Muzyka

21 czerwca 2013

Dotyk zła - Rozdział 6

Trochę to to trwało, ale wydaje mi się, że to już bez znaczenia, bo i tak mało kto czyta.
Tak więc nawet się nie starałam poprawiać wszelkich błędów.
MOGĄ POJAWIĆ SIĘ JAKIEŚ BŁĘDY RZECZOWE. Przepraszam za to, że

wystąpiły, ale część rozdziału została napisana dawno temu, a reszta 
na przestrzeni ostatnich kilku dni. Stąd nieporozumienia ;)
Popisałam totalne bzdury, ale... nieistotne.
Miłego czytania.


***

Stała naprzeciwko niego, nie wierząc, że go widzi. Wydawało jej się, że śni i po prostu jeszcze nie zdążyła się obudzić. Powtarzała to sobie cały czas w myślach, ale na nic zdały jej się te wysiłki. Można miewać realne sny, ale nie do tego stopnia. 
– Co pan tu robi? – zapytała rozedrganym głosem. Pomimo swojej wściekłości i znowu niezrozumiałego strachu zauważyła, że jest jakiś inny. Zmierzwione włosy, niedbale wyprasowana koszulka, kilkudniowy zarost i te zapadnięte oczy. To nie był człowiek, którego poznała w szpitalu i, którego na co dzień tam widywała. 
– Nie mów tak oficjalnie – mruknął cicho. – Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie tutaj... – Omiótł wzrokiem ściany korytarza, a potem znowu utkwił go w jej twarzy. 
– Teraz chcesz rozmawiać, tak? Powinnam ci zamknąć drzwi przed nosem. – Sama nie wiedziała dlaczego czuła taką gorycz. Nigdy nie była blisko z tym człowiekiem. Nawet się nie przyjaźnili, a mimo to martwiła się, gdy zniknął. Teraz, kiedy tak po prostu zjawił się przed drzwiami jej mieszkania, miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek jako karę za jego zachowanie. Dlaczego wzbierały w niej takie emocje na jego widok? 
– Tak. Chcę porozmawiać, bo wiem że ty jedna mnie zrozumiesz... 
Nagle poczuła się jakby cała złość gdzieś uleciała. Chciała dać mu szansę wytłumaczenia się. Chciała też przecież wiedzieć, dlaczego nie było go tyle czasu w szpitalu; odkąd zniknął straciła do niego zaufania. Nie ufała mu od początku, ale kiedy zdobył je choć na chwilę, była w stanie się go przestać bać. Teraz znowu wzbudzał w niej refleks i bała się go ot tak wpuścić do mieszkania. Co jeśli zrobi jej krzywdę? Co jeśli ją obezwładni? Co jeśli nie będzie w stanie krzyczeć o pomoc? Wtedy może być na wszystko za późno.  
– Wejdź – zaprosiła go niechętnie do środka. Wpatrując się w jego plecy zamykała powoli drzwi, a potem oparła się o nie. – Mów o co chodzi – powiedziała rozkazującym tonem. 
– Pewnie już wiesz o kolejnym morderstwie? 
To pytanie zadźwięczało jej w głowie, jak jakiś dzwonek ostrzegawczy. Omiotła twarz doktora Harrisa pogrążoną w półmroku i otwarła lekko usta. Zwątpiła w to, czy powinna go dalej wypytywać; czy dalej chce wiedzieć z jakiego powodu zniknął ze szpitala. Czyżby miał coś wspólnego ze śmiercią jej siostry? Tej drugiej kobiety? A może ich obu? 
– Jasne, że wiesz... spotykasz się z tym gitarzystą, który jest podejrzany o morderstwo twojej siostry... 
– Śledzisz mnie?! – Tego było już za wiele i od razu przystąpiła do ataku. 
– Nie. Po prostu chcę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Może przynajmniej ciebie uratuję... 
– Harris, co ty do cholery pleciesz?! – Nawet nie zwróciła uwagi na to, że zwróciła się do niego po nazwisku; łzy już powoli cisnęły jej się do oczu; złapała jego pomiętą koszulkę i zacisnęła materiał w dłoniach. 
Spojrzał na nią zaszokowany. Co się stało z tą słodką, skrytą dziewczyną? Jeszcze nigdy się tak nie zachowywała. Może zawsze taka była tylko nie miała odpowiedniego pola manewru; spokojnie położył palce na jej zaciśniętych dłoniach. Chciał ją w ten sposób uspokoić. 
Ta druga ofiara... – zaczął spokojnie. Jednak to, co miał do przekazania Veronice, nie budziło w nim spokoju. Nie budziło w nim żadnych pozytywnych emocji. Za każdym razem, gdy o tym myślał, łzy napływały mu do oczu i teraz też tak było. Patrzył na dziewczynę załzawionymi oczami, przełykając pospiesznie ślinę. Nigdy nie okazywał takiej słabości jak teraz; nigdy nie okazywał w ten sposób uczuć. – Ta druga kobieta to... to moja była żona – oznajmił głosem, ściszonym do granic możliwości. 
Veronica nagle poczuła się jakby dostała w głowę jakimś ciężkim przedmiotem. Jakby ktoś zrobił jej pranie mózgu. Nagle wszelka złość z niej wyparowała. Puściła jego koszulkę i odsunęła się na nieznaczną odległość. Nie mogła w to uwierzyć. Nie spodziewała się tego. Przypuszczała bardziej, że zaraz jej wyzna, że to on jest tym psychopatą, który po prostu chciał śmierci dwóch Bogu ducha winnych kobiet. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że to może być jego była żona! 
– Andrew...  
– Nic nie mów... – wymamrotał – wiem, co chcesz powiedzieć. Nie wierzysz mi, prawda? Nie dziwię się. 
