Trochę to to trwało, ale wydaje mi się, że to już bez znaczenia, bo i tak mało kto czyta.
Tak więc nawet się nie starałam poprawiać wszelkich błędów.
MOGĄ POJAWIĆ SIĘ JAKIEŚ BŁĘDY RZECZOWE. Przepraszam za to, że
wystąpiły, ale część rozdziału została napisana dawno temu, a reszta
na przestrzeni ostatnich kilku dni. Stąd nieporozumienia ;)
MOGĄ POJAWIĆ SIĘ JAKIEŚ BŁĘDY RZECZOWE. Przepraszam za to, że
wystąpiły, ale część rozdziału została napisana dawno temu, a reszta
na przestrzeni ostatnich kilku dni. Stąd nieporozumienia ;)
Popisałam totalne bzdury, ale... nieistotne.
Miłego czytania.
***
Stała
naprzeciwko niego, nie wierząc, że go widzi. Wydawało jej się, że śni i
po prostu jeszcze nie zdążyła się obudzić. Powtarzała to sobie cały
czas w myślach, ale na nic zdały jej się te wysiłki. Można miewać realne
sny, ale nie do tego stopnia.
– Co pan tu robi? –
zapytała rozedrganym głosem. Pomimo swojej wściekłości i znowu
niezrozumiałego strachu zauważyła, że jest jakiś inny. Zmierzwione
włosy, niedbale wyprasowana koszulka, kilkudniowy zarost i te zapadnięte
oczy. To nie był człowiek, którego poznała w szpitalu i, którego na co
dzień tam widywała.
– Nie mów tak oficjalnie – mruknął cicho. – Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie tutaj... – Omiótł wzrokiem ściany korytarza, a potem znowu utkwił go w jej twarzy.
– Teraz chcesz rozmawiać, tak? Powinnam ci zamknąć drzwi przed nosem. –
Sama nie wiedziała dlaczego czuła taką gorycz. Nigdy nie była blisko z
tym człowiekiem. Nawet się nie przyjaźnili, a mimo to martwiła się, gdy
zniknął. Teraz, kiedy tak po prostu zjawił się przed drzwiami jej
mieszkania, miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek jako karę za
jego zachowanie. Dlaczego wzbierały w niej takie emocje na jego widok?
– Tak. Chcę porozmawiać, bo wiem że ty jedna mnie zrozumiesz...
Nagle
poczuła się jakby cała złość gdzieś uleciała. Chciała dać mu szansę
wytłumaczenia się. Chciała też przecież wiedzieć, dlaczego nie było go
tyle czasu w szpitalu; odkąd zniknął straciła do niego zaufania. Nie
ufała mu od początku, ale kiedy zdobył je choć na chwilę, była w stanie
się go przestać bać. Teraz znowu wzbudzał w niej refleks i bała się go
ot tak wpuścić do mieszkania. Co jeśli zrobi jej krzywdę? Co jeśli ją
obezwładni? Co jeśli nie będzie w stanie krzyczeć o pomoc? Wtedy może
być na wszystko za późno.
– Wejdź – zaprosiła go niechętnie do środka. Wpatrując się w jego plecy zamykała powoli drzwi, a potem oparła się o nie. – Mów o co chodzi – powiedziała rozkazującym tonem.
– Pewnie już wiesz o kolejnym morderstwie?
To
pytanie zadźwięczało jej w głowie, jak jakiś dzwonek ostrzegawczy.
Omiotła twarz doktora Harrisa pogrążoną w półmroku i otwarła lekko usta.
Zwątpiła w to, czy powinna go dalej wypytywać; czy dalej chce wiedzieć z
jakiego powodu zniknął ze szpitala. Czyżby miał coś wspólnego ze
śmiercią jej siostry? Tej drugiej kobiety? A może ich obu?
– Jasne, że wiesz... spotykasz się z tym gitarzystą, który jest podejrzany o morderstwo twojej siostry...
– Śledzisz mnie?! – Tego było już za wiele i od razu przystąpiła do ataku.
– Nie. Po prostu chcę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Może przynajmniej ciebie uratuję...
– Harris, co ty do cholery pleciesz?! –
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że zwróciła się do niego po nazwisku;
łzy już powoli cisnęły jej się do oczu; złapała jego pomiętą koszulkę i
zacisnęła materiał w dłoniach.
Spojrzał
na nią zaszokowany. Co się stało z tą słodką, skrytą dziewczyną?
Jeszcze nigdy się tak nie zachowywała. Może zawsze taka była tylko nie
miała odpowiedniego pola manewru; spokojnie położył palce na jej
zaciśniętych dłoniach. Chciał ją w ten sposób uspokoić.
– Ta druga ofiara... –
zaczął spokojnie. Jednak to, co miał do przekazania Veronice, nie
budziło w nim spokoju. Nie budziło w nim żadnych pozytywnych emocji. Za
każdym razem, gdy o tym myślał, łzy napływały mu do oczu i teraz też tak
było. Patrzył na dziewczynę załzawionymi
oczami, przełykając pospiesznie ślinę. Nigdy nie okazywał takiej
słabości jak teraz; nigdy nie okazywał w ten sposób uczuć. – Ta druga kobieta to... to moja była żona – oznajmił głosem, ściszonym do granic możliwości.
Veronica
nagle poczuła się jakby dostała w głowę jakimś ciężkim przedmiotem.
Jakby ktoś zrobił jej pranie mózgu. Nagle wszelka złość z niej
wyparowała. Puściła jego koszulkę i odsunęła się na nieznaczną
odległość. Nie mogła w to uwierzyć. Nie spodziewała się tego.
Przypuszczała bardziej, że zaraz jej wyzna, że to on jest tym
psychopatą, który po prostu chciał śmierci dwóch Bogu ducha winnych
kobiet. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że to może być jego była żona!
– Andrew...
– Nic nie mów... – wymamrotał – wiem, co chcesz powiedzieć. Nie wierzysz mi, prawda? Nie dziwię się.
