Muzyka

28 września 2013

Dotyk zła - Rozdział 7

– Moje zaproszenie jest nadal aktualne.
Zapomniał. Jak mógł zapomnieć o świętach? Już kolejny raz kompletnie przestał się tym przyjmować. Nie dalej jak tydzień temu rozmawiał o tym z Axlem; Boże Narodzenie już pod koniec przyszłego tygodnia, a on się jeszcze nie zdecydował; było mu przykro z powodu tego, że inne sprawy zaabsorbowały go tak bardzo, że nie miał nawet czasu, żeby pomyśleć o swoim przyjacielu. Zawiódł. Dobrze, że jeszcze cokolwiek można zmienić.
– Duff przepraszam cię, że nie jestem w stanie ci dać jednoznacznej odpowiedzi.  Ostatnio dużo się dzieje i jedyne czego chcę po powrocie do domu to walnąć się do łóżka i nie wstawać z niego przez kilka godzin – powiedział. Wszystko wymykało mu się spod kontroli. Brakowało mu doby, żeby zrobił to, co do niego należy. – Naprawdę chciałbym pojechać.
– A może masz inne plany?
Pytanie Duffa go zaskoczyło. Nie dało się nie wyczuć, że chłopak jest rozgoryczony, zły i od jakiegoś czasu strasznie samotny. W jednym pytaniu udało mu się zawrzeć tyle negatywnych emocji, że Slash nie był w stanie tego nie zrozumieć. Wyobrażał sobie jak czuje się basista po odejściu żony. Żony, która zostawiła go tuż przed świętami; stał teraz pomiędzy młotem i kowadłem. Nie jest już sam. Jest ich już dwójka i nie może myśleć teraz tylko o sobie. Nie chciałby zostawiać Veroniki samej na święta; nie miał też żadnej pewności, że dziewczyna się zgodzi na wyjazd do Seattle jeśli ją o to zapyta.
– Stary, wiesz, że ja bardzo chętnie bym pojechał. Tylko, że ja nie jestem sam i kurwa…
– Niech Veronica pojedzie z nami – zaproponował.
– Muszę z nią o tym porozmawiać. To Seattle. Nienawidzi tego miasta.
– Co z nim?
– Ma złe wspomnienia. Nie chcę, żeby miły wyjazd zamienił się w koszmar, z którego trudno jej będzie się otrząsnąć. Nie przeżyła tam najlepszych chwil, a tobie to też nie wyjdzie na dobre.
Duff zastanawiał się, co takiego mogło się przydarzyć tej dziewczynie, że tak bardzo nienawidziła jego rodzinnego miasta, że nawet nie chciała tam pojechać na kilka dni. Od razu roiły mu się w głowie czarne scenariusze, których później nie mógł się pozbyć.
– To umówmy się, że dasz mi znać do końca tego tygodnia, hm? Myślę, że moja rodzina będzie zadowolona, kiedy wpadniecie do Seattle razem ze mną – wywrócił oczami na samą myśl o tegorocznych świętach. Nie wyobrażał sobie tego. Nie dość, że ma liczne rodzeństwo, a jego bracia i siostry mają też swoje rodziny to jeszcze w odwiedziny wpadnie on sam z zespołem. Masa ludzi. Jak na weselu. Jak na ironię.
– W porządku. A ja myślę, że twoja mama jeszcze nie zapomniała naszego pierwszego wspólnego wypadu w tamte strony. I naszej pierwszej niby trasy... – Zaśmiał się na wspomnienie pierwszej wizyty w domu McKaganów. Z perspektywy czasu coraz trudniej mu było uwierzyć, że Alice McKagan tak dzielnie zniosła ich wizytę.
– Może i nie zapomniała, ale wiesz jacy wtedy byliśmy. Jak banda rozwrzeszczanych dzieciaków.
– W niektórych przypadkach niewiele się od tamtej pory zmieniło.
– Masz na myśli Axla?
– Bingo. Wydaje mi się, że jest jeszcze gorzej niż wtedy – Westchnął ciężko. Lubił Axla, ale to nie znaczyło że ma mu radośnie przyklaskiwać na każdą decyzję, którą podejmie. Fakt, że jest liderem nie zmieniał tego, że nadal są zespołem, a liczy on sześć osób. Irytowało go, że w ostatnim czasie o większości dowiadywał się ostatni.
– Zrozum go. Nie jest idealny, jak każdy z nas. On też ostatnio dużo przeszedł. Dobrze wiesz, jak mocno przeżył stratę dziecka przez Erin.
– Gdyby się nie zachowywał, jak idiota to Erin prawdopodobnie nadal nosiłaby jego dziecko – mruknął Slash z jakimś rozgoryczeniem. W tej kwestii był zdecydowanie po stronie Everly. Mógł sobie tylko wyobrazić jak bardzo kobieta przeżyła utratę swojego pierwszego dziecka. Gdyby sam miał zostać ojcem i przytrafiłoby mu się coś takiego – trudno byłoby mu się po tym pozbierać. Nawet gdyby potem urodziłaby mu się gromadka. Nie byłby w stanie zapomnieć, że kiedyś mógł mieć już dziecko.
– Stary, wyluzuj. Nie wiń Rose'a za wszystko, co działo się z Erin. Nie łaziłeś za nią krok w krok i nie masz pojęcia, co robiła, kiedy nikt nie patrzył!