– Nie... to nie tak... ja po prostu... miałeś żonę?! Mówisz poważnie? To ją zamordowano? Skąd wiesz? Rozmawiałeś z policją? – wyrzucała z siebie te słowa bardzo chaotycznie. Nawet nie zastanawiała się nad ich sensem. Po prostu chciała wiedzieć, jak najwięcej. 
– Miałem – powiedział krótko, pocierając prawe oko. – Rozstaliśmy się, ale pozostawaliśmy w przyjacielskich relacjach. Byliśmy ze sobą siedem lat, ale potem zaczęliśmy się traktować nawzajem, jak przyjaciele, a nie jak małżeństwo... najrozsądniejszym wyjściem było zacząć wszystko od nowa. Osobno – wyjaśnił jej z trudem. Głos pierwszy raz wiązł mu w gardle. Człowiek, który na co dzień zachowywał się dość wyniośle i był niezwykle pewny siebie, stał się nagle kimś kogo kompletnie nie poznawała. Człowiekiem zdolnym do okazywania uczuć. Tak silnych uczuć. Zaskakiwało ją to. Była w szoku, że nie wybrał kogoś z grona swoich rówieśników, tylko ją. Dziewczynę, która miała jeszcze szmat życia przed sobą i nie przeżyła tego, co on.  
– I co dalej? – zapytała, nie wiedząc już, czy chce znać więcej szczegółów. Skąd on to wszystko wiedział? Skąd wiedział, że jego była żona została zamordowana skoro nie kontaktował się z policją?  
– Lisa widziała, jak On mordował twoją siostrę...  
Veronica poczuła, jak miękną jej nogi. Otwarła usta i oparła się o ścianę, która na jej szczęście znajdowała się tuż za nią. Położyła na niej dłoń tak jakby chciała wbić w nią paznokcie.  
– Hej... może lepiej będzie, jak sobie usiądziesz... chodź – szepnął i złapał dziewczynę za ramiona, po czym zaprowadził ją do pokoju, a tam posadził na fotelu. – Lisa jeszcze tego samego wieczoru przyszła do mnie. Całkiem niespodziewanie. Od razu widziałem, że coś jest nie tak. Znałem ją już dużo wcześniej. Z liceum. Kawał czasu. Zresztą... była słaba emocjonalnie. Zawsze na wszystko bardzo gwałtownie reagowała... – Mówił o niej z jakąś taką czułością. Widać było, że ta kobieta znaczyła dla niego dużo, jeśli nie powiedzieć, że wszystko. – Powiedziała mi, że widziała coś strasznego i przez jakiś czas kompletnie nie umiała tego opowiedzieć... 
– Zastanawia mnie jedna rzecz... co twoja była żona robiła w takim miejscu? Przecież to jakaś zapuszczona dziura! – krzyknęła, kiedy odzyskała względne siły do rozmowy.  
– Lisa zajmowała się zbiórkami pieniędzy na cele charytatywne. Od dłuższego czasu zbierała pieniądze, żeby wyremontować ten budynek i otworzyć ośrodek dla dzieciaków, które nie mają, co ze sobą zrobić po szkole. Taki typ centrum kultury, rozumiesz? – Przez chwilę czekał na skinienie głowy Veroniki. 
– Andrew... ale to był wieczór! Chyba nie powiesz mi, że Lisie zebrało się na odnawianie tego budynku w nocy!  
Wiesz jak to wygląda... Lisa zebrała część pieniędzy owszem, ale do remontu to nie wystarczyło. Potrzebowała sponsora, który nigdy nie miał czasu, żeby obejrzeć budynek, a to był jedyny termin i jedyna godzina, kiedy było to możliwe. Bała się, że go straci, a okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem. Przyjechała na miejsce trochę wcześniej i... kiedy dotarła... nie spodziewała się, że na miejscu zastanie mordercę... bo kto by się tego spodziewał! – warknął z irytacją. 
– Ty jej uwierzyłeś? 
Veronica... zamordowali ją! Jak miałem jej nie wierzyć...? – zdenerwował się. – Potem, kiedy już się trochę uspokoiła, powiedziała mi, co widziała na miejscu... bała się wychodzić z domu. Odwołała wszystkie ważne spotkania. Poprosiła mnie, żebym pobył z nią jakiś czas dopóki sprawa się nie uspokoi... zgodziłem się. Nie mogłem pozwolić, żeby coś jej się stało... – Jego głos drżał z emocji, a w oczach kręciły się łzy.  
– Skąd wiesz, że ją zamordowano? 
Andrew zawahał się przez chwilę. Musiał to sobie wszystko poukładać jeszcze raz w głowie. Musiał odetchnąć zanim rozkleiłby się przy niej, jak małe dziecko. Generalnie miał do tego prawo. Łzy u faceta to żadna hańba. To z pewnością ta męska duma.  
Co byś pomyślała, kiedy bliska ci osoba byłaby zamieszana w taką sprawę, nagle znika bez śladu, bez ostrzeżenia, a kiedy idziesz do jej mieszkania podłoga zachlapana jest krwią, a na lustrze są krwawe odciski dłoni? On wiedział, że tam pójdę... że będę jej szukał... 
Mogła zrozumieć, że Lisa widziała zabójcę jej siostry. Mogła zrozumieć, że ten cholerny psychopata ją widział i chciał się jej pozbyć, żeby zatrzeć wszelkie ślady. Nie mogła jedynie przyjąć do wiadomości tego, że Andrew dysponował takimi informacjami, a wszystko trzyma dla siebie.  
– Musisz iść na policję... powiedziała cicho. 
– I co im powiem? Siądą mi na ogon. Nie dadzą mi spokoju!  
Andrew... pomyśl tylko... zabił moją siostrę... zabił twoją byłą żonę... to psychopata. Nie przystanie na dwóch morderstwach... będą następne... ty popadniesz w jeszcze większe poczucie winy... jeśli ty tam nie pójdziesz to ja to zrobię.  
– Nie zrobisz tego – prychnął zdumiony.  
