Muzyka

18 stycznia 2013

Dotyk zła - Rozdział 2

Dziwię się samej sobie, że napisałam coś więcej niż tylko gówniany prolog.
Ale na szczęście jest coś co zwie się rozdziałem drugim. 
Wiem, że coś tam miałam poprawić, ale na początku
mi się nie chciało, potem zapomniałam i teraz w dalszym ciągu mi się nie chce ^^
No hm... dziękuję za ilość wejść. Muszę przyznać, że
ilość wejść na bloga mocno skoczyła w górę. Fajnie by było, gdybyście jeszcze
dodatkowo wypowiadali się na temat tego co piszę. 
Niewiele to robi, a potem ja sama nie wiem co robię dobrze, a co źle, pisząc.
Tym bardziej, że porwałam się na dość trudny i skomplikowany temat. 
Szkoda, że tak obojętnie do tego podchodzicie. Gdybyście Wy byli na miejscu 
moim, czy jakiejkolwiek innej autorki to też pewnie byście oczekiwali wyrażenia opinii innych na ten temat.
Tak, czepiam się... 
Ach... tak swoją drogą to serdecznie zapraszam Was na moją
fejsową stronę internetową:



            Koniecznie dziś potrzebowała kawy. Dopiero dziewiąta. Zwlekła się wczesnym rankiem z łóżka, nie mogą zasnąć przez pół nocy. Meggie próbowała ją uspokoić i przekonać, że nic złego się nie wydarzyło. Teraz czuje się jak zombie. Nie jest w stanie zebrać myśli i nie czuje się na siłach, żeby pracować, ale nie ma wyjścia.
            Korzystając z chwili przerwy wyszła z dyżurki dla pielęgniarek, a jej następnym celem stał się szpitalny bufet.
            Pracuję tu już od dłuższego czasu, a wciąż zdaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą jak na obcego… wiem, że jestem nowa, ale bez przesady.
            W bufecie zamówiła sobie czarną kawę, ale koniecznie z cukrem. Cukier dawał energię, której ona teraz tak bardzo potrzebowała. Usiadła w kącie i spokojnie skonsumowała, żeby się nie oparzyć. Od razu poczuła się lepiej.
            Kiedy wyszła z bufetu zauważyła dwójkę obcych ludzi, którzy zdecydowanie nie wyglądali jak pracownicy szpitala. Była to para. Kobieta i mężczyzna. Kobieta była dość atrakcyjna. Starannie umalowana, co podkreślało jej błękitne oczy, a blond loki okalały jej delikatną twarz. Była drobna, ale trzeba przyznać, że kształty też miała. Po mężczyźnie od razu z daleka można było poznać, że jest wysportowany. Szeroki w barach, co znaczyło, że dużo ćwiczy. Ogólnie przystojny. Jednak nie to zwróciło uwagę Veroniki. Zachowywali się dość specyficznie. Szli pewnym krokiem i rozglądali się, jakby kogoś szukali.
            Już chyba wiem kim są… Idą w moją stronę i trochę zaczynam się denerwować. Pewnie z policji. No tak… Andrew miał ich zawiadomić… już to zrobił?
            Oboje stanęli przed Veronicą jak zamurowani. Przyglądali się dziewczynie przez dłuższą chwilę i oboje nie mieli pojęcia od czego zacząć. Przecież zawsze zaczynają od tego samego. Zawsze te same, standardowe procedury.
            – To chyba jakiś żart… – mruknęła blondynka, patrząc z dziwnym przerażeniem na swojego partnera.
            Mężczyzna tylko ściągnął swoje brwi i wzruszył lekko ramionami.
            – Detektyw Dan Frank – przedstawił się. – A to jest detektyw Kristi Breeden. Jesteśmy z wydziału śledczego. Musimy porozmawiać z Saulem Hudsonem.
            – Zaprowadzę państwa – mruknęła, rumieniąc się na twarzy.
            Dlaczego tak na mnie patrzyli?
            – Z panią też będziemy musieli porozmawiać – odezwała się Kristi, kiedy stali przed windą.
            – Ze mną? O czym?
            – Już niedługo się pani dowie. Proszę nas najpierw zaprowadzić do pana Hudsona.