– Daj już spokój... niepotrzebnie zaczęliśmy ten temat – pokręcił głową. Przyznał jednak, że Duff ma trochę racji. Od zawsze, w każdej sytuacji całą winę zrzucało się na Axla. Czasem sam już się gubił i nie był pewien, czy słusznie, czy po prostu już wszyscy się do tego przyzwyczaili, że "Axl jest zawsze wszystkiemu winien".

  
W końcu nadszedł sądny dzień i musiała podjąć jakąś ostateczną decyzję. Musiała zrobić coś póki był czas i póki nie będzie żałowała swoich decyzji i tego, że czegoś nie zrobiła.
Trzymała w dłoni świstek papieru, który złożony w odpowiednie miejsce miał wreszcie zakończyć jej męczarnię.
– Cudownie. Doszłam do momentu w swoim życiu, kiedy nie wiem czego chcę. Trzeba to zmienić. Nareszcie.
Zanim poszła złożyć swoje wypowiedzenie, postanowiła przejść się po oddziale. Jednak trochę będzie tęskniła za tym wszystkim; mimo, że szpital nie jest raczej miejscem, które kojarzy się pozytywnie; często bywało tak, że ludzie trafiali tutaj po to by umrzeć.
Zaglądała do ludzi, którymi się opiekowała na co dzień i którzy machali jej rękami z uwielbieniem w oczach, gdy tylko wsuwała głowę do sali. Lubli ją. Pierwszy raz w życiu znalazła miejsce i ludzi, którzy naprawdę ją lubili.
Usiadła sobie na brzegu szpitalnego krzesełka i rozejrzała się po korytarzu.
Wpatrując się w swoje wypowiedzenie, usłyszała zbliżające się kroki. Podniosła wzrok dopiero wtedy, kiedy dostrzegła kątem oka buty. Nigdy nie zwracała uwagi na takie szczegóły, ale te rozpoznawała. Uniosła wzrok i z jeszcze większym zdumieniem stwierdziła, że to Andrew. Nie miał na sobie białego fartucha, jak zwykle.
– Co tam masz? – zapytał, zaglądając jej w kartkę. – Wypowiedzenie? Chcesz odejść? – Z tonu jego głosu mogła się domyślić, że jest oburzony tym faktem. – Nie powiedziałaś mi, że chcesz odejść...
– Tak, jak ty mi nie powiedziałeś, że chcesz wyjechać. – Tym razem to ona wydała się oburzona tym, że o niczym jej nie powiedział. Ale dlaczego? Polubiła go mimo, że na początku ich znajomość wydawała się nie zapowiadać niczego obiecującego. Szybko przywiązywała się do ludzi. Nienawidziła tego.
– Podjąłem taką decyzję nagle. Nawet się nie zastanawiałem. Po prostu stwierdziłem, że trzeba coś w końcu zmienić w swoim życiu i tyle. Doszedłem do takiego wniosku po wizycie na policji, w dniu kiedy do ciebie przyjechałem. Pamiętasz?
Nie mogła nie pamiętać. Przecież było to dwa dni temu.
– Co w tym złego, że chcę coś zmienić? – dopytywał.
– Nic, po prostu... po prostu cię polubiłam i ta wiadomość spadła na mnie nagle. Nie sądziłam, że będziesz chciał wyjechać. Nie byłam na to przygotowana.
– Tak nagle ci zależy?
Jego słowa zawierały silny cios wymierzony w jej kierunku, ale po chwili oboje się roześmiali. Doskonale pamiętała jaka była na początku ich znajomości. Minęło kilka tygodni, ale wcale ich nie żałowała. Dopiero teraz, kiedy była świadoma, że niedługo nie będzie mogła z nim porozmawiać, zrozumiała, że po prostu go lubi i traktuje jako przyjaciela, który na upartego mógłby być jej ojcem, ale nie przejmowała się tym.
– Poznałeś mnie już trochę...
– Tak, ale łatwo nie było. – Uśmiechnął się.  
– Dokąd chcesz pojechać? – zapytała, żeby zmienić temat.
– Nie mam zielonego pojęcia. Może na początek Meksyk, a później... później Ameryka Południowa, Europa. Nigdy nie byłem w Europie, więc tym bardziej chcę wyjechać, a mam okazję i fundusze więc czemu nie?
Na jego miejscu sama pewnie by wyjechała, ale wydawało jej się, że jeśli na jakiś czas zniknie to w jej życiu pozostanie jakieś puste miejsce; na początku nie wyobrażała sobie, żeby miał zajmować jakiekolwiek miejsce w jej życiu.
– Co ty właściwie tutaj robisz?
– Musiałem zrezygnować. Szkoda, że teraz będą już dwa puste miejsca... a ja... na moje miejsce przyjmą kogoś innego, a ja zwiedzę świat i zapomnę chociaż na chwilę.
Bardzo prawdopodobne, że szkoda; w gruncie rzeczy jednak nie miała wyboru. Jeśli ma być szczęśliwa to musi zrezygnować. W przeciwnym razie do końca życia będzie narzekała i żałowała, że czegoś w przeszłości nie zrobiła. Do odważnych świat należy.
– Przeprosiłem część osób, że nawaliłem, ale nie tłumaczyłem im dlaczego... nie muszę im niczego wyjaśniać. Byli wyraźnie zaskoczeni, że raczyłem się w ogóle zjawić. – Zaśmiał się gorzko. – Nie będę ci zabierał więcej czasu. Zanim wyjadę, prawdopodobnie wpadnę jeszcze do ciebie. – Pożegnał ją krótkim pocałunkiem w policzek, a potem uśmiechnął się i odszedł.