– A chcesz się założyć? – Uniosła dumnie jedną brew do góry. Nie poznawała samej siebie. To było dla niej nienaturalne zachowanie. Jeszcze nigdy nie zwracała się do nikogo w ten sposób. Jeszcze nigdy nikomu nie groziła. – Nie możesz tego tak zostawić. Oni muszą o tym wiedzieć, Andrew. Nie masz wyjścia. Nie możesz milczeć!  
Mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy. Mógł się spodziewać tego, że dziewczyna zechce, żeby poszedł z tym na policję. Nie chciała go już wypytywać o więcej szczegółów. Doskonale widziała jakie to dla niego trudne; jak ciężko przechodzi tak brutalną śmierć swojej byłej żony, a przecież będzie musiał to jeszcze raz opowiadać policji na pewno z większą ilością szczegółów. O ile da się namówić na zeznania. 
– Pójdę z tobą jako wsparcie... w końcu też mam coś do powiedzenia w tym temacie, prawda? Ale musisz zacząć mówić jeśli coś wiesz... 
– Muszę pomyśleć... boję się... rozumiesz? Po prostu się boję... oni mają dostęp do wielu informacji... jeśli się dowie, że cokolwiek powiedziałem... 
– Andrew, nie możesz kierować się strachem... wszyscy się boimy. Ja, ty, Slash... nawet Margaret jest bardziej ostrożna... ale to się musi skończyć... 


Snuł się po korytarzach swojego domu, jakby był w nim pierwszy raz. Czuł się tak jak kiedyś, kiedy był jeszcze nastolatkiem i przeprowadził się pierwszy raz w nowe miejsce; zanim wyraził swoje zdanie na ten temat, musiał dokładnie obejrzeć miejsce i zbadać teren; dopiero dziś rano, kiedy się obudził, uświadomił sobie, że jednym pocałunkiem mógł wszystko zniszczyć. A może już zniszczył? Może dlatego się do niego nie odzywa?  
Czuł się winny. Chyba zbyt szybko posunął się do tego czynu. Mógł jeszcze trochę zaczekać. Przestraszył ją. Poczuła się osaczona i uciekła. A on... z każdą chwilą brakowało mu jej coraz bardziej. Tego uśmiechu. Błysku w oku. Głosu. Leżąc rano w łóżku, zastanawiała się, co się z nim tak naprawdę stało. Jeszcze nigdy żadna kobieta dla niego tyle nie znaczyła. Jeszcze nigdy nie traktował żadnej poważniej niż jako przygoda na jedną noc. A może po prostu ona tego nie czuje? Pewnie dlatego uciekła... zniknęła... a teraz nie odzywa się.  
Mijając swoją sypialnię, w której od jakiegoś czasu zasypiał i budził się sam, pomyślał, że zadzwoni. Spróbuje znowu. Nie chciał jej osaczać, ale nie mógł sobie darować milczenia z jej strony. To było dla niego większą torturą niż każde złe słowo, które mogło paść z jej ust pod jego adresem. Wszystko byłoby lepsze niż jej milczenie. 
Sięgnął po słuchawkę i z pamięci wystukał na klawiaturze numer. Czekanie na to aż podniesie słuchawkę i w końcu usłyszy jej głos, z każdą sekundą było coraz bardziej stresujące. 
– Halo.  
Był rozczarowany. Liczył na to, że usłyszy Veronikę, ale po raz kolejny się zawiódł. 
– Nie bawią mnie durnowate żarty. 
– Poczekaj – poprosił zanim dziewczyna odłożyła słuchawkę. 
Slash...? – zapytała niepewnie i jakby zaskoczona tym, że znowu zadzwonił. 
– Tak... co się dzieje z Veroniką? Cały czas próbuję się z nią skontaktować, a ona albo nie odbiera w ogóle, albo robisz to ty.  
Usłyszał w słuchawce wyraźne westchnienie Margaret. Zadał głupie pytanie, a przecież dobrze wiedział dlaczego Veronica nie chce z nim rozmawiać. 
– Może najlepiej będzie, jak... jak przyjedziesz... porozmawiasz z nią i wyjaśnisz... 


– Margaret, niepotrzebnie go tu zapraszałaś... – powiedziała zła, osuszając delikatnie mokre włosy ręcznikiem. 
– Jak długo jeszcze zamierzasz go zwodzić i uciekać przed nim?  
Margaret miała rację. Problem w tym, że bała się porozmawiać ze Slashem. W przeszłości oberwała z powodu uczuć. Nie chciała, żeby historia znowu się powtórzyła. Wysokie loty oznaczają tylko bolesne upadki.  
– Czemu właściwie nie chcesz z nim rozmawiać? Powiedział ci coś? Skrzywdził cię? 
Maggie... to nie twoja sprawa... 
– Jesteś niesprawiedliwa. Próbuję jakoś naprawić nadwerężone relacje między nami, a ty mi to cały czas utrudniasz.  
Nigdy nie była taka złośliwa w stosunku do ludzi. Potrzebowała dużo czasu, żeby komuś zaufać, żeby się zaprzyjaźnić; Veronica od kilku tygodni robiła wszystko, żeby zamknąć się przed ludźmi. Chciała zostać sama ze swoimi problemami, co nie było najkorzystniejszym rozwiązaniem, bo zamknęła się w swoim hermetycznym świecie i nie chciała nikogo wpuścić do środka. 
– Martwi mnie to, że z nikim nie chcesz rozmawiać... – powiedziała z nieudawanym żalem. – Pokłóciłyśmy się, ale przecież to nie było na tyle poważne, żeby mnie unikać... ze Slashem też nie chcesz rozmawiać. To nie jest normalne zachowanie. Tylko ty chyba sobie nie zdajesz z tego sprawy... ranisz uczucia innych, żebyś ty mogła sama czuć się lepiej. Skoro my nie potrafimy ci pomóc, to może potrzebny ci jest specjalista... 
– Co masz na myśli? – zapytała cicho. 
