naturalnie, ale czuła jakąś barierę. Hamulce. Trudno jej nawet było opisać, co tak naprawdę czuła. Była też w szoku, kiedy z tonu głosu, ruchu ciała potrafił odczytać, jak znosi sprawę z morderstwem siostry. Zamiast się przekonać do jego osoby chyba jeszcze bardziej się zraziła.
Odwróciła głowę w lewo, czując jak Slash wierci się pod kołdrą. Przesunęła się trochę, ale gitarzysta zablokował ją ręką, kładąc ją na brzuchu dziewczyny i wsuwając palce lekko pod plecy. Unieruchomiona wtuliła policzek w puszyste włosy Mulata. Zamykając powoli oczy, liczyła na to, że jeszcze zaśnie.


– Jaka kurwa praca?!
– No bo… zapomniałam ci powiedzieć, no… tyle się działo… sprawy związane z wyjazdem i tak dalej… pomyślałam, że powiem ci po powrocie…
– I co zamierzasz?!
Veronica uniosła jedną brew do góry. Chciała to załatwić na spokojnie; nie rozumiała przede wszystkim czemu Slash się tak wścieka. Nie jest jego własnością i ma prawdo do podejmowania samodzielnych decyzji. Może je ewentualnie konsultować z nim, a nie pytać o zdanie, czy może to i tamto.
– Nie będę cię pytała, czy mogę pracować, czy nie… nie będę twoją utrzymanką. Lubię być niezależna i dobrze o tym wiesz. A poza tym… muszę się czymś do cholery zająć, bo oszaleję! – podniosła nieświadomie głos.
– Mogłaś mi przynajmniej powiedzieć – mruknął niezadowolony.
– I co by to zmieniło? I tak zrobiłbyś mi aferę. Nie jestem nawet twoją żoną, żebyś mógł mi mówić, co mam robić i ustawiać mnie po kątach.
– Ukryłaś to przede mną – ciągnął.
– Niczego nie ukryłam! – krzyknęła. – Sama nie wiedziałam do końca, czy tego chcę… musiałam to przemyśleć. I teraz już wiem, że chcę. Czy ci się to podoba, czy nie. – Skrzyżowała ręce na piersiach.
Stała w bardzo wymownej pozie, co świadczyło o tym, że nikt nie przeskoczy tej przeszkodzy i Veronica będzie uparcie broniła swojej decyzji choćby miało się palić i walić. Jeśli podejmowała jakąś decyzję trudno było ją nakłonić do zmiany.
– Widzę, że to nie ma sensu…
– Też tak myślę – powiedziała nerwowo, po czym szybkim krokiem wyszła z pokoju. Niemal z niego wybiegła i z hukiem zamknęła za sobą drzwi.
Nadszedł dzień Wigilii Bożego Narodzenia, a ona musiała mieć zepsuty humor tylko dlatego, że Slash miał humory i nie podobało mu się, że pozwoliła sobie na podjęcie decyzji o pracy; że też musiał ją rozdrażnić akurat w taki dzień, gdzie wszystko miało być dobrze; zbiegła na dół. Skierowała się do drzwi. W przelocie tylko dostrzegła wygasający ogień w kominku. W przedpokoju dosłownie wpadła na Duffa, który ubrany w gruby sweter i ramoneskę właśnie szykował się do wyjścia.
– Wybacz… – jęknęła, łapiąc się go, kiedy podał jej rękę. O mały włos nie upadła.
– Nie szkodzi. Dokąd się tak spieszysz? – Naciągnął rękawiczki na dłonie.
– Slash mnie wkurzył… chyba pójdę się przejść. – Ściągnęła mocno brwi. – A ty dokąd?
– Miałem iść po drewno do piwnicy, ale zanim to zrobię przejdę się chyba kawałek.
– To się nawet dobrze składa… mogę się zabrać z tobą? – zapytała niepewnie.
– Pewnie – Uśmiechnąwszy się, otworzył drzwi i puścił dziewczynę przodem.
Nie przywykł do towarzystwa takich normalnych, zwykłych kobiet, jak ona i nie wiedział też, jak a się wobec niej zachowywać; zwykle otaczały go prostytutki, z którymi rozmowa kończyła się zwykle na kilkunastu zdaniach.