Patrzyła za nim, kiedy jego dobrze zbudowana sylwetka oddalała się wraz z wydłużającym się korytarzem aż w końcu zniknęła na jego końcu.

 
– W gruncie rzeczy to dla mnie bardzo ważne... – mamrotał pod nosem jakby bojąc się jej reakcji.
– Dla ciebie, czy dla niego? – Nie odpowiadała jej opcja wyjazdu do Seattle na święta. Gdyby znowu zjawiłaby się w mieście prawdopodobnie przyciągnęłaby do siebie masę kłopotów. Nie dałoby jej spokoju, że gdzieś tam mieszka jej matka, z którą powinna sobie wyjaśnić kilka spraw.
– Veronica... – Zaszedł ją od tyłu i objął w pasie, a głowę położył na ramieniu i wtulił nos w pachnące włosy dziewczyny. – Dla nas wszystkich. Nam wszystkim przydadzą się wakacje. Nie wiem, kiedy potem będę mógł cię gdzieś zabrać, a Duffowi też zależy. Jeśli go zostawimy znowu zacznie pić, a w tej chwili to nie jest najlepszy pomysł.
Patrząc w okno pozwoliła mu się przytulić. Miała zbyt miękkie serce, żeby odmówić; tym bardziej jeśli sytuacja wyglądała na poważną.
– Mógłbym pojechać sam z nimi, ale nie chcę cię tu zostawiać.
– Ja też nie chcę spędzać tych świąt znowu sama, ale jest Margaret... to będzie nie w porządku jeśli zostawię ją tutaj.
– Hmm... myślę, że Duff się nie obrazi jeśli zabierzemy ją ze sobą – wyszeptał, kołysząc lekko biodrami brunetki.
– Głupio mi się tak wpraszać. Przecież to was zaprosił...
– Rozmawiałem z nim już o tym. Nie miał nic przeciwko, żebyś pojechała razem ze mną.
Sama nie miałaby oporów, gdyby to było takie proste. Liczyła się jednak z konsekwencjami tego wyjazdu. Jeśli już tam będzie to prawie na pewno nie odmówi sobie spotkania z matką. Z każdą chwilą będzie coraz bardziej chciała z nią porozmawiać. Jakie efekty to spotkanie przyniesie? Prawdopodobnie litry jadu sączącego się z każdego słowa i morze wylanych łez na dodatek. Już teraz wstrząsał nią dreszcz emocji na to wspomnienie.
– Skoro to takie ważne i Duff nie będzie miał nic przeciwko, żeby Margaret też się tam zjawiła to w sumie... jestem za.
– Nie rób niczego wbrew sobie.
– W porządku. To trzeba raz na zawsze zakończyć. Dobrze się składa, że wyjedziemy.
Był zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju. Spodziewał się wrzasków, sprzeciwów, a tymczasem ona tak po prostu się zgodziła.
– Hej, Mała... co jest? – zapytał, kiedy niespodziewanie wyszarpnęła się z jego objęć. W milczeniu snuła się po kuchni, udając że sprząta. – Powiedziałem coś nie tak? – ciągnął.
– Odeszłam z pracy, a Andrew chce wyjechać – wymamrotała, ściszając łamiący się głos.
– Przecież chciałaś odejść. Planowałaś to od jakiegoś czasu.
– Przywiązałam się. Pracowałam jednak z tymi ludźmi od jakiegoś czasu i mimo wszystko to nie było takie proste jak sobie wyobrażałam.
– Co chcesz teraz robić?
Veronica wzruszyła obojętnie ramionami, a oczy miała przesłonięte łzami. Zaczęła oddychać głęboko, żeby się teraz nie rozpłakać.
– Przytul mnie... – wyszeptała, idąc w stronę Slasha i spotykając go wpół drogi.
Gitarzysta objął ramiona dziewczyny i mocno przycisnął do klatki piersiowej. starał się ją zrozumieć, ale trudno mu było się postawić w jej sytuacji. Nigdy nie musiał podejmować takich decyzji; uwielbiał ciepło i bliskość jej ciała. Nie darowałby sobie, gdyby nadal milczał, gdyby w dalszym ciągu ukrywał przed nią swoje uczucia. Cieszył się, że zjawiła się w jego życiu chociaż gdyby wtedy nie upiłby się do nieprzytomności prawdopodobnie nigdy nie spotkałby jej na swojej drodze.
– A co z tym doktorem? – zapytał, udając zainteresowanego. Odsunął ją od siebie, ale nie wypuszczał ze swoich objęć.
– Chce wyjechać. Złożył wypowiedzenie dziś rano tak, jak ja... powiedział, że musi odpocząć od tego wszystkiego, że ma dosyć, że musi zacząć jeszcze raz od nowa... – tłumaczyła z żalem.
Gitarzysta słyszał to rozżalenie w jej głosie, ale uznał, że bezpieczniejszym wyjściem będzie jeśli to po prostu przemilczy; mógłby powiedzieć zbyt wiele, a nie chciał się z nią kłócić z powodu jakiegoś doktorka.
– W sumie to dobrze, że coś chce zmienić. Na jego miejscu też bym miał dość.
– Tylko, że ty nie chcesz rzucić wszystkiego w cholerę...