            Veronica westchnęła ciężko. Nie miała pojęcia o czym chcą z nią rozmawiać. Poprzedniego dnia nikt jej nic nie mówił. Przestraszyła się. Nie wiedziała jakie będą jej zadawać pytania, co ma odpowiadać. Nie ma nic na sumieniu, ale nigdy nie miała ochoty plątać się w sprawy policji. To zawsze wiąże się z mnóstwem stresu i zabraniem wolnego czasu.
            – To tutaj – wskazała ręką salę. Już chciała nacisnąć klamkę, kiedy atrakcyjna blondynka ją ubiegła, mówiąc:
            – Poradzimy sobie.
            Nie rozumiem tej sytuacji… najpierw przywożą ledwo żywego Slasha, później dowiaduję się, że jak się obudzi chcą rozmawiać z nim, a teraz ze mną… dlaczego oni tak dziwnie na mnie patrzyli? Tak jakby wiedzieli już kim jestem i z kim mają rozmawiać. Przecież w życiu mnie na oczy nie widzieli!
            Stała pod tą cholerną i tylko nasłuchiwała. Choć miała obowiązki, nie interesowały jej teraz. Tak bardzo chciałaby wiedzieć o czym rozmawiają. Delikatnie położyła zgrabną dłoń na klamce, a ucho przystawiła do drzwi. Jednak jedyne co słyszała to stłumione słowa rozmowy, którą przeprowadzali policjanci ze Slashem. Oni go o coś pytali, a on odpowiadał.
            Tak bardzo chciałabym to mieć już za sobą…
            Stała tak dłuższy czas aż wreszcie drzwi się otworzyły i ze strachu odskoczyła od nich. Po minach tej dwójki ludzi widziała, że nie była to zbyt miła rozmowa.
            – Jak długo będziecie go tu jeszcze trzymali? – zapytała ostro blondynka.
            – To nie ja o tym decyduję. Dlaczego pytacie?
            – Musimy aresztować pana Hudsona.
            – Aresztować… – powtórzyła cicho, będąc w szoku. – Za co?!
            – Tego się pani za chwilę dowie. Gdzie możemy porozmawiać?
            Brunetka westchnęła ciężko.
            Teraz będę na językach personelu. Dlaczego chcą zburzyć mój hm… niemal stoicki spokój? Chcą mnie niepotrzebnie wplątać w sprawę, z którą nie mam nic wspólnego. Nie mam ochoty z nimi rozmawiać… ale też wyboru. Jak zacznę się zapierać to od razu pomyślą, że mam jakiś udział w tym… no właśnie… w czym?
            Zaprowadziła detektywów do dyżurki dla pielęgniarek, gdzie jak sądziła będą mogli spokojnie porozmawiać. Jeszcze nigdy nie była taka zdenerwowana tak, jak teraz.
            – Jak się pani nazywa? – zapytał detektyw Frank, a jego towarzyszka przygotowała się do zanotowania potrzebnych informacji.
            – Veronica Stiffler… ale jakie to ma znaczenie?
            – Proszę się nie denerwować. Podanie danych osobowych to rutynowa procedura – przystojny mężczyzna starał się ją uspokoić, ale wiedział, że spotkania z kimkolwiek z policji zawsze są nerwowe.
            Dziewczyna odetchnęła głęboko, ale to nie pomogło jej się uspokoić. Siedziała spięta na białym, obrotowym krześle bez oparcia i kurczowo zaciskała dłonie w pięści. Zwykle była opanowana, a dziś jak nigdy pociły jej się dłonie. Spojrzała na zaciśnięte dłonie i uświadomiła sobie, że tym zwraca na siebie uwagę i za chwilę zaczną ją podejrzewać o udział w sprawie. Tylko… w jakiej sprawie?
            – Co robiła pani w zeszły czwartek?
            Podejrzewają mnie o coś. Nie bez powodu zadają te durne pytania! Ale ja nic nie zrobiłam! Mam czyste sumienie!
            – Hm… byłam jak zwykle w szpitalu.
            – Jak długo?
            – Od rana, od ósmej. Koło siódmej skończyłam dyżur, ale zostało mi trochę roboty, której nie chciałam odkładać na następny dzień. Kiedy już chciałam wychodzić doktor Harris powiedział, że przywieziony zostanie pacjent w ciężkim stanie i mam przygotować salę itd. – Czuła jak nerwy powoli z niej uchodzą. Czuła się lepiej, kiedy wyrzuciła to z siebie. Sama nie wiedziała dlaczego. Przecież to relacja tylko żmudnego dnia w szpitalu. – Ale jaki ja mam związek z tą sprawą? – zapytała, dumnie unosząc głowę.