– Nie... to nie tak... ja po prostu... miałeś żonę?! Mówisz poważnie? To ją zamordowano? Skąd wiesz? Rozmawiałeś z policją? –
wyrzucała z siebie te słowa bardzo chaotycznie. Nawet nie zastanawiała
się nad ich sensem. Po prostu chciała wiedzieć, jak najwięcej.
– Miałem – powiedział krótko, pocierając prawe oko. –
Rozstaliśmy się, ale pozostawaliśmy w przyjacielskich relacjach.
Byliśmy ze sobą siedem lat, ale potem zaczęliśmy się traktować nawzajem,
jak przyjaciele, a nie jak małżeństwo... najrozsądniejszym wyjściem
było zacząć wszystko od nowa. Osobno –
wyjaśnił jej z trudem. Głos pierwszy raz wiązł mu w gardle. Człowiek,
który na co dzień zachowywał się dość wyniośle i był niezwykle pewny
siebie, stał się nagle kimś kogo kompletnie nie poznawała. Człowiekiem
zdolnym do okazywania uczuć. Tak silnych uczuć. Zaskakiwało ją to. Była w
szoku, że nie wybrał kogoś z grona swoich rówieśników, tylko ją.
Dziewczynę, która miała jeszcze szmat życia przed sobą i nie przeżyła
tego, co on.
– I co dalej? –
zapytała, nie wiedząc już, czy chce znać więcej szczegółów. Skąd on to
wszystko wiedział? Skąd wiedział, że jego była żona została zamordowana
skoro nie kontaktował się z policją?
– Lisa widziała, jak On mordował twoją siostrę...
Veronica
poczuła, jak miękną jej nogi. Otwarła usta i oparła się o ścianę, która
na jej szczęście znajdowała się tuż za nią. Położyła na niej dłoń tak
jakby chciała wbić w nią paznokcie.
– Hej... może lepiej będzie, jak sobie usiądziesz... chodź – szepnął i złapał dziewczynę za ramiona, po czym zaprowadził ją do pokoju, a tam posadził na fotelu. –
Lisa jeszcze tego samego wieczoru przyszła do mnie. Całkiem
niespodziewanie. Od razu widziałem, że coś jest nie tak. Znałem ją już
dużo wcześniej. Z liceum. Kawał czasu. Zresztą... była słaba
emocjonalnie. Zawsze na wszystko bardzo gwałtownie reagowała... – Mówił o niej z jakąś taką czułością. Widać było, że ta kobieta znaczyła dla niego dużo, jeśli nie powiedzieć, że wszystko. – Powiedziała mi, że widziała coś strasznego i przez jakiś czas kompletnie nie umiała tego opowiedzieć...
– Zastanawia mnie jedna rzecz... co twoja była żona robiła w takim miejscu? Przecież to jakaś zapuszczona dziura! – krzyknęła, kiedy odzyskała względne siły do rozmowy.
–
Lisa zajmowała się zbiórkami pieniędzy na cele charytatywne. Od
dłuższego czasu zbierała pieniądze, żeby wyremontować ten budynek i
otworzyć ośrodek dla dzieciaków, które nie mają, co ze sobą zrobić po
szkole. Taki typ centrum kultury, rozumiesz? – Przez chwilę czekał na skinienie głowy Veroniki.
– Andrew... ale to był wieczór! Chyba nie powiesz mi, że Lisie zebrało się na odnawianie tego budynku w nocy!
– Wiesz
jak to wygląda... Lisa zebrała część pieniędzy owszem, ale do remontu
to nie wystarczyło. Potrzebowała sponsora, który nigdy nie miał czasu,
żeby obejrzeć budynek, a to był jedyny termin i jedyna godzina, kiedy
było to możliwe. Bała się, że go straci, a okazał się bardzo rozsądnym
człowiekiem. Przyjechała na miejsce trochę wcześniej i... kiedy dotarła... nie spodziewała się, że na miejscu zastanie mordercę... bo kto by się tego spodziewał! – warknął z irytacją.
– Ty jej uwierzyłeś?
– Veronica... zamordowali ją! Jak miałem jej nie wierzyć...? – zdenerwował się. – Potem, kiedy już się trochę uspokoiła, powiedziała mi, co widziała na miejscu... bała się wychodzić
z domu. Odwołała wszystkie ważne spotkania. Poprosiła mnie, żebym pobył
z nią jakiś czas dopóki sprawa się nie uspokoi... zgodziłem się. Nie
mogłem pozwolić, żeby coś jej się stało... – Jego głos drżał z emocji, a w oczach kręciły się łzy.
– Skąd wiesz, że ją zamordowano?
Andrew
zawahał się przez chwilę. Musiał to sobie wszystko poukładać jeszcze
raz w głowie. Musiał odetchnąć zanim rozkleiłby się przy niej, jak małe
dziecko. Generalnie miał do tego prawo. Łzy u faceta to żadna hańba. To z
pewnością ta męska duma.
– Co
byś pomyślała, kiedy bliska ci osoba byłaby zamieszana w taką sprawę,
nagle znika bez śladu, bez ostrzeżenia, a kiedy idziesz do jej
mieszkania podłoga zachlapana jest krwią, a na lustrze są krwawe odciski dłoni? On wiedział, że tam pójdę... że będę jej szukał...
Mogła
zrozumieć, że Lisa widziała zabójcę jej siostry. Mogła zrozumieć, że
ten cholerny psychopata ją widział i chciał się jej pozbyć, żeby zatrzeć
wszelkie ślady. Nie mogła jedynie przyjąć do wiadomości tego, że Andrew
dysponował takimi informacjami, a wszystko trzyma dla siebie.
– Musisz iść na policję... – powiedziała cicho.
– I co im powiem? Siądą mi na ogon. Nie dadzą mi spokoju!
– Andrew...
pomyśl tylko... zabił moją siostrę... zabił twoją byłą żonę... to
psychopata. Nie przystanie na dwóch morderstwach... będą następne... ty
popadniesz w jeszcze większe poczucie winy... jeśli ty tam nie pójdziesz
to ja to zrobię.