Spojrzał na nią w taki sposób, żeby zrozumiała, że czasem też ma na to ochotę; że każdy ma czasem ochotę rzucić wszystko i zniknąć. Udawać, że go nie ma. Każdy potrzebuje czasu dla siebie, żeby przemyśleć parę spraw i oswoić się z pewnymi faktami.

 
– Mam nadzieję, że nie planujesz nic na święta?
Rudowłosa dziewczyna spojrzała na brunetkę, która z wielkim zapałem i entuzjazmem zadała jej to pytanie; nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek z taką radością w głosie mówiła o świętach. Nigdy nie lubiła przecież świąt. Tego typu uroczystości uczciły jakimś bardziej uroczystym obiadem, upominkami, a reszta była po prostu jak każdy kolejny dzień w roku.
– Przecież wiesz, jak to wygląda. Każdego roku jest tak samo. Szczerze? Rzygam już tą monotonią.
– Skoro tak to... jest szansa, żeby w tym roku wyglądało to trochę inaczej – powiedziała ściszonym głosem.
Pomyślała teraz, że to wcale nie był taki głupi pomysł i cieszyła się, że Slash jej to zaproponował. Margaret też się to przyda. Zmieni trochę otoczenie, pozna nowych ludzi i wreszcie być może spędzi takie święta jakich zawsze pragnęła. Obie takie spędzą jeśli Margaret się zgodzi.
– Chłopaki wybierają się do Seattle. Duff ich zaprosił. Ma jakiś domek w górach, który wyjątkowo będzie wolny w tym roku i chciał ich wszystkich ściągnąć... Slash nie chce zostawiać mnie samej, a ja ciebie i pomyślałam, że mogłabyś pojechać z nami...
– M-mówisz poważnie...? – zapytała niepewnie.
– No jasne. Maggie, to mogą być nasze pierwsze normalne święta. Bez awantur. Z ludźmi, którzy raczej są w porządku. Może być całkiem miło.
– Miło tak, ale... ty jesteś dziewczyną Slasha, tak? Więc jakoś należysz do tego... kręgu – powiedziała, nie mogąc znaleźć innego określenia.
– To nie ma znaczenia, czy należę, czy nie... to święta. Nikt nie ma prawa być w tym czasie sam... proszę cię... zgódź się. Ja bez ciebie nie wyjadę, a Slash beze mnie i Duff się wkurzy...
Margaret nie była do końca zachwycona tym pomysłem. I Veronica doskonale o tym wiedziała; nie posiadała już żadnych innych argumentów na to, żeby ją przekonać do tego wyjazdu.
– Nie wiem, co powiedzieć. Myślałam, że skoro teraz masz Slasha to będziesz chciała ode mnie uciec jak najdalej – powiedziała zdumiona.
– Było między nami różnie, ale postanowiłyśmy to zmienić. Pamiętasz? A święta to święta.
Ruda spojrzała na Veronikę i uśmiechnęła się w sposób mówiący "chyba nie mam wyboru".
– Dobrze. Zgadzam się... w końcu to może być pierwsza i ostatnia taka szansa. – Wzruszyła ramionami i pokiwała głową, dając koleżance do zrozumienia, że się zgadza.
– Świetnie! – krzyknęła.. – Duff na pewno się ucieszy. Jemu się też przyda zmiana otoczenia.
– A co jemu właściwie jest? – zapytała Margaret.
– Żona go zostawiła... a koledzy wiesz... oni wiedzą, że Duff jest dorosły, ale martwią się o niego i nie chcą, żeby znowu zaczął pić... a te święta wiesz... góry, mogą pojeździć na nartach... o ile w ogóle umieją – dodała ze śmiechem.
– Dobrych ma kolegów – stwierdziła bez większego entuzjazmu.
– To prawda... swoją drogą pracują też nad płytą i to nie byłby dobry pomysł gdyby teraz zaczął pić... Slash mówił, że jak dwa lata temu był na badaniach to lekarz mu powiedział, że wątrobę ma jak osiemdziesięciolatek.
Margaret zrobiła wielkie oczy. Nie była sobie w stanie wyobrazić jak może wyglądać wątroba basisty, który ma dwadzieścia kilka lat.
– Chętnie go poznam. To znaczy... ich wszystkich chętnie poznam – poprawiła się, rumieniąc na twarzy.
– On ciebie też polubi.
Obie się roześmiały. Pierwszy raz odkąd ze sobą mieszkają rozmawiały w ten sposób. Obie też miały nadzieję, że ich relacje już się nie popsują. Nie w takiej chwili, kiedy zaczęło się jakoś układać.
– Nie będzie mu przeszkadzała moja obecność?
– Myślę, że się ucieszy. Nie rozmawiałam z nim jeszcze... nie było jakoś okazji. Rozmawiałam tylko z Axlem, ale... muszę przyznać, że rozmowa do najmilszych nie należała – powiedziała to w sposób, który dał Margaret do zrozumienia, że Axl jako człowiek nie przypadł jej do gustu.
– Właśnie... pamiętam jak raz zadzwoniłaś do Slasha i odebrał Axl... jest naprawdę aż taki zły? – dopytywała.
– Jest idiotą. Nie wiem ile będę w stanie wytrzymać z nim w jednym pomieszczeniu jeśli będzie się zachowywał tak, jak u Slasha – powiedziała z irytacją i błyskiem w oku. – Chyba, że będzie się zachowywał normalnie. Wtedy mogę się zastanowić.