– Powinnaś porozmawiać z psychologiem – odparła bez wahania. – Cała ta sytuacja ewidentnie cię przerosła. Wiem, że nie jesteś słaba, bo jesteś silną kobietą i z wieloma rzeczami sobie radzisz, ale jesteś tylko człowiekiem. Ta siła też się kiedyś kończy i masz prawo powiedzieć, że nie dajesz sobie rady... 
Veronica mogła zareagować gniewem, ale nie zrobiła tego. Mogła stworzyć tarczę obronną, snując tysiące argumentów jak nić przeciw temu, co powiedziała Margaret. Jednak, robiąc to oszukałaby nie tylko ją, ale i samą siebie. Choć trudno jej się było przyznać, to rudowłosa dziewczyna miała rację. Z dnia na dzień było coraz gorzej; wytrzymywanie tej presji i udawanie, że wszystko jest w porządku wysysało z niej jakąkolwiek radość z życia; szczerość Margaret była tylko kolejnym gwoździem do trumny. Zwaliło ją to z nóg. Nie spodziewała się tego, że jej izolacja może tak bardzo zranić Maggie. Nie sądziła, że dziewczynie tak bardzo zależy na niej. 
– To niesamowite, że wiesz więcej niż ci mówię... strasznie mi przykro, że przez tyle czasu traktowałam cię prawie jak powietrze i nie przyjmowałam do wiadomości, że ktoś chce mi pomóc... po prostu myślałam, że sama sobie z tym poradzę – rzekła, mówiąc teraz nienaturalnie niskim tonem. 
– Mam dobry zmysł obserwacji... Nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami, ale ostatnio nawet nie koleżankami... 
– Jedyne, co mogę ci teraz powiedzieć to przepraszam. 
Niezbyt energiczne pukanie do drzwi, przerwało ich rozmowę. Pierwszy raz od taka dawana rozmawiały ze sobą szczerze; bez niepotrzebnej złości i bez nerwów. Veronica wreszcie dostrzegła i zrozumiała, że nie da rady dłużej dźwigać tego ciężaru, który tak nagle na nią spadł; wzrok Veroniki spoczął na twarzy Margaret, której jakby troszeczkę ulżyło. Dziewczyna się uśmiechnęła i milcząc, poszła otworzyć drzwi, spodziewając się oczywistego gościa. 
Stanęła na środku pokoju, żeby go zobaczyć. W dłoniach trzymała zwilżony ręcznik, a mokre włosy przyklejały jej się do policzków, szyi i luźnego T-shirtu, który miała dziś na sobie. Serce radowało się na jego widok, ale rozum znów chciał przejąć nad nią kontrolę; spojrzał na nią wzrokiem, który już dawno pokochała. Teraz wywoływał u niej dreszcz emocji i skrępowanie. Wystarczyło niemal czterdzieści osiem godzin, żeby się za nim stęskniła. 
– Cześć... – przywitał się z Margaret, a potem pomachał do Veroniki. – Nie przeszkadzam? 
– Nie! Skąd – uśmiechnęła się i odwróciła do koleżanki. – Veronica bardzo się cieszy, że przyjechałeś. 
– Z pewnością – mruknął ironicznie, patrząc na brunetkę. Wiedział, że dziewczyna nie cieszy się z jego wizyty. Wolał ukryć świadomość jej niezadowolenia. 
– Wejdź. Przecież nie będziesz stał tak na tym korytarzu. – Zaprosiła go do środka. Nie zamknęła drzwi. Wzięła swoją czarną niewielką torebkę z materiału skóropodobnego, pożegnała się i wyszła. Postanowiła, że zostawi ich na jakiś czas samych. Miała nadzieję, że wykorzystają ten czas w odpowiedni sposób; nadal nie miała zielonego pojęcia, co się między nimi wydarzyło, że Veronica zaczęła go unikać, ale liczyła, że szybko to sobie wyjaśnią. 
– Po co przyjechałeś? 
– Wiedziałem, że tak będzie... 
– Co? 
– To, że wcale nie cieszysz się, że tu jestem. 
Myślała, że potrafi lepiej grać. Chyba, że on jest bardziej spostrzegawczy niż na początku przypuszczała. Spodziewała się po nim zachowania typowego faceta: "pocałowałem cię, ale mam w dupie, co będzie dalej. To była tylko zabawa". 
 – To nieprawda... cieszę się... nawet nie wiesz jak bardzo... – wyszeptała, uśmiechając się lekko; wyciągnąwszy niespiesznie ręce w jego kierunku, objęła szyję Mulata i mocno przylgnęła do jego ciała, przyciskając wilgotny ręcznik do jego pleców. Jego dłonie spoczęły w miejscu nad pośladkami. Wzdrygnęła się lekko, ale wcale nie przeszkadzał jej dotyk gitarzysty. Pragnęła go, jak każdy człowiek tlenu; jak wampir krwi. 
– Mała, co jest...? – zapytał szeptem. 
– Nic... po prostu potrzebowałam, żeby ktoś mnie przytulił... – Odsunęła się od niego, ale ręce nadal otaczały szyję Hudsona. 
– Nie unikaj mnie tak więcej... kurwa... dostawałem szału, kiedy nie dzwoniłaś i nie chciałaś rozmawiać... 
– Ja po prostu... hm... zaskoczyłeś mnie strasznie... nie wiedziałam, jak zareagować, co o tym myśleć i tak dalej... 
– Zostać i porozmawiać ze mną... – powiedział półszeptem, przyciągając ją do siebie. – Skłamałbym, mówiąc, że całując jakąkolwiek dziewczynę, ona coś dla mnie znaczy... ale... ty nie jesteś jakakolwiek... rozumiesz? 
Czy on jej próbuje właśnie powiedzieć, że znaczy dla niego tyle ile on dla niej? To niemożliwe. Takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu. Gdyby to był zwykły facet... ale on nie jest zwykłym facetem. Jest wyjątkowy. Może wielu tysięcy, a nawet i milionów ludzi nie widzi w nim nic wyjątkowego, ale ona tak. 