– Nie zrobisz tego – prychnął zdumiony.
– A chcesz się założyć? –
Uniosła dumnie jedną brew do góry. Nie poznawała samej siebie. To było
dla niej nienaturalne zachowanie. Jeszcze nigdy nie zwracała się do
nikogo w ten sposób. Jeszcze nigdy nikomu nie groziła. – Nie możesz tego tak zostawić. Oni muszą o tym wiedzieć, Andrew. Nie masz wyjścia. Nie możesz milczeć!
Mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy. Mógł
się spodziewać tego, że dziewczyna zechce, żeby poszedł z tym na
policję. Nie chciała go już wypytywać o więcej szczegółów. Doskonale
widziała jakie to dla niego trudne; jak ciężko przechodzi tak brutalną
śmierć swojej byłej żony, a przecież będzie musiał to jeszcze raz
opowiadać policji na pewno z większą ilością szczegółów. O ile da się
namówić na zeznania.
– Pójdę z tobą jako wsparcie... w końcu też mam coś do powiedzenia w tym temacie, prawda? Ale musisz zacząć mówić jeśli coś wiesz...
–
Muszę pomyśleć... boję się... rozumiesz? Po prostu się boję... oni mają
dostęp do wielu informacji... jeśli się dowie, że cokolwiek
powiedziałem...
– Andrew, nie możesz kierować się strachem... wszyscy się boimy. Ja, ty, Slash... nawet Margaret jest bardziej ostrożna... ale to się musi skończyć...
Snuł
się po korytarzach swojego domu, jakby był w nim pierwszy raz. Czuł się
tak jak kiedyś, kiedy był jeszcze nastolatkiem i przeprowadził się
pierwszy raz w nowe miejsce; zanim wyraził swoje zdanie na ten temat,
musiał dokładnie obejrzeć miejsce i zbadać teren; dopiero dziś rano,
kiedy się obudził, uświadomił sobie, że jednym pocałunkiem mógł wszystko
zniszczyć. A może już zniszczył? Może dlatego się do niego nie odzywa?
Czuł
się winny. Chyba zbyt szybko posunął się do tego czynu. Mógł jeszcze
trochę zaczekać. Przestraszył ją. Poczuła się osaczona i uciekła. A
on... z każdą chwilą brakowało mu jej coraz bardziej. Tego uśmiechu.
Błysku w oku. Głosu. Leżąc rano w łóżku, zastanawiała się, co się z nim
tak naprawdę stało. Jeszcze nigdy żadna kobieta dla niego tyle nie
znaczyła. Jeszcze nigdy nie traktował żadnej poważniej niż jako przygoda
na jedną noc. A może po prostu ona tego nie czuje? Pewnie dlatego
uciekła... zniknęła... a teraz nie odzywa się.
Mijając
swoją sypialnię, w której od jakiegoś czasu zasypiał i budził się sam,
pomyślał, że zadzwoni. Spróbuje znowu. Nie chciał jej osaczać, ale nie
mógł sobie darować milczenia z jej strony. To było dla niego większą
torturą niż każde złe słowo, które mogło paść z jej ust pod jego
adresem. Wszystko byłoby lepsze niż jej milczenie.
Sięgnął
po słuchawkę i z pamięci wystukał na klawiaturze numer. Czekanie na to
aż podniesie słuchawkę i w końcu usłyszy jej głos, z każdą sekundą było
coraz bardziej stresujące.
– Halo.
Był rozczarowany. Liczył na to, że usłyszy Veronikę, ale po raz kolejny się zawiódł.
– Nie bawią mnie durnowate żarty.
– Poczekaj – poprosił zanim dziewczyna odłożyła słuchawkę.
– Slash...? – zapytała niepewnie i jakby zaskoczona tym, że znowu zadzwonił.
– Tak... co się dzieje z Veroniką? Cały czas próbuję się z nią skontaktować, a ona albo nie odbiera w ogóle, albo robisz to ty.
Usłyszał
w słuchawce wyraźne westchnienie Margaret. Zadał głupie pytanie, a
przecież dobrze wiedział dlaczego Veronica nie chce z nim rozmawiać.
– Może najlepiej będzie, jak... jak przyjedziesz... porozmawiasz z nią i wyjaśnisz...
– Margaret, niepotrzebnie go tu zapraszałaś... – powiedziała zła, osuszając delikatnie mokre włosy ręcznikiem.
– Jak długo jeszcze zamierzasz go zwodzić i uciekać przed nim?
Margaret miała rację. Problem w tym, że bała się porozmawiać ze Slashem.
W przeszłości oberwała z powodu uczuć. Nie chciała, żeby historia znowu
się powtórzyła. Wysokie loty oznaczają tylko bolesne upadki.
– Czemu właściwie nie chcesz z nim rozmawiać? Powiedział ci coś? Skrzywdził cię?
– Maggie... to nie twoja sprawa...
– Jesteś niesprawiedliwa. Próbuję jakoś naprawić nadwerężone relacje między nami, a ty mi to cały czas utrudniasz.
Nigdy nie była taka złośliwa w stosunku do ludzi.
Potrzebowała dużo czasu, żeby komuś zaufać, żeby się zaprzyjaźnić;
Veronica od kilku tygodni robiła wszystko, żeby zamknąć się przed
ludźmi. Chciała zostać sama ze swoimi problemami, co nie było
najkorzystniejszym rozwiązaniem, bo zamknęła się w swoim hermetycznym
świecie i nie chciała nikogo wpuścić do środka.
– Martwi mnie to, że z nikim nie chcesz rozmawiać... – powiedziała z nieudawanym żalem. – Pokłóciłyśmy się, ale przecież to nie było na tyle poważne, żeby mnie unikać... ze Slashem
też nie chcesz rozmawiać. To nie jest normalne zachowanie. Tylko ty
chyba sobie nie zdajesz z tego sprawy... ranisz uczucia innych, żebyś ty
mogła sama czuć się lepiej. Skoro my nie potrafimy ci pomóc, to może
potrzebny ci jest specjalista...