 
Instynktownie nacisnęła na klamkę. Drzwi zwykle były zamknięte na klucz, ale zawsze wykonywała ten gest zanim otwierała je kluczem. Ze zdumieniem stwierdziła, że drzwi są otwarte. Czyżby to niedopatrzenie Margaret? Niemożliwe. Przecież wyszła. Wychodziły razem. Udało jej się wrócić wcześniej?
Mimo, że była przekonana, że Margaret wróciła wcześniej i po prostu zapomniała zamknąć drzwi, czuła dziwny strach w każdej komórce swojego ciała. Stojąc na progu zorientowała się, że drży.
– Margaret...? – zawołała, ale odpowiedziało jej echo niosące się po klatce schodowej. – Maggie? – krzyknęła jeszcze raz, ale znowu nie dostała żadnej odpowiedzi.
– Kochanie...? – Usłyszała szept niemal tuż przy swoim uchu i z jękiem, który wydobył się z jej ust, gwałtownie odwróciła głowę. – Veronica, co się stało?! – powtórzył pytanie, widząc przerażenie malujące się na twarzy jego dziewczyny.
Brunetka nerwowo wodziła po nim wzrokiem aż w końcu rzuciła się na szyję. Bała się. Margaret nie było w mieszkaniu. To nie ona zostawiła otwarte drzwi. Przecież obie wychodziły. Na pewno zamykały. Jej współlokatorki na pewno nie było w mieszkaniu.
Slash mocno objął brunetkę i zaczął uspokajająco całować po głowie. Nie wiedział, co się stało.
– K–ktoś tu b-był... – wymamrotała. – P-przepraszam, ale... a-ale zdenerwowałam się... p-przestraszyłam i... – mówiła gorączkowo.
– Poczekaj... kto tutaj był? – zapytał chociaż wiedział, że teraz trudno będzie z niej cokolwiek wyciągnąć.
– Nie w-wiem... k-ktoś... M-Margaret... o-ona... ni-nie zostawiłaby o-otwartych d-drzwi... nie m-ma jej w d-omu...
Ciężko mu było ją zrozumieć. Mówiła bardzo chaotycznie i musiał się naprawdę skupić, żeby cokolwiek zrozumieć; posadził ją na schodach i pocałował czoło, a potem podszedł do drzwi.
– Nie z-zostawiaj m-mnie...
– Kochanie, muszę coś sprawdzić. Poczekaj chwilę. Nic ci nie będzie, obiecuję... – powiedział cicho.
Teraz sam był przerażony. Próbował uspokajać Veronikę, a sam się denerwował. Powtarzał sobie, że nikogo tam nie ma i nikogo nie było, ale podświadomość jednak podsuwała mu, że ktoś był w tym mieszkaniu. Nie mógł czegoś takiego zignorować. Oboje nie mogli.
Po omacku trafił na włącznik światła. Omiótł pomieszczenie wzrokiem. Kawałek po kawałku. Spojrzał na dywan i jęknął ze strachu. Na podłodze widoczne były ciemne pojedyncze plamki.  
– O kurwa... – mruknął. – Veronica! Trzeba zadzwonić po policję... i to natychmiast!

 
– Niech się pani dobrze przyjrzy. Może coś zginęło? Miała pani jakieś wartościowe rzeczy? To bardzo ważne – poganiał ją policjant, który zdawał się w ogóle nie rozumieć powagi sytuacji i tego jak Veronica się w tej chwili czuła. 
Drżącą ręką gładziła się po policzku. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Całe mieszkanie zdawało się być przewrócone do góry nogami. Większość rzeczy nie była na swoim miejscu. W powietrzu unosiły się jeszcze pióra z rozszarpanych poduszek. Kto tu był i czego od niej chciał?
Jeszcze raz powoli omiotła wzrokiem swój pokój. Zdjęcia. Ten ktoś znalazł jej fotografie. Rzuciła się w kierunku łóżka i zaczęła je przeglądać.
– Nie ma moich zdjęć... – wyszeptała, a policjant, który jej towarzyszył w milczeniu notował każde jej słowo. – To dziwne... zabrał moje zdjęcia... – mruczała cicho.
– W takim razie proszę sprawdzić, czy nie zabrał czegoś jeszcze.
– Chyba wszystko jest...  
Odruchowo spojrzała do szuflady z bielizną, z której wystawał biustonosz. Wszystko zwykle miała ładnie poukładane, kompletami. Nie lubiła bałaganu. Chciała wiedzieć, co i gdzie leży. Czegoś jej brakowało.  
– Muszę coś sprawdzić – mruknęła, po czym pobiegła do łazienki.
Nerwowo otwarła kosz na brudne rzeczy i zaczęła wyrzucać z niego wszystko, co było tylko możliwe. W większości były to rzeczy Margaret.  
To zaczyna być chore...
Wróciła do swojego pokoju, przełykając głośno ślinę i spojrzała na policjanta, który stał cały czas w tym samym miejscu.
– Zniknął mi komplet czarnej bielizny.
Mężczyzna się uśmiechnął jakby chciał jej coś powiedzieć i wcale się nie pomyliła.
– Może zostawiła go pani u swojego faceta? – zapytał, śmiejąc się i patrząc na Slasha, który jakby na zawołanie przyszedł do pokoju.
– Nie. Nie zostawiłam go u żadnego faceta – odparła z irytacją, piorunując go spojrzeniem. – A poza tym ocenianie ludzi chyba nie należy do pańskich obowiązków.