– Co mam rozumieć? – przeciągała. 
– Och... – westchnął ciężko, odsuwając się od niej. Usiadł na bocznym oparciu sofy, odgarnął włosy i utkwił w niej wzrok. – Masz rozumieć, że... że jesteś ważniejsza dla mnie niż ci się wydaje, że... gdyby ktoś cię skrzywdził... zabiłbym skurwysyna gołymi rękami... 
Była tak zdenerwowana, że nie patrząc na mokry ręcznik, skrzyżowała ręce na piersiach. W ten sposób chociaż trochę się opanowała. 
– Masz rozumieć to, że... czuję do ciebie coś więcej niż... niż zwykła sympatia, jak do przyjaciółki... traktuję cię poważniej... po prostu... – Odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie miał to za sobą. 
Jej oczy przez chwilę przesłonięte były łzami. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Dawno od nikogo nie usłyszała tylu miłych słów pod swoim adresem. Dawno nie słyszała, że jest aż tak ważna i gdyby działa jej się krzywda to ktoś by ją chronił; Slash był całkiem poważny w tym, co mówił. Nie wyglądał na pijanego, czy naćpanego, a nie sądzi, że byłby to w stanie ukryć nawet po latach praktyki. 
Zwiesił nisko głowę, czując się beznadziejnie po tym, co jej powiedział; jej milczenie było najgorszą rzeczą na świecie. 
Slash... – mruknęła, podchodząc do niego. Odłożyła biały ręcznik, po czym kucnęła i wsparła się na jego kolanach. Wyciągnęła dłoń w kierunku jego twarzy i smagnęła gorący z emocji policzek. – Jeśli ty jesteś ze mną szczery... to ja też powinnam być... 
Spojrzał na nią niepewnie. 
– Ty również znaczysz dla mnie bardzo dużo... i gdybym cię nie poznała... jeszcze dużo minęłoby czasu, zanim w moim życiu pojawił się jakikolwiek facet... ale wiesz? Najpierw wzbraniałam się przed tobą... a teraz... teraz nie oddałabym cię żadnej innej za żadne skarby świata...  
Uśmiechnął się lekko. Mocno złapał obie jej dłonie, a jedną przyłożył do ust i pocałował. 
– Chodź tu. – Pociągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach. 
– Co teraz...? – zapytała, tuląc policzek do jego puszystych, miękkich włosów. 
– Teraz chcę się nacieszyć moją kobietą... – Objął ją szczelniej w pasie, jeszcze bardziej do siebie tuląc. 
Veronica już dawno nie czuła się tak szczęśliwa, jak w tej chwili. Jeszcze żaden mężczyzna nie nazwał ją "moją kobietą". Jeszcze dla żadnego tyle nie znaczyła, co dla niego. 
– Słońce... muszę lecieć – powiedział smutno – zanim tu przyjechałem dzwonił Axl. Wkurzał się, bo olałem dwa dni pracy w studiu i jak się kolejny dzień nie zjawię to chyba mnie zabije... 
Nie pokazałeś się w studiu od dwóch dni? – spytała zaszokowana. 
Axl o tym wiedział. Powiedziałem mu, że przymierzam się do remontu w domu i będę potrzebował trochę wolnego czasu, ale... jego nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie – mruknął poirytowany zachowaniem przyjaciela, który najpierw bez problemów zgodził się na nieobecność Slasha, a później robił mu o to awantury. 
– Nic nie mówiłeś o remoncie... 
– Musiałem to przemyśleć. Branie odpowiedzialności za dziewięćdziesiąt węży to nie taka łatwa decyzja. 
Była zaskoczona jego podekscytowaniem; nie była pewna, czy sama byłaby w stanie mieszkać w domu, gdzie w jakimś ogromnym akwarium albo czymś podobnym wije się prawie sto węży; miała jednak świadomość tego, że Slash uwielbia zwierzęta, a tym bardziej gady, więc jeśli jemu to sprawiało radość to jej też. Jego oczy aż błyszczały. 
– To potrzebujesz naprawdę sporo miejsca! 
– Wiem, ale myślę, że nie będę z tym miał większego kłopotu. – Uśmiechnął się na myśl, że już niedługo będzie się mógł sam zajmować gadami. Do tej pory nie miał ani warunków ani czasu. Trasa, którą zaplanowali sobie na przyszłość nie rozpocznie się tak szybko, więc najwyżej będzie potrzebował kogoś do pomocy. 


Czuła się nadzwyczajnie dobrze, leżąc we własnym łóżku w jego ramionach. Kiedy tak tulił ją do swojej piersi, w której szybko biło jego serce, przypomniała sobie swoje pierwsze chwile w ramionach mężczyzny; może to za dużo powiedziane, bo był to tylko młody chłopak, którego obdarzyła silnym uczuciem, ale tak jej się wtedy wydawało; tak wtedy czuła. Jednak w tak cudownej chwili wspomnienia nieudanego związku, które jeszcze niedawno ją dręczyły, nagle przestały mieć znaczenie. 
Gesty Slasha, w których oddawał całe swoje uczucia coraz bardziej zaskakiwały Veronikę. Nie spodziewała się po nim tego; powoli przebijała się prze kolejne warstwy jego osobowości aż w końcu dotarła do tej właściwej; ulżył jej, kiedy mogła przestać udawać, że jest jej obojętny i traktuje go jako przyjaciela. Nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie moment, że będzie mu w stanie powiedzieć, co tak naprawdę czuje.  