            – Większy niż się pani wydaje.
            – Nie rozumiem.
            – Mieszka pani z kimś?
            Veronica chwilę się zastanowiła i pomyślała co ich to obchodzi. Czyżby podejrzewali też Margaret? Czyżby Veronica nie znała jej tak dobrze i dziewczyna z którą mieszka pod jednym dachem kryje coś w sobie?
            – Mieszkam z koleżanką, a właściwie przyjaciółką… – powiedziała w zamyśleniu.
            – A rodzeństwo? Na przykład siostra?
            Po cholerę oni mnie o to pytają? To tak, jakby ten facet wyciągał ode mnie te informacje tylko po to, żeby się ze mną umówić. Jeśli chce to zrobić, to mógłby przynajmniej w jakiś bardziej cywilizowany sposób.
            – Nie mam rodzeństwa. Większość czasu spędziłam z babcią i wychowywałam się sama.
            Pani detektyw uniosła wzrok znad notatnika i przyjrzała się dziewczynie. Przymrużonym wzrokiem ją obserwowała i nie mogła wręcz uwierzyć. Przypadek? Zbieg okoliczności? Jak to możliwe? Jej zeznanie są tak bardzo różne od rzeczywistości.
            – Musimy jej powiedzieć, Kristi.
            Atrakcyjna blondynka spojrzała na swojego partnera i skinęła głową, przypominając sobie obraz, który ujrzała w miniony czwartek. Pracowała już wiele lat w tym zawodzie, wiele widziała, ale z czymś takim jeszcze chyba nigdy nie miała do czynienia.
            Zaczynam mieć złe przeczucia. Czy chodzi o moją rodzinę? Z którą już wiele lat nie utrzymuję kontaktu? Nie może chodzić o babcię, która umarła już cztery lata temu… coś z matką? Albo z tym stukniętym popaprańcem, moim ojcem?
            – Ciało, które znaleźliśmy…
            – Ciało? – przerwała Danowi.
            – Tak. Niedaleko, gdzie pan Hudson stracił przytomność znaleźliśmy ciało zamordowanej kobiety. Było w strasznym stanie, ale twarz nie uległa uszkodzeniu. Drobne zadrapania.
            – Mogę to wszystko pojąć… ale nie to jaki ja mam związek z tą sprawą.
            – Ciało kobiety, którą znaleźliśmy jest uderzająco podobne do pani, a nawet… identyczne.
            Veronica prychnęła ironicznie i zaczęła się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem złośliwość personelu i jest właśnie w ukrytej kamerze. Coś w typie testu, żeby sprawdzić jej możliwości, wytrzymałość psychiczną, czy aby na pewno nadaje się do tego zawodu.
            – W nic mnie nie wrobicie – zaczęła się bronić. – Zbiegi okoliczności się zdarzają.
            – Możliwie. Lecz nie takie.
            – A co ma z tym wspólnego Slash?
            – Jest podejrzany o morderstwo.  

            Tak bardzo nie mogła się na niczym sensownym skupić. Tak bardzo chciała zebrać myśli, ale nie potrafiła. Wciąż nie docierało do niej to wszystko. Nie docierało do niej to, że tak z dnia na dzień została wplątana w sprawę, o której nigdy by nie pomyślała. Nigdy nawet nie myślała, że będzie wmieszana w jakąkolwiek sprawę! Zawsze wiodła w miarę ustabilizowane życie i nigdzie się nie wychylała. Nie lubiła być w centrum uwagi. Nie oszukiwała siebie, że teraz cały szpital będzie huczał od plotek. Widzieli tych ludzi. Wiedzą, że chcieli z nią rozmawiać. Ludzie to podłe świnie. Sami wnioskują, sami dopisują sobie dalszy ciąg historii.
            Świadomość, że za chwilę wejdzie do prosektorium i będzie musiała zobaczyć zwłoki kobiety prawdopodobnie identycznej jak ona, przyprawiał ją o dreszcze i mdłości. Przypomniało jej się śniadanie, które pochłonęła dziś rano i skrzywiła się na samą myśl o pysznej kawie, którą nie tak dawno wypiła.
            – Jest pani gotowa? – zapytała detektyw Kristi Breeden.
            – Tak… kiedyś to w końcu musi nastąpić – wzruszyła bezradnie ramionami.