– Skarbie, spokojnie – wtrącił się gitarzysta, który objął dziewczynę w pasie.
– Jestem spokojna. Jeśli mówię, że coś mi zniknęło to zniknęło, jasne? Chyba o to pan pytał, prawda?
– Taak... a więc... zniknęła pani czarna bielizna. Wyróżniała się czymś? Była jakaś szczególna?
– Bielizna jak bielizna proszę pana. Czarny komplet. Gdyby była jakaś niezwykła to bym powiedziała.
– Hm... to na razie tyle – mruknął, wkładając do notesu długopis. – I proszę nie nerwowo. Złość piękności szkodzi – dodał z podłym uśmieszkiem na twarzy, kiedy wychodził z pokoju.
– Mała, jak się czujesz? – zapytał, kiedy na chwilę zostali sami.
– Mam ci powiedzieć prawdę, czy to co chcesz usłyszeć?
– Jasne, że prawdę – mruknął, puszczając Veronikę, żeby mogła się przejść po pokoju.
– Beznadziejnie. Jestem przerażona tym wszystkim. Nawet we własnym mieszkaniu nie mogę czuć się bezpiecznie... On tutaj był, a ja nie mogę z tym nic zrobić  – powiedziała łamiącym się głosem. Stłumiła kolejną falę łez, przytykając usta dłonią.
– Dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie jeśli przeniesiesz się do mnie na jakiś czas.
Odwróciła się od okna, żeby na niego spojrzeć i okazało się, że stoi tuż za nią. Była tak zaabsorbowana myślami o tym, co by się stało gdyby zjawiła się w domu wcześniej. Zostałaby zamordowana od razu? Wywieziona i przetrzymywana? A może zabita, a jej ciało spalone, żeby zatrzeć wszelkie ślady? Tylko takie myśli chodziły jej po głowie. Pozostanie tutaj było tylko podaniem na tacy posiłku dla głodnej zwierzyny. Na mieszkanie ze Slashem nie była gotowa, ale nie miała dokąd pójść. Nie mogła teraz myśleć o tym, czy jest gotowa na mieszkanie z facetem, czy też nie. Najważniejsze było teraz jej bezpieczeństwo.
– A co z...
– O Margaret też pomyślałem. Też zamieszka u mnie. Przynajmniej na razie. Okazałbym się egoistą gdybym ciebie zabrał do siebie, a ją zostawił tutaj. To mieszkanie już nie jest bezpieczne.
Analizowała jego słowa z taką samą trudnością jakby połykała gorzką pigułkę. Nie wyobrażała sobie jeszcze wspólnego mieszkania z nim. To wszystko dzieje się zbyt szybko.
– Jak się czujesz? – usłyszała po raz kolejny tego wieczoru, ale słowa tym razem padły z ust Margaret. Kiedy dziewczyna porozmawiała z policjantem, wyszła z mieszkania. W środku czuła się dość dziwnie, a na dodatek robiłaby zamieszanie. Za bardzo ciekawiłoby ją wszystko i próbowałaby szukać poszlak razem z policjantami.
– Już trochę lepiej, ale nadal jestem zdenerwowana – powiedziała, pokazując jej trzęsące się dłonie.
– Wszyscy jesteśmy... nie mogę uwierzyć, że ten psychol tutaj był i czego od nas chciał.
– Ode mnie... on chciał czegoś ode mnie... – mruknęła siadając na łóżku. – Zabrał moją bieliznę. Rozumiesz? Bieliznę... – krzyknęła głosem przepełnionym ironią.
Margaret i Slash wymienili smutne spojrzenia. Do tej pory każde mogło funkcjonować osobno i jakoś poruszać się samemu. Teraz sytuacja stała się zbyt poważna. Wszyscy dobrze wiedzieli o tym, że człowiek, który tutaj był jeszcze nie odpuścił i nie zamierza się tak szybko poddać. Tylko o co do cholery może chodzić?
– Margaret, spakuj swoje rzeczy, dobrze? – poprosił ją Slash.
– Moje rzeczy... mamy wyjechać dopiero przed Wigilią prawda?
– Pomieszkamy przez ten czas u mnie. Sytuacja jest na tyle niebezpieczna, że czułbym się winny gdyby którejś z was coś się stało – wyjaśnił, kładąc nacisk na ostatnie słowa.
Ruda, nie pytając już o nic więcej poszła spakować kilka swoich rzeczy. Na wszelki wypadek wzięła też te cieplejsze z myślą o Seattle, gdyby miała już tutaj nie wracać.
– Chcę być już z daleka od tego miejsca... – wymamrotała, opierając głowę na ramieniu Slasha.
– Jeszcze trochę... musimy poczekać aż ekipa się stąd wyniesie. Jeszcze pewnie będą mieli do ciebie pytania... – Objął ją mocno i pocałował w czubek głowy.
– To nie pomaga...
– Po co miałbym cię oszukiwać? Musisz się liczyć z tym, że to nie koniec sprawy.

 
– Dokładnie przeszukajcie to mieszkanie. Nie wyjdziemy stąd dopóki czegoś nie znajdziemy, czy to jasne? – zarządziła Kristi, naciągając na buty ochraniacze. Ta sama procedura na każdym miejscu zbrodni. Nie mogli niczego zadeptać, naruszyć. Mogliby zatrzeć w ten sposób wszelkie ślady.