Leżąc beztrosko w jego ramionach, zaczął nużyć ją sen. Odkąd zaczęły jej się nocne dyżury była notorycznie zmęczona. Skoro teraz, mając dwadzieścia lat nie czuła się na siłach, żeby pracować w nocy to nie wyobrażała sobie siebie za dziesięć, czy dwadzieścia lat; cały czas miała zamknięte oczy aż w końcu zasnęła. Slash od razu zauważył, że jej oddech stał się nieco spokojniejszy. Pocałował brunetkę w czoło i odgarnął z policzka wilgotne jeszcze włosy dziewczyny. 
Zadzwonił dzwonek. Mulat spojrzał na pogrążoną we śnie twarz Veroniki i zauważył, że się poruszyła. Przeklął w myślach tego, kto teraz dobija się do drzwi. Na pewno nie była to Margaret. Przecież dziewczyna na pewno ma klucze; powoli wysunął rękę spod głowy brunetki, po czym poszedł otworzyć. 
Dostał nagłego przypływu złości. Co on tu robi? I czego szuka u JEGO dziewczyny? Wkurzył się. Nie miał zamiaru z nim rozmawiać, a jeśli przyszedł do Veroniki to nie zamierzał jej budzić. 
Doktor Harris też nie był chyba do końca zadowolony z widoku Slasha. Spodziewał się przecież kogoś innego. 
Ekhm... jest Veronica? – zapytał w końcu. 
– Jest. 
– Chciałbym z nią porozmawiać... to dosyć ważne – wychrypiał. 
Gitarzysta był wdzięczny temu człowiekowi za to, że pomógł mu się pozbierać i oczyścił jego organizm z alkoholu, którym o mało, co się nie zapił; nie zmieniało to jednak faktu, że irytowało go, kiedy kręcił się koło Veroniki. Mężczyzna nie wzbudzał jego zaufania, a tylko dziwne przeczucia. 
– Veronica dopiero, co zasnęła... nie będę jej budził. – Starał się być miły dla tego człowieka, ale jad, który sączył się z każdego jego słowa wzbierał w nim podświadomie. 
– W takim razie... przekaż jej, że byłem i, żeby się ze mną skontaktowała. To naprawdę bardzo ważne. 
Przekażę – warknął, przyjmując nadal pokerową postawę. Z natury był człowiekiem, którego trudno było zdenerwować, ale nie potrafił panować nad emocjami, kiedy jakiś facet kręcił się koło kobiety, która jest dla niego wszystkim. 
Andrew taksował go spojrzeniem z góry na dół aż w końcu stwierdził, że i tak nic więcej nie wskóra i raczej nie zobaczy się z pielęgniarką. Nie miał zamiaru wszczynać awantury, a czuł, że jeśli będzie przeciągał strunę to gitarzysta prędzej, czy później wybuchnie; bez słowa odwrócił się i zbiegł po schodach. 


Intensywny zapach wanilii niósł się po mieszkaniu tak jakby ktoś celowo go rozpylał i natarczywie wdzierał się w nozdrza śpiącej dziewczyny; nie sposób było spać, kiedy w pokoju tak pięknie pachniało. Powoli otwarła oczy i zaskoczeniem stwierdziła, że do pokoju wpadają promienie słońca. O ile dobrze pamiętała zasnęła, kiedy było już ciemno. Właśnie. Przecież nie była wtedy sama. A może to był tylko sen? Zbyt piękny, żeby stał się rzeczywistością? 
Ociężale przewróciła się na lewy bok. Musiała długo spać, bo jej mięśnie całkowicie odmawiały posłuszeństwa. 
Druga poduszka. Nigdy nie potrzebowała dwóch poduszek. O ile spała sama. Wgniecenie w poduszce mówiło samo za siebie. 
Przesunąwszy się bardziej w lewo, położyła się na niej i wciągnęła jego zapach razem z powietrzem. Przyjemnie pachnący szampon do włosów przesycony zapachem papierosów. 
Teraz zastanawiała się, czy już zdążył sobie pójść, czy może robi dla niej śniadanie. To byłoby zbyt piękne. 
Niechętnie zwlekła się z łóżka. Usiadła na brzegu materaca i spojrzała na siebie. Była w ubraniu. Plus dla Slasha. Choć to było trochę dziwne jak na niego i wydawało jej się to zupełnie nienaturalne. 
Teraz dobiegł ją zapach rozpuszczonej czekolady. Czy to z jej kuchni dochodzą takie zapachy? To niemożliwe. 
Skierowała się, więc do kuchni, niesiona jak na skrzydłach. 
Slash? – Była zaskoczona widokiem gitarzysty paradującym z patelnią w ręce. 
– Dzień dobry kochanie. – Przywitał ją ciepłym uśmiechem. – Nie chciałem cię budzić... 
– Nie obudziłeś. Nie mogę spać znowu zbyt długo, bo potem boli mnie głowa i na niczym nie mogę się skupić – powiedziała cicho, przeciągając się jeszcze. – Zrobiłeś naleśniki? – zapytała zaskoczona, wpatrując się w stół. 
– Starałem się. Kucharzem najwyższej klasy nie jestem. – Zaśmiał się, kładąc talerze na stół. 
– To miłe... dziękuję. 
Przyjrzała mu się przez chwilę i wydawał jej się jakiś inny niż wczoraj. Zachowywał się dziwnie. Nerwowo. A przecież z natury jest spokojnym człowiekiem. 
Slash, co się dzieje? – zapytała w końcu. 
– Nie bardzo rozumiem. 
– Jesteś zdenerwowany. Nigdy się tak nie zachowywałeś... 
– Jak? 
– Nie udawaj głupiego... jesteś dorosły i chyba na tyle inteligentny, żeby wiedzieć o, co mi chodzi. 
Wiedział o, co chodzi. Chciał oszukać osobę, które znała go już na tyle, że rozpozna każdą zmianę jego nastroju. 
– Kiedy wczoraj wieczorem zasnęłaś... przyszedł Harris... – mruknął niezadowolony, siadając ciężko na krześle. 
– Czego on znowu chciał? – wyszeptała; na ciele wystąpiła jej gęsia skórka. 