– Co masz na myśli? – zapytała cicho.
– Powinnaś porozmawiać z psychologiem – odparła bez wahania. –
Cała ta sytuacja ewidentnie cię przerosła. Wiem, że nie jesteś słaba,
bo jesteś silną kobietą i z wieloma rzeczami sobie radzisz, ale jesteś
tylko człowiekiem. Ta siła też się kiedyś kończy i masz prawo
powiedzieć, że nie dajesz sobie rady...
Veronica
mogła zareagować gniewem, ale nie zrobiła tego. Mogła stworzyć tarczę
obronną, snując tysiące argumentów jak nić przeciw temu, co powiedziała
Margaret. Jednak, robiąc to oszukałaby nie tylko ją, ale i samą siebie.
Choć trudno jej się było przyznać, to rudowłosa dziewczyna miała rację. Z
dnia na dzień było coraz gorzej; wytrzymywanie tej presji i udawanie,
że wszystko jest w porządku wysysało z niej jakąkolwiek radość z życia;
szczerość Margaret była tylko kolejnym gwoździem do trumny. Zwaliło ją
to z nóg. Nie spodziewała się tego, że jej izolacja może tak bardzo
zranić Maggie. Nie sądziła, że dziewczynie tak bardzo zależy na niej.
–
To niesamowite, że wiesz więcej niż ci mówię... strasznie mi przykro,
że przez tyle czasu traktowałam cię prawie jak powietrze i nie
przyjmowałam do wiadomości, że ktoś chce mi pomóc... po prostu myślałam,
że sama sobie z tym poradzę – rzekła, mówiąc teraz nienaturalnie niskim tonem.
– Mam dobry zmysł obserwacji... Nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami, ale ostatnio nawet nie koleżankami...
– Jedyne, co mogę ci teraz powiedzieć to przepraszam.
Niezbyt
energiczne pukanie do drzwi, przerwało ich rozmowę. Pierwszy raz od
taka dawana rozmawiały ze sobą szczerze; bez niepotrzebnej złości i bez
nerwów. Veronica wreszcie dostrzegła i zrozumiała, że nie da rady dłużej
dźwigać tego ciężaru, który tak nagle na nią spadł; wzrok Veroniki
spoczął na twarzy Margaret, której jakby troszeczkę ulżyło. Dziewczyna
się uśmiechnęła i milcząc, poszła otworzyć drzwi, spodziewając się
oczywistego gościa.
Stanęła
na środku pokoju, żeby go zobaczyć. W dłoniach trzymała zwilżony
ręcznik, a mokre włosy przyklejały jej się do policzków, szyi i luźnego
T-shirtu, który miała dziś na sobie. Serce radowało się na jego widok,
ale rozum znów chciał przejąć nad nią kontrolę; spojrzał na nią
wzrokiem, który już dawno pokochała. Teraz wywoływał u niej dreszcz
emocji i skrępowanie. Wystarczyło niemal czterdzieści osiem godzin, żeby
się za nim stęskniła.
– Cześć... – przywitał się z Margaret, a potem pomachał do Veroniki. – Nie przeszkadzam?
– Nie! Skąd – uśmiechnęła się i odwróciła do koleżanki. – Veronica bardzo się cieszy, że przyjechałeś.
– Z pewnością –
mruknął ironicznie, patrząc na brunetkę. Wiedział, że dziewczyna nie
cieszy się z jego wizyty. Wolał ukryć świadomość jej niezadowolenia.
– Wejdź. Przecież nie będziesz stał tak na tym korytarzu. –
Zaprosiła go do środka. Nie zamknęła drzwi. Wzięła swoją czarną
niewielką torebkę z materiału skóropodobnego, pożegnała się i wyszła.
Postanowiła, że zostawi ich na jakiś czas samych. Miała nadzieję, że
wykorzystają ten czas w odpowiedni sposób; nadal nie miała zielonego
pojęcia, co się między nimi wydarzyło, że Veronica zaczęła go unikać,
ale liczyła, że szybko to sobie wyjaśnią.
– Po co przyjechałeś?
– Wiedziałem, że tak będzie...
– Co?
– To, że wcale nie cieszysz się, że tu jestem.
Myślała,
że potrafi lepiej grać. Chyba, że on jest bardziej spostrzegawczy niż
na początku przypuszczała. Spodziewała się po nim zachowania typowego
faceta: "pocałowałem cię, ale mam w dupie, co będzie dalej. To była
tylko zabawa".
– To nieprawda... cieszę się... nawet nie wiesz jak bardzo... – wyszeptała, uśmiechając się lekko; wyciągnąwszy niespiesznie ręce w jego kierunku,
objęła szyję Mulata i mocno przylgnęła do jego ciała, przyciskając
wilgotny ręcznik do jego pleców. Jego dłonie spoczęły w miejscu nad
pośladkami. Wzdrygnęła się lekko, ale wcale nie przeszkadzał jej dotyk
gitarzysty. Pragnęła go, jak każdy człowiek tlenu; jak wampir krwi.
– Mała, co jest...? – zapytał szeptem.
– Nic... po prostu potrzebowałam, żeby ktoś mnie przytulił... – Odsunęła się od niego, ale ręce nadal otaczały szyję Hudsona.
– Nie unikaj mnie tak więcej... kurwa... dostawałem szału, kiedy nie dzwoniłaś i nie chciałaś rozmawiać...
– Ja po prostu... hm... zaskoczyłeś mnie strasznie... nie wiedziałam, jak zareagować, co o tym myśleć i tak dalej...
– Zostać i porozmawiać ze mną... – powiedział półszeptem, przyciągając ją do siebie. –
Skłamałbym, mówiąc, że całując jakąkolwiek dziewczynę, ona coś dla mnie
znaczy... ale... ty nie jesteś jakakolwiek... rozumiesz?
Czy
on jej próbuje właśnie powiedzieć, że znaczy dla niego tyle ile on dla
niej? To niemożliwe. Takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu.