– Co Hudson znowu nawyrabiał, hm? – zapytał, kiedy schodzili poboczem drogi, którą przyjechali kilka dni temu.
– Ach… długo by gadać…
– Mam czas. Chętnie posłucham. – Uśmiechnął się słabo, spoglądając na nią.
– No bo… wścieka się, że chcę być samodzielna. Niezależna finansowo od niego i, że chcę coś robić, zająć się czymś…
– Jak to?
– Zrezygnowałam z pracy w szpitalu. Męczyłam się tam od jakiegoś czasu. Denerwowało mnie to. Ale przecież nie zrobiłam tego, żeby mieć wolny czas dla Slasha i dla siebie… chciałam coś zmienić w swoim życiu. Spróbować czegoś innego – wytłumaczyła i nagle posmutniała. Zaczęła sobie zadawać pytania, że może faktycznie postąpiła źle wobec Slasha.
– Co jest? – zapytał. – Hej… – złapał ją pocieszająco za ramię, tym samym zatrzymując na chwilę.
– Oskarżył mnie, że ukryłam to przed nim. Może ma rację. – Spojrzała mu w oczy i wzruszyła ramionami.
Duff pokręcił stanowczo głową.
– Nie obwiniaj się. Slash jest zestresowany. Boi się o ciebie strasznie. Nie chce cię stracić. Nigdy na nikim mu tak nie zależało i teraz pewnie nakryłby cię wielkim kloszem i trzymał pod nim, żeby mieć pewność, że będziesz bezpieczna – wytłumaczył gitarzystę.
– Ale wydaje mi się, że to lekka przesada – powiedziała cicho.
– Porozmawiaj z nim o tym. Na spokojnie mu wytłumacz czego ty oczekujesz. Wysłuchaj go, a potem postarajcie się pójść na kompromis.
Veronica nabrała dużej ilości powietrza w płuca, a potem długo je wypuszczała.
– Idziemy? – zapytała, czując się dziwnie, że tak bez słowa od kilkudziesięciu sekund stoją na poboczu.
Farbowany blondyn kiwnął głową i ruszył przed siebie.
– A ty jak…? Wiesz, o co mi chodzi…?
Tak. Doskonale wiedział, o co jej chodzi. Pytała przecież o Mandy. To dlatego ściągnął ich wszystkich tutaj. Żeby w gronie przyjaciół zapomnieć o kobiecie, która tak po prostu go rzuciła. Czy to jakiś sezon na kończenie związków?
– W porządku. – Kąciki jego ust wygięły się w bladym uśmiechu. – Będąc tutaj z wami, robię coś i nie siedzę sam w domu jak palant.
– Ale jak się czujesz? Nie jesteś jakiś… samotny, czy coś? Nie przeszkadzamy ci?
– Jasne, że nie! – odpowiedział od razu. – Naprawdę bardzo się cieszę, że przyjechaliście, tylko…
– Tylko, co? – dopytywała.
Wsunął dłonie do płytkich kieszeni skórzanej kurtki. Spochmurniał nagle. Coś go martwiło. Tylko, o co mogło chodzić? Może cały czas o Mandy? Może faktycznie jest taki zakochany i nie jest w stanie poradzić sobie z rozpadem małżeństwa?
– Chodzi o Margaret… dobrze ją znasz?
Nie tego się spodziewała. Wydawało jej się, że znowu usłyszy coś o Mandy i to będzie główny wątek ich rozmowy. Tymczasem on tak po prostu zapytał o Margaret. Tylko dlaczego o nią?
– Można tak powiedzieć. Mieszkamy razem od czterech lat. Jak przyjechałam do Los Angeles, nie miałam się gdzie podziać… pomogła mi wtedy trochę. Najpierw dawała jakieś pieniądze i jedzenie, a potem w końcu zaproponowała mieszkanie. Nie byłyśmy nigdy szczególnie blisko. Dopiero teraz zbliżyłyśmy się do siebie… dlaczego pytasz? – Zmrużyła oczy.
– Z ciekawości – powiedział krótko, nie rozwodząc się nad tym.
– Myślę, że to ładna i wartościowa dziewczyna. – Wzruszyła ramionami.
– Chyba kogoś mi przypomina, ale jeszcze nie wiem kogo.