Slash otwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie chciał powiedzieć czegoś czego by później żałował; zmarszczył czoło i porozumiewawczo spojrzał na dziewczynę. 
– Mówisz tak jakby często się tu pojawiał. 
– Nie. Był dwa, może trzy razy. Raz tak po prostu, a potem... – zawiesiła głos, wpatrując się w stos smakowicie wyglądających naleśników. Nie była do końca pewna, czy powinna mówić o czymkolwiek Slashowi. Sytuacja dotyczyła zarówno jej, jak i jego, ale to poważna sytuacja. Andrew mógł sobie tego nie życzyć, a plotki szybko się roznoszą. Czasem, kiedy zdaje się sprawę z pewnych rzeczy, człowiek nie potrafi zatrzymać tylko dla siebie i musi z kimś porozmawiać. 
– Po cholerę on tu przychodzi? 
– On dużo wie o drugiej ofierze... aż za dużo... 


– Axla chyba pojebało! – jego wrzask rozległ się po całym pomieszczeniu, a może nawet i po korytarzu. 
– Uspokój się, Slash... kurwa... co się dzieje, że muszę uspokajać ciebie, a nie jego... – Wysoki farbowany blondyn pokręcił głową i wywrócił oczami. 
– Bronisz go? Duff, pomyśl chwilę... są inne sprawy, w które możemy i musimy ładować kasę, a nie jakiś domek, bo Axlowi się tak zachciało... – warczał na basistę, nie zwracając uwagi na brak delikatności wobec swojego cennego instrumentu. 
Slash, usiądź na dupie i posłuchaj mnie przez chwilę! – podniósł głos na gitarzystę prowadzącego. Nie zdarzało się to często; podniesione głosy pojawiały się podczas nagrywania płyty, kiedy ktoś się z czymś nie zgadzał; teraz była podobna sytuacja, ale też nie do końca rozumiał dlaczego Hudson się tak upiera. – Chcemy wydać płytę, tak? Kończy się rok i jesteśmy w czarnej dupie... Axlowi odbija to prawda, ale jeśli mamy zamiar cokolwiek zrobić i kiedykolwiek wydać płytę, to on musi mieć dogodne warunki. 
– A tutaj ich nie ma? Może po prostu zmienimy studio? A nie, że od razu wynajmiemy domek, bo to głupi pomysł. Słono będziemy za to płacić, jeśli Axl nagle uzna, że to też nie to... 
– Może chociaż spróbuj? A nie ciskasz się zanim jeszcze cokolwiek zostało postanowione. 
– Tak właśnie to wygląda – mruknął, odgarniając włosy do tyłu. – Jakby wszystkie decyzje były podejmowane za moimi plecami. Ja pewnie wiem ostatni, prawda...?  
Duff przesunął językiem po dolnej wardze, wodząc wzrokiem po pokoju. Teraz był wściekły, że to na niego spadła ta odpowiedzialność. Mógł się spodziewać, że Slash się wkurzy. Z jednej strony rozumiał Axla. Poza tym to mogło być rozwiązanie na to, że w studiu nie mogą się zebrać w całości, tylko każdy pracuje w innym terminie. A z drugiej strony kwestia finansowa, którą już trudniej rozwiązać. 
– Nawet niepotrzebnie pytam... – prychną niezadowolony. 
– Dobra... a teraz usiądź na dupie i pogadaj ze mną jak człowiek. Co się stało? – postanowił od razu przejść do rzeczy i nie owijać w bawełnę. 
– Chyba nie rozumiem. 
– Plujesz jadem na lewo i prawo i masz pełną dupę nerwów. 
Slash ciężko wypuścił powietrze z ust i zamknął oczy. Usiadł na skórzanej sofie i odchylił głowę do tyłu; położył ją na oparciu, wpatrując się tępo w sufit. Ukrył twarz w dłoniach, przełykając głośno ślinę. 
– Mam kurwa dosyć. Sprawa z morderstwem nadal się nie wyjaśniła, a zamiast tego jest jeszcze gorzej, Axl znowu szaleje, a do Veroniki cały czas chodzi ten doktorek... żyć nie umierać, poważnie... – powiedział z ironią i spojrzał na przyjaciela, licząc, że go zrozumie. 
– Wydarzyło się coś o czym jeszcze nie wiem? 
– Wiem, że na pewno nie zrobiłem nic tej drugiej kobiecie... okazało się, że ta druga miała na imię Lisa i była żoną Harrisa znaczy tego doktora... znaczy kurwa... jak jeszcze żyła to przyjaźniła się z nim, ale byli po rozwodzie od jakiegoś czasu... – Był tak rozemocjonowany, że plątał mu się język i nie potrafił sensownie powiedzieć choćby jednego zdania. 
– I to cię tak zirytowało? Powinieneś się przecież cieszyć, że nie masz nic na sumieniu. 
– Nie tym jestem zdenerwowany... tylko... zszokowany... 
Gitarzysta powoli opowiedział Duffowi wszystko to, co przekazała mu Veronica. Wyjaśnił, co Lisa robiła tamtego wieczoru w tej ruderze, jak to się wszystko potoczyło i dlaczego ta kobieta zginęła. Jemu samemu było ciężko w to uwierzyć, zwłaszcza, że informacje były przekazane już któryś raz i wcale nie był zdziwiony, kiedy Duff mu powiedział, że ciężko mu w to uwierzyć i, że czuje się jak w jakimś filmie kryminalnym. Jedyna różnica była taka, że on był osobą patrzącą na to wszystko z boku, a Slash odgrywał w tym filmie główną rolę i wcale nie było mu to na rękę. 
– A co z doktorem? To ten, który ci uratował życie, nie? 
– No tak, ale... kręci się koło Veroniki. Chodzi do niej. Nie wiem w jakim charakterze... chce z nią rozmawiać i nie podoba mi się to. 