– Kristi, dobrze, że jesteś! – zawołał Dan, który na miejscu był już trochę wcześniej.
– Co my tu mamy? – zapytała, wsuwając dłonie do kieszeni i lustrując wzrokiem podłogę.
– Symboliczne plamy krwi na dywanie i dłonie na lustrze, przekopane rzeczy i roztrzęsiona pielęgniarka – mruknął. – To ta sama, która identyfikowała niedawno swoją siostrę.
Kristi westchnęła ciężko jakby była niezadowolona z powodu tego, że znowu ma styczność z tą osobą. Czy tego chciała, czy nie, będzie miała z nią styczność dopóki sprawa się nie rozwiąże. O ile w ogóle. Nic nie mieli na sprawcę. Okazał się bardzo inteligentnym i sprytnym człowiekiem. Jak zaprogramowany robot, który nie jest w stanie popełnić żadnego błędu.
– Jakie dłonie?
– Sama spójrz – powiedział, wskazując na ramę wiszącą tuż za drzwiami. Zamknęła je, żeby zobaczyć, co tam jest. Męskie ślady. To na pewno mężczyzna.
– Czyli na pewno mamy do czynienia z facetem... coś zginęło?
– Bielizna i zdjęcia dziewczyny.
– Nic poza tym?
Dan pokręcił głową.
– Trzeba zebrać wszelkie odciski palców i próbki z substancji, która jest na dywanie... prawie na pewno jest to krew, ale pewności mieć nie możemy – powiedziała, lustrując jeszcze raz przedpokój. – Gdzie ta dziewczyna?
– W pokoju – wskazał sypialnię z szeroko otwartymi drzwiami.
Kobieta weszła do sypialni dziewczyny i zastała ją zamkniętą w objęciach Slasha. Cała trójka poczuła się niezręcznie, ale Kristi sprowadziła do minimum swoje zażenowanie, przyjmując pokerowy wyraz twarzy. Była gotowa podjąć kolejną walkę.
– Zdaje się, że powinniśmy porozmawiać – mruknęła, taksując wzrokiem gitarzystę, który nie odmówił sobie obejmowania brunetki ramieniem. – Co się stało? Kiedy i jak zorientowała się pani, że coś jest nie tak?
– Ja i moja koleżanka Margaret wyszłyśmy późnym popołudniem z domu. Margaret poszła zrobić jakieś zakupy, a ja chciałam iść na spacer... wróciłam wcześniej, ale myślałam, że Marg już jest w domu – powiedziała cicho, odtwarzając w pamięci cały ubiegły już wieczór.
– I co było dalej?
– Mam dziwny nawyk, że zawsze jak przychodzę naciskam na klamkę... zwykle zamykamy drzwi i jestem przekonana, że po wyjściu też to zrobiłyśmy – tłumaczyła, drżąc pod wpływem emocji, które jeszcze teraz w niej siedziały.
– Dobrze, ale po kolei... co pani zrobiła, kiedy okazało się, że drzwi są otwarte? – dopytywała.
– Pchnęłam je, ale nie weszłam do mieszkania. Ogarnęła mnie panika... jestem ostatnio mocno przewrażliwiona... zaczęłam wołać Margaret, ale nikt się nie odzywał i wtedy zjawił się Slash... całe szczęście... – Spojrzała na niego wzrokiem przesłoniętym łzami. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się nie zjawił. To on zauważył, że na dywanie są drobne plamy krwi... zadzwonił na policję i czekaliśmy na zewnątrz aż ktoś się zjawi...
Kristi pokiwała głową i rozejrzała się po pokoju.
– Co zginęło?
– Moje zdjęcia. I bielizna... – dodała cicho. Było to dla niej krępujące. Po co komu jej bielizna? Chyba faktycznie mają do czynienia z jakimś psycholem.
– Kto przebywał w mieszkaniu? Jak często?
Veronica zmarszczyła czoło z zaskoczenia. Przez jej mieszkanie nie przewijało się zbyt wiele osób. Właściwie oprócz niej, Margaret, Slasha i Andrew, który pojawił się w nim tylko dwa, co najwyżej trzy razy.
– Ja i Margaret tu mieszkamy, Slash czasem wpada i... Andrew.
– Kto to? – zapytała, patrząc na nią podejrzliwym wzrokiem.
– To lekarz. Pracowałam z nim w szpitalu, ale zwolnił się z pracy. Śmierć byłej żony go przytłoczyła i chce wyjechać na jakiś czas.
Breeden wydęła usta w sposób, który dał Veronice do zrozumienia, że to on teraz jest podejrzanym. Sam wzrok kobiety i fakt, że nie skomentowała tych informacji dał jej dużo do myślenia. Ale Andrew? To niemożliwe. To nie on tutaj był. To nie on zrobił taki bałagan w mieszkaniu, nie on ukradł zdjęcia i bieliznę. Nie on...
– Prosiłabym, żeby pani zmieniła miejsce zamieszkania. Musimy dokładnie przeszukać to miejsce. Być może uda nam się trafić na jakiś ślad.
– Już wszystko załatwione. Możemy iść? – zapytał Slash, który milczał przez cały ten czas.
– Myśle, że tak. Proszę nam tylko zostawić adres, pod którym będzie pani przebywała. W razie gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania.
– Mogę zabrać swoje rzeczy? Ubrania, kosmetyki...?
– Proszę. Tylko ostrożnie, żeby nie zatrzeć śladów.