Gdyby to był zwykły facet... ale on nie jest zwykłym facetem. Jest
wyjątkowy. Może wielu tysięcy, a nawet i milionów ludzi nie widzi w nim
nic wyjątkowego, ale ona tak.
– Co mam rozumieć? – przeciągała.
– Och... – westchnął ciężko, odsuwając się od niej. Usiadł na bocznym oparciu sofy, odgarnął włosy i utkwił w niej wzrok. –
Masz rozumieć, że... że jesteś ważniejsza dla mnie niż ci się wydaje,
że... gdyby ktoś cię skrzywdził... zabiłbym skurwysyna gołymi rękami...
Była
tak zdenerwowana, że nie patrząc na mokry ręcznik, skrzyżowała ręce na
piersiach. W ten sposób chociaż trochę się opanowała.
–
Masz rozumieć to, że... czuję do ciebie coś więcej niż... niż zwykła
sympatia, jak do przyjaciółki... traktuję cię poważniej... po prostu... – Odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie miał to za sobą.
Jej
oczy przez chwilę przesłonięte były łzami. Nie wierzyła, że to się
dzieje naprawdę. Dawno od nikogo nie usłyszała tylu miłych słów pod
swoim adresem. Dawno nie słyszała, że jest aż tak ważna i gdyby działa
jej się krzywda to ktoś by ją chronił; Slash
był całkiem poważny w tym, co mówił. Nie wyglądał na pijanego, czy
naćpanego, a nie sądzi, że byłby to w stanie ukryć nawet po latach
praktyki.
Zwiesił nisko głowę, czując się beznadziejnie po tym, co jej powiedział; jej milczenie było najgorszą rzeczą na świecie.
– Slash... –
mruknęła, podchodząc do niego. Odłożyła biały ręcznik, po czym kucnęła i
wsparła się na jego kolanach. Wyciągnęła dłoń w kierunku jego twarzy i
smagnęła gorący z emocji policzek. – Jeśli ty jesteś ze mną szczery... to ja też powinnam być...
Spojrzał na nią niepewnie.
–
Ty również znaczysz dla mnie bardzo dużo... i gdybym cię nie poznała...
jeszcze dużo minęłoby czasu, zanim w moim życiu pojawił się jakikolwiek
facet... ale wiesz? Najpierw wzbraniałam się przed tobą... a teraz...
teraz nie oddałabym cię żadnej innej za żadne skarby świata...
Uśmiechnął się lekko. Mocno złapał obie jej dłonie, a jedną przyłożył do ust i pocałował.
– Chodź tu. – Pociągnął ją do siebie i posadził sobie na kolanach.
– Co teraz...? – zapytała, tuląc policzek do jego puszystych, miękkich włosów.
– Teraz chcę się nacieszyć moją kobietą... – Objął ją szczelniej w pasie, jeszcze bardziej do siebie tuląc.
Veronica
już dawno nie czuła się tak szczęśliwa, jak w tej chwili. Jeszcze żaden
mężczyzna nie nazwał ją "moją kobietą". Jeszcze dla żadnego tyle nie
znaczyła, co dla niego.
– Słońce... muszę lecieć – powiedział smutno – zanim tu przyjechałem dzwonił Axl. Wkurzał się, bo olałem dwa dni pracy w studiu i jak się kolejny dzień nie zjawię to chyba mnie zabije...
– Nie pokazałeś się w studiu od dwóch dni? – spytała zaszokowana.
– Axl
o tym wiedział. Powiedziałem mu, że przymierzam się do remontu w domu i
będę potrzebował trochę wolnego czasu, ale... jego nastroje zmieniają
się jak w kalejdoskopie – mruknął poirytowany zachowaniem przyjaciela, który najpierw bez problemów zgodził się na nieobecność Slasha, a później robił mu o to awantury.
– Nic nie mówiłeś o remoncie...
– Musiałem to przemyśleć. Branie odpowiedzialności za dziewięćdziesiąt węży to nie taka łatwa decyzja.
Była
zaskoczona jego podekscytowaniem; nie była pewna, czy sama byłaby w
stanie mieszkać w domu, gdzie w jakimś ogromnym akwarium albo czymś
podobnym wije się prawie sto węży; miała jednak świadomość tego, że Slash uwielbia zwierzęta, a tym bardziej gady, więc jeśli jemu to sprawiało radość to jej też. Jego oczy aż błyszczały.
– To potrzebujesz naprawdę sporo miejsca!
– Wiem, ale myślę, że nie będę z tym miał większego kłopotu. –
Uśmiechnął się na myśl, że już niedługo będzie się mógł sam zajmować
gadami. Do tej pory nie miał ani warunków ani czasu. Trasa, którą
zaplanowali sobie na przyszłość nie rozpocznie się tak szybko, więc
najwyżej będzie potrzebował kogoś do pomocy.
Czuła
się nadzwyczajnie dobrze, leżąc we własnym łóżku w jego ramionach.
Kiedy tak tulił ją do swojej piersi, w której szybko biło jego serce,
przypomniała sobie swoje pierwsze chwile w ramionach mężczyzny; może to
za dużo powiedziane, bo był to tylko młody chłopak, którego obdarzyła
silnym uczuciem, ale tak jej się wtedy wydawało; tak wtedy czuła. Jednak
w tak cudownej chwili wspomnienia nieudanego związku, które jeszcze
niedawno ją dręczyły, nagle przestały mieć znaczenie.
Gesty Slasha, w których oddawał całe swoje uczucia coraz bardziej zaskakiwały Veronikę.
Nie spodziewała się po nim tego; powoli przebijała się prze kolejne
warstwy jego osobowości aż w końcu dotarła do tej właściwej; ulżył jej,
kiedy mogła przestać udawać, że jest jej obojętny i traktuje go jako
przyjaciela. Nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie moment, że będzie mu
w stanie powiedzieć, co tak naprawdę czuje.