Blondyn dyskretnie zakrył usta dłonią, żeby stłumić uśmiech, który mimo tego wdarł się na jego twarz. 
– Co? 
– Nic... nie mogę po prostu uwierzyć, że w taki sposób wypowiadasz się o kobiecie – odparł ze śmiechem. – To coś poważnego? 
Slash zaśmiał się w taki sposób w jaki jeszcze nigdy tego nie robił; pokręcił tajemniczo głową, uciekając wzrokiem. 
Chyba pierwszy raz czuję coś takiego... 
– Jestem cholernie ciekawy, co to za dziewczyna, że zrobiła na tobie aż takie wrażenie. 
– Jest... normalna... inna niż wszystkie, które spotkałem do tej pory – powiedział cicho. – Pierwszy raz czuję, że mogłoby być z tego coś naprawdę poważnego. 
– Zaangażowałeś się. 
Slash kiwnął głową i uśmiechnął się. Ostatnio rzadko to robił. Sytuacja, w której się znajdował za bardzo go przytłaczała. Teraz przynajmniej miał powód do uśmiechu. 


Rzadko bywał roztrzęsiony. Nawet w szpitalu, kiedy musiał ratować ludzkie życie nie był tak bardzo zdenerwowany jak teraz. 
Był jednak dumny z siebie, że ma już tę wizytę za sobą. Cieszył się, że wreszcie zdobył się na odwagę i poszedł na policję, żeby powiedzieć im wszystko, co wie. 
Dłonie dygotały mu bardziej niż niejednemu alkoholikowi; miał w zanadrzu ważne informacje, które ujrzały wreszcie światło dziennie. Co z nimi zrobią? Co zrobią z nim? Ukarzą go za to, że nie powiedział prawdy wcześniej? Pociągną go za to do odpowiedzialności? 
Niczego nie był już pewien. Nawet tego, że policji uda się schwytać tego psychola. Jak można tak brutalnie zamordować kobietę? Dwie kobiety. Czemu winna była siostra Veroniki? Nie rozumiał tego. Niby nic nie trzymało się całości, a jednak nią było. 
Zacisnął dłonie na kierownicy. Odetchnął głęboko kilka razy, a potem uruchomił silnik. Nawet nie wiedział dokąd ma jechać. Nie miał ochoty wracać do swojego mieszkania. Kiedy Lisa została zamordowana wydawało mu się, że jego dom jest jeszcze bardziej pusty niż zwykle. Teraz zostały mu tylko wspomnienia; więcej już nie będzie miał. 
Miał nawet gdzieś pracę. I tak nie mógłby się teraz skupić, a nie chciał popełniać błędów; jeden taki mógłby zaważyć na całej jego karierze. Musiałby wyjechać, szukać szczęścia gdzie indziej. A może to nie jest wcale taki zły pomysł? Może to znak, że w końcu trzeba ruszyć z miejsca, iść do przodu. 
Postanowił znowu spróbować porozmawiać z Veroniką. Ostatnio mu się nie udało, ale liczył, że tym razem będzie sama. Chciał jej powiedzieć, że zrobił to, o co go prosiła. 
Kiedy dojechał na miejsce i zaparkował pod blokiem, zastanawiał się jeszcze, czy powinien. Jeśli znowu będzie tam Slash to niepotrzebnie robi sobie nadzieje. 
Zaryzykował. W kilkadziesiąt sekund później stał już przed drzwiami. Westchnął ciężko i niespiesznie zapukał. Odczekał chwilę, wstrzymując oddech, kiedy usłyszał zgrzyt przekręcanego zamka. 
– Nie zabiorę ci wiele czasu – zaczął – chciałem ci tylko powiedzieć, że właśnie wracam z policji. Powiedziałem im wszystko, co mówiłem tobie, co wiedziałem w tej sprawie... mam nadzieję, że to jakoś pomoże i tobie i mnie. 
– Miałam pójść z tobą... – powiedziała cicho, mrugając nerwowo powiekami. 
– Twój facet nie byłby zadowolony... i tak jest wściekły, że ostatnio tu byłem. 
– Zaraz... skąd wiesz, że Slash to mój facet...? 
Andrew prychnął w odpowiedzi na zadane pytanie. Dobrze mu wychodziło odczytywanie nastrojów z głosu. Musiałby być głupcem, gdyby nie zrozumiał tego, że Veronica właśnie sama się do tego przyznała. 
– Walczy o ciebie jak lew. Nie mam złudzeń. – Uśmiechnął się blado. 
Veronica zmarszczyła czoło i poczuła wypieki na twarzy. O co mu chodzi? To nie jego sprawa z kim się spotyka. 
– No... to by było na tyle... ah... i jeszcze... pomyślałem sobie, że chyba niedługo wyjadę. Muszę zmienić otoczenie przynajmniej na jakiś czas. Zapomnieć o tym wszystkim. 
– Chcesz rzucić to wszystko, co tutaj budowałeś? Na co ciężko pracowałeś? 
– Muszę przede wszystkim odpocząć. Dzisiaj doszedłem do wniosku, że stoję w miejscu od jakiegoś czasu i chyba mam tego dosyć... 
– Może wejdziesz? Porozmawiamy... 
– Nie. Muszę już iść. Nie chcę ci przeszkadzać i tak dalej... 
– Andrew... nie przeszkadzasz mi... – powiedziała cicho, patrząc na niego prosząco, ale chyba nie zamierzał zmienić zdania. 
– Do zobaczenia – odpowiedział, podchodząc nieco bliżej. Pochylił się do przodu, żeby pocałować ją w policzek.  
Dziwnie się czuła, kiedy pozwolił sobie aż na taką bliskość. Nigdy tak się nie zachowywał wobec niej. Wobec wszystkich był powściągliwy. I mimo tego, że jakoś się zaprzyjaźnili to ograniczali się raczej do czysto przyjacielskich gestów. Ten był inny; szybko rozproszyła te myśli, wracając z powrotem na ziemię.