Za oknem już zmierzchało. Siedziała na parapecie i wpatrywała się w spadające płatki śniegu, jak zaczarowana. Chłonęła uroki Seattle póki mogła. Za kilka dni znowu wszystko wróci do normy; znowu wróci do szarej rzeczywistości. Czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci? Nie była w stanie sobie odpowiedzieć. Jeszcze tyle do zrobienia. Przygotowania do Wigilii i… planowane od długiego czasu spotkanie z mamą.
Utkwiła wzrok w jednej z latarni i patrzyła jak śnieg wiruje wokół niej. Po południu zerwał się wiatr, co spowodowało, że na zewnątrz było dość mroźno; otuliła się ciepłym swetrem i jeszcze bardziej przytuliła nogi do piersi; wcześniej przeglądała swój stary dziennik. Ostatnia notatka była cztery lata temu, kiedy przeniosła się do Los Angeles. Westchnęła, robiąc zakładkę, oddzielając przeszłość od tego, co było potem. Długa przerwa w pisaniu, ale postanowiła, że znowu coś napisze. Notowała bieżące wydarzenia, w które wplatała wątki sprzed kilku tygodni. Kiedy to wszystko się zaczęło.
Myślami wróciła aż do momentu, kiedy zaczęła pracować w szpitalu. Po kolei przypominała sobie, co się wtedy działo. Ze słabym uśmiechem na twarzy wspomniała o Andrew, z którym nie miała na początku dobrych relacji; nie ufała mu, bała się tego człowieka jakby był skłonny jej coś zrobić. Okazało się, że to całkiem sympayczny człowiek. Jednak nie mogła już zmienić tego, że wręcz uciekała przed nim, gdy tylko się gdzieś pojawił. Wydawał jej się mało sympatyczny i dziwiło ją, że akurat z nią się zaprzyjaźnił mimo, że pracował w szpitalu dużo dłużej.
Pomyślała o Slashu, który w tym czasie trafił na oddział. Pijany, naszprycowany jakimiś prochami, nieprzytomny; wspominała, jak gitarzysta wyciągnął do niej rękę i tak po prostu zaczął z nią rozmawiać, a potem, jak relacja pielęgniarka-pacjent przerodziła się w coś więcej. Aż trudno jej było uwierzyć, że to wszystko faktycznie miało miejsce. Przez cały ten czas wspominała to z uśmiechem. Ten zniknął z jej twarzy tak szybko, jak się pojawił; zniknął, bo szybko uświadomiła sobie w, jakich okolicznościach poznała ukochanego meżczyznę.
Zapisała kilka wierszy, ale przestała, przypominając sobie włamanie do swojego mieszkania.
Kim jesteś? I czego ode mnie chcesz?
Pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślania. Nie zaprosiła tego kogoś do pokoju, ale uśmiechnęła się, kiedy między drzwiami, a ścianą ujrzała czuprynę ciemnych loków.
– Co robisz, kochanie? – zapytał, wchodząc do sypialni.
– Ach… tworzę… – powiedziała cicho, uśmiechając się. Spuściła nogi na ziemię, a dziennik schowała za plecy.
– Ty?! No proszę! Czyżby moja dziewczyna miała jakieś niesamowite ukryte talenty? – Jego żartobliwy ton nieco rozzłościł Veronikę.
– Nie nabijaj się – syknęła. – Tak naprawdę to… to nic takiego, no… po prostu nudziło mi się i coś tam bazgrałam, ale nieważne…
– Chodź ze mną. – Wyciągnął do niej rękę. Brunetka, nie pytając o nic zeskoczyła z jego pomocą z parapetu.
– Dokąd?
– Maggie, upiekła jakieś ciasto i chciała, żebyśmy spróbowali.
– A więc to tak! Chce z nas zrobić królików doświadczalnych – powiedziała z udawaną dezaprobatą. – Muszę się zastanowić, czy mogę ryzykować.
– Chyba nas nie otruje – jęknął, powątpiewając. – Przy okazji posiedzimy trochę wszyscy razem, hm? Lepiej poznasz chłopaków…
Nie protestowała. W duszy dziękowała Slashowi, że zjawił się w takiej chwili. Gdyby siedziała sama w pokoju już pewnie by się rozkleiła i znów ogarnęły by ją lęki. A tak się czymś zajmie. Może będzie miło. Nawet w towarzystwie Axla.