Leżąc
beztrosko w jego ramionach, zaczął nużyć ją sen. Odkąd zaczęły jej się
nocne dyżury była notorycznie zmęczona. Skoro teraz, mając dwadzieścia
lat nie czuła się na siłach, żeby pracować w nocy to nie wyobrażała
sobie siebie za dziesięć, czy dwadzieścia lat; cały czas miała zamknięte
oczy aż w końcu zasnęła. Slash od razu zauważył, że jej oddech stał się nieco spokojniejszy. Pocałował brunetkę w czoło i odgarnął z policzka wilgotne jeszcze włosy dziewczyny.
Zadzwonił
dzwonek. Mulat spojrzał na pogrążoną we śnie twarz Veroniki i zauważył,
że się poruszyła. Przeklął w myślach tego, kto teraz dobija się do
drzwi. Na pewno nie była to Margaret. Przecież dziewczyna na pewno ma
klucze; powoli wysunął rękę spod głowy brunetki, po czym poszedł
otworzyć.
Dostał
nagłego przypływu złości. Co on tu robi? I czego szuka u JEGO
dziewczyny? Wkurzył się. Nie miał zamiaru z nim rozmawiać, a jeśli
przyszedł do Veroniki to nie zamierzał jej budzić.
Doktor Harris też nie był chyba do końca zadowolony z widoku Slasha. Spodziewał się przecież kogoś innego.
– Ekhm... jest Veronica? – zapytał w końcu.
– Jest.
– Chciałbym z nią porozmawiać... to dosyć ważne – wychrypiał.
Gitarzysta
był wdzięczny temu człowiekowi za to, że pomógł mu się pozbierać i
oczyścił jego organizm z alkoholu, którym o mało, co się nie zapił; nie
zmieniało to jednak faktu, że irytowało go, kiedy kręcił się koło
Veroniki. Mężczyzna nie wzbudzał jego zaufania, a tylko dziwne
przeczucia.
– Veronica dopiero, co zasnęła... nie będę jej budził. – Starał się być miły dla tego człowieka, ale jad, który sączył się z każdego jego słowa wzbierał w nim podświadomie.
– W takim razie... przekaż jej, że byłem i, żeby się ze mną skontaktowała. To naprawdę bardzo ważne.
–Przekażę –
warknął, przyjmując nadal pokerową postawę. Z natury był człowiekiem,
którego trudno było zdenerwować, ale nie potrafił panować nad emocjami,
kiedy jakiś facet kręcił się koło kobiety, która jest dla niego
wszystkim.
Andrew
taksował go spojrzeniem z góry na dół aż w końcu stwierdził, że i tak
nic więcej nie wskóra i raczej nie zobaczy się z pielęgniarką. Nie miał
zamiaru wszczynać
awantury, a czuł, że jeśli będzie przeciągał strunę to gitarzysta
prędzej, czy później wybuchnie; bez słowa odwrócił się i zbiegł po
schodach.
Intensywny
zapach wanilii niósł się po mieszkaniu tak jakby ktoś celowo go
rozpylał i natarczywie wdzierał się w nozdrza śpiącej dziewczyny; nie
sposób było spać, kiedy w pokoju tak pięknie pachniało. Powoli otwarła
oczy i zaskoczeniem stwierdziła, że do pokoju wpadają promienie słońca. O
ile dobrze pamiętała zasnęła, kiedy było już ciemno. Właśnie. Przecież
nie była wtedy sama. A może to był tylko sen? Zbyt piękny, żeby stał się
rzeczywistością?
Ociężale przewróciła się na lewy bok. Musiała długo spać, bo jej mięśnie całkowicie odmawiały posłuszeństwa.
Druga poduszka. Nigdy nie potrzebowała dwóch poduszek. O ile spała sama. Wgniecenie w poduszce mówiło samo za siebie.
Przesunąwszy
się bardziej w lewo, położyła się na niej i wciągnęła jego zapach razem
z powietrzem. Przyjemnie pachnący szampon do włosów przesycony zapachem
papierosów.
Teraz zastanawiała się, czy już zdążył sobie pójść, czy może robi dla niej śniadanie. To byłoby zbyt piękne.
Niechętnie zwlekła się z łóżka. Usiadła na brzegu materaca i spojrzała na siebie. Była w ubraniu. Plus dla Slasha. Choć to było trochę dziwne jak na niego i wydawało jej się to zupełnie nienaturalne.
Teraz dobiegł ją zapach rozpuszczonej czekolady. Czy to z jej kuchni dochodzą takie zapachy? To niemożliwe.
Skierowała się, więc do kuchni, niesiona jak na skrzydłach.
– Slash? – Była zaskoczona widokiem gitarzysty paradującym z patelnią w ręce.
– Dzień dobry kochanie. – Przywitał ją ciepłym uśmiechem. – Nie chciałem cię budzić...
– Nie obudziłeś. Nie mogę spać znowu zbyt długo, bo potem boli mnie głowa i na niczym nie mogę się skupić – powiedziała cicho, przeciągając się jeszcze. – Zrobiłeś naleśniki? – zapytała zaskoczona, wpatrując się w stół.
– Starałem się. Kucharzem najwyższej klasy nie jestem. – Zaśmiał się, kładąc talerze na stół.
– To miłe... dziękuję.
Przyjrzała
mu się przez chwilę i wydawał jej się jakiś inny niż wczoraj.
Zachowywał się dziwnie. Nerwowo. A przecież z natury jest spokojnym
człowiekiem.
– Slash, co się dzieje? – zapytała w końcu.
– Nie bardzo rozumiem.
– Jesteś zdenerwowany. Nigdy się tak nie zachowywałeś...
– Jak?
– Nie udawaj głupiego... jesteś dorosły i chyba na tyle inteligentny, żeby wiedzieć o, co mi chodzi.
Wiedział o, co chodzi. Chciał oszukać osobę, które znała go już na tyle, że rozpozna każdą zmianę jego nastroju.
– Kiedy wczoraj wieczorem zasnęłaś... przyszedł Harris... – mruknął niezadowolony, siadając ciężko na krześle.