 
– Chcesz coś zjeść? – zapytał, wlewając do kubka gorącą wodę prosto z czajnika.
– Jest środek nocy, Slash... jeśli coś teraz zjem to nie zasnę – powiedziała cicho, opadając bezszelestnie na krzesło. – Herbata mi w zupełności wystarczy.
Skinął głową, stawiając przed nią kubek z parującą cieczą. Niestety nie miał cytryny, więc musiała się zadowolić tylko cukrem. Nie przeszkadzało jej to.
– Margaret poszła już spać?
– Tak. Pokazałem jej pokój, w którym może zamieszkać na razie i łazienkę. Powiedziała, że nie będzie przeszkadzała, a poza tym jest zmęczona i położy się.
– Nic dziwnego... niedługo wzejdzie słońce – mruknęła smutno. Dopiero teraz się zorientowała, że jest prawie trzecia w nocy. Gdyby to wszystko się nie wydarzyło, prawdopodobnie teraz  by jeszcze spała. U siebie. W swoim łóżku. A nie piła herbatę w kuchni Slasha.
– Ty chyba też powinnaś się położyć... tyle godzin nie śpisz... jeszcze to włamanie... jesteś wykończona, hm?
– Zmęczona jestem, ale nerwy robią swoje... – wymamrotała, po czym upiła łyk gorącej herbaty.
– Musisz odpocząć.
– Wiem... – Westchnęła ciężko, patrząc na niego. Nie znała go takiego. Znała tylko złą stronę Saula Hudsona - gitarzysty Najbardziej Niebezpiecznego Zespołu na Świecie. Znała stronę, dla której uczucia drugiej osoby nie miały żadnego znaczenia; stronę, dla której związek z kobietą opierał się tylko na seksie. Stronę, dla której ktoś taki, jak ona nie istnieje. Przecież jest zwykłą dziewczyną. Nie farbuje włosów, nie nakłada niezliczonej ilości kosmetyków, nie nosi szpilek i krótkich spódniczek, bluzek z dekoltem do samej ziemi. Mimo, że tak bardzo różniła się od jego poprzednich partnerek, był w stanie ją pokochać. A może to tylko kaprys z jego strony? Może to chwilowe i za jakiś czas mu się znudzi? Uśmiechem, który do niego posłała, rozproszyła natrętne myśli.
Zaprowadził ją do sypialni na piętrze. Nigdy tutaj nie była. Nigdy nie naruszała jego przestrzeni prywatnej do tego stopnia. Teraz jakby to wszystko należało do niej i było jej częścią; oczy jej błysnęły na widok wnętrza sypialni, które skąpane było w bladożółtym świetle lamp.
Ściany do połowy pokryte chropowatą tapetą w kolorze przybrudzonego złota, od połowy białe panele. Beżowy dywan, na którym stało ogromne łóżko z wysokim materacem i wielką ilością poduszek. Przed łóżkiem ciemnobrązowy wiklinowy kosz z pokrywą, z prawej szafka nocna z szufladami, na której stał wcześniej używany kieliszek na wino. Po lewej też szafka, na której znajdowała się lampa, jakieś książki i kwiatek w doniczce. Pod oknem dwa białe fotele ozdobione poduszkami w szaro-brązowe paski, a pomiędzy nimi ciemnobrązowy stolik.
– Piękna sypialnia – powiedziała, podchodząc do okna. Dotknęła zasłony, która była tak delikatna w dotyku, że niewiele jej brakowało, żeby podrzeć na strzępy.
– Ja tego domu nie urządzałem.
– A kto?
– Moja poprzednia dziewczyna.
Odwróciła się gwałtownie i uśmiechnęła lekko.
– Nie znajdziesz tu niczego innego, co ma z nią związek – oznajmił tak jakby odczytał jej myśli.
Usiadła niepewnie na łóżku tak jakby to, co tutaj widziała było ciągłym snem, a nie rzeczywistością. Gdyby ktoś jej powiedział dwa miesiące temu, że kiedyś będzie siedziała w najpiękniejszej na świecie sypialni, w sypialni Saula Hudsona, to po prostu by go wyśmiała.
– Teraz to ty masz do tego prawo – powiedział cicho.
– Wiesz, że nie chcę twoich pieniędzy. Za nie nie kupiłabym ciebie.
Uśmiechnął się, wskakując na łóżko. Uklęknął za plecami Veroniki i skrzyżował ręce tuż pod jej szyją. Dziewczyna odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. Musnęła nosem jego podbródek.
Wyłożyła się na ogromnej ilości poduszek i przeciągnęła. Zamknęła oczy, wzdychając ciężko. Póki, co to jedyny miły akcent tego dnia; Slash położył się obok niej. Dotknął opuszkami palców jej policzka, a potem sunął nimi w dół, wywołując dreszcze na szyi, dekolcie, ręce dziewczyny. Obsypując pocałunkami lewy profil jej twarzy, mruczał pod nosem słowa piosenki, którą wręcz uwielbiała.

Lying beside you, here in the dark,
feeling your heart beat with mine
Softly you whisper, you're so sincere,
how could our love be so blind
We sailed on together, we drifted apart,
and here you are by my side
So now I come to you with open arms,
nothing to hide, believe what I say
So here I am with open arms,
hoping you'll see what your love means to me
Open arms

Living without you, living alone,
this empty house seems to cold
Wanting to hold you, wanting you near,
how much I wanted you home
But now that you've come back, 
turned night into day, I need you to stay.