Schodząc po schodach dobiegły ją śmiechy i rozmowy. Zapach ciasta, które upiekła Margaret, wdzierał się do jej nozdrzy. Sernik.
– No nareszcie! – krzyknęła rudowłosa dziewczyna na widok koleżanki. – Coś ty tam robiła?
– Bazgrała coś w jakimś zeszycie – wytłumaczył ją Slash, ściskając dłoń dziewczyny.
– Nudziło mi się. – Spojrzała sugestywnie na Mulata, który znowu się cieszył jak głupi do sera. Lubiła jego żarty, ale czasem albo czegoś nie rozumiała, albo po prostu nie bawiło ją to tak samo jak jego.


– Pamiętasz coś z tamtego wieczoru?
Spojrzał na nią mocno zdezorientowany. Minęły przecież dwa miesiące odkąd to wszystko się zaczęło. Ich rozmowy nigdy nie schodziły na ten temat. Nigdy nie pytała, co pamięta, co się działo. Może tylko w szpitalu. Na samym początku, kiedy wszyscy byli oszołomieni.
– Niewiele. Przecież wiesz. Rozmawiałem z policją. Czemu pytasz?
– Bo próbuję jakoś to wszystko odtworzyć jeszcze raz. Może są jakieś szczegóły, które są ważne, a po prostu nam wszystkim umknęły.
– Nie wydaje mi się. W policji nie pracują kretyni. Tam mają naprawdę bystrych ludzi.
Westchnęła ciężko. Zmrużyła oczy i zastanowiła się przez chwilę.
– Jednak policja nie mogła odtworzyć tego, co działo się z tobą, kiedy… – nie dokończyła. To wspomnienie wywoływało u niej smutek.
– Kiedy leżałem w tej ulicy najebany… tak, wiem…
– Slash… nie o to mi chodziło.
– Daj spokój. Oboje dobrze wiemy, o co chodziło… zresztą… – Zaczerpnął powietrza. – Rzeczywistości nie zmienimy.
Spuściła wzrok i przesunęła palcami po szyi. Nie było sensu się oszukiwać - to fakt. Ale nie chciała, żeby to zabrzmiało w ten sposób. Powinna się zastanowić i ubrać swoją myśl w inne słowa.
– Może coś jednak pamiętasz z tamtego dnia? – naciskała.
– Kochanie, naprawdę niewiele… – Wzruszył przepraszająco ramionami. – Poszedłem do baru i piłem z Duffem. Wypiłem tyle i połknąłem tyle prochów, że przestałem rozróżniać rzeczywistość od jawy, a potem… potem już nawet nie byłem pewien, czy jeszcze żyję…
Veronica zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Skrzyżowała ręce na piersiach. Wodziła wzrokiem po pokoju i myślała; nic jednak z tego nie wychodziło. Nie miała jeszcze zbyt wielu elementów układanki, żeby była w stanie ją ułożyć.
– Dokąd idziesz? – zapytał.
– Na dół. Muszę pomóc Margaret w przygotowaniach. Przecież nie będzie wszystkiego robiła sama. Ty byś też się czymś mógł zająć – powiedziała z udawanym oburzeniem, po czym wyszła.
Slash jeszcze na chwilę został w sypialni. Zastanawiał się czemu Veronica akurat teraz tak bardzo naciskała, żeby przypomniał sobie jakieś szczegóły z tamtej nocy. Już wtedy miał kłopoty z przypomnieniem sobie czegokolwiek. Teraz już nawet nie łudził się, że jeszcze cokolwiek się zmieni.


Poniedziałek, 24 grudnia 1990 roku.
Jesteśmy już po kolacji wigilijnej.
Było cudownie. Po prostu cudownie. Pierwszy raz od kilku lat czułam, że to jest naprawdę to. Nawet z garstką z tak zwariowanych rockmanów można poczuć się tak, jakby spędzało się święta z rodziną. Ja się tak czułam.
Teraz siedzę na parapecie okna. Patrzę w mrok pokoju i wytężam wzrok, żeby zobaczyć zarys sylwetki śpiącego Slasha. Jego loki rozrzucone są po śnieżnobiałej poduszce. Wygląda, jak mały duży chłopiec. Jest naprawdę słodki. To dziwne; nigdy wcześniej nie pokusiłabym się o takie stwierdzenie.
 Cieszę się, że tu jestem i, że go mam.