– Czego on znowu chciał? – wyszeptała; na ciele wystąpiła jej gęsia skórka.
Slash
otwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się
powstrzymał. Nie chciał powiedzieć czegoś czego by później żałował;
zmarszczył czoło i porozumiewawczo spojrzał na dziewczynę.
– Mówisz tak jakby często się tu pojawiał.
– Nie. Był dwa, może trzy razy. Raz tak po prostu, a potem... –
zawiesiła głos, wpatrując się w stos smakowicie wyglądających
naleśników. Nie była do końca pewna, czy powinna mówić o czymkolwiek Slashowi.
Sytuacja dotyczyła zarówno jej, jak i jego, ale to poważna sytuacja.
Andrew mógł sobie tego nie życzyć, a plotki szybko się roznoszą. Czasem,
kiedy zdaje się sprawę z pewnych rzeczy, człowiek nie potrafi zatrzymać
tylko dla siebie i musi z kimś porozmawiać.
– Po cholerę on tu przychodzi?
– On dużo wie o drugiej ofierze... aż za dużo...
– Axla chyba pojebało! – jego wrzask rozległ się po całym pomieszczeniu, a może nawet i po korytarzu.
– Uspokój się, Slash... kurwa... co się dzieje, że muszę uspokajać ciebie, a nie jego... – Wysoki farbowany blondyn pokręcił głową i wywrócił oczami.
–
Bronisz go? Duff, pomyśl chwilę... są inne sprawy, w które możemy i
musimy ładować kasę, a nie jakiś domek, bo Axlowi się tak zachciało... – warczał na basistę, nie zwracając uwagi na brak delikatności wobec swojego cennego instrumentu.
– Slash, usiądź na dupie i posłuchaj mnie przez chwilę! –
podniósł głos na gitarzystę prowadzącego. Nie zdarzało się to często;
podniesione głosy pojawiały się podczas nagrywania płyty, kiedy ktoś się
z czymś nie zgadzał; teraz była podobna sytuacja, ale też nie do końca
rozumiał dlaczego Hudson się tak upiera. –
Chcemy wydać płytę, tak? Kończy się rok i jesteśmy w czarnej dupie...
Axlowi odbija to prawda, ale jeśli mamy zamiar cokolwiek zrobić i
kiedykolwiek wydać płytę, to on musi mieć dogodne warunki.
– A tutaj ich nie ma? Może po prostu zmienimy studio? A nie, że od razu wynajmiemy domek, bo to głupi pomysł. Słono będziemy za to płacić, jeśli Axl nagle uzna, że to też nie to...
– Może chociaż spróbuj? A nie ciskasz się zanim jeszcze cokolwiek zostało postanowione.
– Tak właśnie to wygląda – mruknął, odgarniając włosy do tyłu. – Jakby wszystkie decyzje były podejmowane za moimi plecami. Ja pewnie wiem ostatni, prawda...?
Duff
przesunął językiem po dolnej wardze, wodząc wzrokiem po pokoju. Teraz
był wściekły, że to na niego spadła ta odpowiedzialność. Mógł się
spodziewać, że Slash się wkurzy. Z jednej strony rozumiał Axla. Poza tym to mogło
być rozwiązanie na to, że w studiu nie mogą się zebrać w całości, tylko
każdy pracuje w innym terminie. A z drugiej strony kwestia finansowa,
którą już trudniej rozwiązać.
– Nawet niepotrzebnie pytam... – prychną niezadowolony.
– Dobra... a teraz usiądź na dupie i pogadaj ze mną jak człowiek. Co się stało? – postanowił od razu przejść do rzeczy i nie owijać w bawełnę.
– Chyba nie rozumiem.
– Plujesz jadem na lewo i prawo i masz pełną dupę nerwów.
Slash
ciężko wypuścił powietrze z ust i zamknął oczy. Usiadł na skórzanej
sofie i odchylił głowę do tyłu; położył ją na oparciu, wpatrując się
tępo w sufit. Ukrył twarz w dłoniach, przełykając głośno ślinę.
– Mam kurwa dosyć. Sprawa z morderstwem nadal się nie wyjaśniła, a zamiast tego jest jeszcze gorzej, Axl znowu szaleje, a do Veroniki cały czas chodzi ten doktorek... żyć nie umierać, poważnie... – powiedział z ironią i spojrzał na przyjaciela, licząc, że go zrozumie.
– Wydarzyło się coś o czym jeszcze nie wiem?
–
Wiem, że na pewno nie zrobiłem nic tej drugiej kobiecie... okazało się,
że ta druga miała na imię Lisa i była żoną Harrisa znaczy tego
doktora... znaczy kurwa... jak jeszcze żyła to przyjaźniła się z nim,
ale byli po rozwodzie od jakiegoś czasu... – Był tak rozemocjonowany, że plątał mu się język i nie potrafił sensownie powiedzieć choćby jednego zdania.
– I to cię tak zirytowało? Powinieneś się przecież cieszyć, że nie masz nic na sumieniu.
– Nie tym jestem zdenerwowany... tylko... zszokowany...
Gitarzysta
powoli opowiedział Duffowi wszystko to, co przekazała mu Veronica.
Wyjaśnił, co Lisa robiła tamtego wieczoru w tej ruderze, jak to się
wszystko potoczyło i dlaczego ta kobieta zginęła. Jemu samemu było
ciężko w to uwierzyć, zwłaszcza, że informacje były przekazane już
któryś raz i wcale nie był zdziwiony, kiedy Duff mu powiedział, że
ciężko mu w to uwierzyć i, że czuje się jak w jakimś filmie kryminalnym.
Jedyna różnica była taka, że on był osobą patrzącą na to wszystko z
boku, a Slash odgrywał w tym filmie główną rolę i wcale nie było mu to na rękę.
– A co z doktorem? To ten, który ci uratował życie, nie?
–
No tak, ale... kręci się koło Veroniki. Chodzi do niej. Nie wiem w
jakim charakterze... chce z nią rozmawiać i nie podoba mi się to.
Blondyn dyskretnie zakrył usta dłonią, żeby stłumić uśmiech, który mimo tego wdarł się na jego twarz.
– Co?
– Nic... nie mogę po prostu uwierzyć, że w taki sposób wypowiadasz się o kobiecie – odparł ze śmiechem. – To coś poważnego?
Slash zaśmiał się w taki sposób w jaki jeszcze nigdy tego nie robił; pokręcił tajemniczo głową, uciekając wzrokiem.
– Chyba pierwszy raz czuję coś takiego...
– Jestem cholernie ciekawy, co to za dziewczyna, że zrobiła na tobie aż takie wrażenie.
– Jest... normalna... inna niż wszystkie, które spotkałem do tej pory – powiedział cicho. – Pierwszy raz czuję, że mogłoby być z tego coś naprawdę poważnego.
– Zaangażowałeś się.
Slash
kiwnął głową i uśmiechnął się. Ostatnio rzadko to robił. Sytuacja, w
której się znajdował za bardzo go przytłaczała. Teraz przynajmniej miał
powód do uśmiechu.
Rzadko bywał roztrzęsiony. Nawet w szpitalu, kiedy musiał ratować ludzkie życie nie był tak bardzo zdenerwowany jak teraz.
Był
jednak dumny z siebie, że ma już tę wizytę za sobą. Cieszył się, że
wreszcie zdobył się na odwagę i poszedł na policję, żeby powiedzieć im
wszystko, co wie.
Dłonie
dygotały mu bardziej niż niejednemu alkoholikowi; miał w zanadrzu ważne
informacje, które ujrzały wreszcie światło dziennie. Co z nimi zrobią?
Co zrobią z nim? Ukarzą go za to, że nie powiedział prawdy wcześniej?
Pociągną go za to do odpowiedzialności?
Niczego
nie był już pewien. Nawet tego, że policji uda się schwytać tego
psychola. Jak można tak brutalnie zamordować kobietę? Dwie kobiety.
Czemu winna była siostra Veroniki? Nie rozumiał tego. Niby nic nie
trzymało się całości, a jednak nią było.
Zacisnął
dłonie na kierownicy. Odetchnął głęboko kilka razy, a potem uruchomił
silnik. Nawet nie wiedział dokąd ma jechać. Nie miał ochoty wracać do
swojego mieszkania. Kiedy Lisa została zamordowana wydawało mu się, że
jego dom jest jeszcze bardziej pusty niż zwykle. Teraz zostały mu tylko
wspomnienia; więcej już nie będzie miał.
Miał
nawet gdzieś pracę. I tak nie mógłby się teraz skupić, a nie chciał
popełniać błędów; jeden taki mógłby zaważyć na całej jego karierze.
Musiałby wyjechać, szukać szczęścia gdzie indziej. A może to nie jest
wcale taki zły pomysł? Może to znak, że w końcu trzeba ruszyć z miejsca,
iść do przodu.
Postanowił znowu spróbować porozmawiać z Veroniką. Ostatnio mu się nie udało, ale liczył, że tym razem będzie sama. Chciał jej powiedzieć, że zrobił to, o co go prosiła.
Kiedy dojechał na miejsce i zaparkował pod blokiem, zastanawiał się jeszcze, czy powinien. Jeśli znowu będzie tam Slash to niepotrzebnie robi sobie nadzieje.
Zaryzykował.
W kilkadziesiąt sekund później stał już przed drzwiami. Westchnął
ciężko i niespiesznie zapukał. Odczekał chwilę, wstrzymując oddech,
kiedy usłyszał zgrzyt przekręcanego zamka.
– Nie zabiorę ci wiele czasu – zaczął –
chciałem ci tylko powiedzieć, że właśnie wracam z policji. Powiedziałem
im wszystko, co mówiłem tobie, co wiedziałem w tej sprawie... mam
nadzieję, że to jakoś pomoże i tobie i mnie.
– Miałam pójść z tobą... – powiedziała cicho, mrugając nerwowo powiekami.
– Twój facet nie byłby zadowolony... i tak jest wściekły, że ostatnio tu byłem.
– Zaraz... skąd wiesz, że Slash to mój facet...?
Andrew
prychnął w odpowiedzi na zadane pytanie. Dobrze mu wychodziło
odczytywanie nastrojów z głosu. Musiałby być głupcem, gdyby nie
zrozumiał tego, że Veronica właśnie sama się do tego przyznała.
– Walczy o ciebie jak lew. Nie mam złudzeń. – Uśmiechnął się blado.
Veronica zmarszczyła czoło i poczuła wypieki na twarzy. O co mu chodzi? To nie jego sprawa z kim się spotyka.
–
No... to by było na tyle... ah... i jeszcze... pomyślałem sobie, że
chyba niedługo wyjadę. Muszę zmienić otoczenie przynajmniej na jakiś
czas. Zapomnieć o tym wszystkim.
– Chcesz rzucić to wszystko, co tutaj budowałeś? Na co ciężko pracowałeś?
– Muszę przede wszystkim odpocząć. Dzisiaj doszedłem do wniosku, że stoję w miejscu od jakiegoś czasu i chyba mam tego dosyć...
– Może wejdziesz? Porozmawiamy...
– Nie. Muszę już iść. Nie chcę ci przeszkadzać i tak dalej...
– Andrew... nie przeszkadzasz mi... – powiedziała cicho, patrząc na niego prosząco, ale chyba nie zamierzał zmienić zdania.
– Do zobaczenia – odpowiedział, podchodząc nieco bliżej. Pochylił się do przodu, żeby pocałować ją w policzek.
Dziwnie
się czuła, kiedy pozwolił sobie aż na taką bliskość. Nigdy tak się nie
zachowywał wobec niej. Wobec wszystkich był powściągliwy. I mimo tego,
że jakoś się zaprzyjaźnili to ograniczali się raczej do czysto
przyjacielskich gestów. Ten był inny; szybko rozproszyła te myśli,
wracając z powrotem na ziemię.