            Tak bardzo nie chcę tu być… tak bardzo nie chcę wchodzić przez te cholerne drzwi… tak bardzo nie chcę oglądać ciała tej kobiety…
            Przełknęła głośno ślinę. Wcale nie była tego pewna. Wcale nie była pewna tego, że chce oglądać zwłoki jakiejś kobiety. Nie wiadomo jak wygląda ciało. Jest bardzo zmasakrowane? Czy Slash ma z tym coś wspólnego? Czyżby pod wpływem jakichś proszków wymieszanych z alkoholem mógłby zabić człowieka? Kobietę. Jej siostrę?
            – Jestem doktor Jennifer Palmer i jestem patologiem… Proszę powiedzieć, gdyby gorzej się pani poczuła, dobrze? Ostrzegam, że to naprawdę nieprzyjemny widok… – odezwała się nieznajoma jej kobieta, która stała przy stole sekcyjnym w białym fartuchu.
            – Dobrze… chcę to mieć już za sobą – mruknęła i zrobiła kilka korków do przodu, żeby znaleźć się przy stole.
            Coś mi tu nie gra… ciało wygląda dość… dziwacznie. Jakby… jakby… nie miało… nie… to niemożliwe…
Jennifer powoli odsuwała białe prześcieradło, które zakrywało ciało i ukazywało najwidoczniej piękne kształty kobiety, która z pewnością korzystała ze swoich walorów, kiedy jeszcze żyła.
            Veronica po zobaczeniu w jakim stanie jest ciało miała wrażenie jakby jej serce przestało bić na kilka sekund. Wstrzymała oddech. Nie potrafiła oddychać. Widok bezgłowego ciała przyprawił ją o kolejną falę mdłości. Poczuła smak wymiocin na tylnej części języka i bała się, że za moment zwymiotuje wprost na bezgłowe zwłoki.
            – C-co to j-jest? – wymamrotała pod nosem, nie mogąc oderwać wzroku od brutalnie okaleczonego ciała. – G-gdzie jest j-jej gło-owa?
            Jennifer odetchnęła, domyślając się, że tak straszny widok dla kobiety, która na co dzień jest tylko stażystką szpitala, to nie codzienny widok. Pod stołem znajdowała się półka. Wyjęła stamtąd tacę, na której… znajdowała się głowa kobiety. Położyła tacę na stoliczku obok.
            – Sprawca odciął jej głowę – powiedziała obojętnym głosem doktor Palmer.
            Veronicę zaskoczył ton, jakim rozbrzmiewał jej głos. Sądziła, że ci ludzie mają i potrafią okazać trochę współczucia, skruchy. Ale ta kobieta jest obdarta z uczuć. Dla niej to tylko kolejne ciało. A może nie chce tego okazywać? Może jest na to zbyt dumna? Może na tym polega jej praca?
            – Widziała ją pani kiedykolwiek? – Veronica uświadomiła sobie dopiero teraz, że przecież w sali cały czas obecna jest detektyw Breeden, która milczała przez cały ten czas.
            – Co mam powiedzieć? Że co dziennie widzę „ją” w lustrze?
            – Po co ten sarkazm… jak pani widzi, jesteście identyczne.
            – Ale jak to się stało? Nie potrafię tego zrozumieć…
            – Sprawca strzelił do niej, ale żyła kiedy odcinano jej głowę.
            – Więc odciął ją… żywcem? Skąd ta pewność?
            – Stwierdziliśmy to na podstawie śladów, które znaleźliśmy na miejscu zdarzenia. W normalnej sytuacji, serce pompuje krew, tak?
            Dziewczyna skinęła głową. Doskonale przecież o tym wiedziała.
            – A po przecięciu tętnicy krew tryska mocno i daleko. Stąd wniosek, że zmarła na skutek odcięcia głowy.
            Veronica stała nad jej ciałem i wpatrywała się w bladą twarz. Powieki były już zamknięte. Wyobraziła sobie siebie podczas snu. Musi wyglądać tak samo. Usta już posiniały i były lekko rozchylone. Koszmarnego charakteru nadawała zaschnięta krew i to co wychodziła z ciała oraz głowy. Kości, strzępki mięśni. I ta poszarpana skóra. Nigdy w życiu nie widziała równie potwornego obrazu. Nie była w stanie tego znieść. Wiedziała, że taki widok będzie ją jeszcze długo nawiedzał. Ale jak to możliwe, że ona jest tak podobna, wręcz identyczna do niej? Takie same rysy twarzy, kształt ust, łuk . brwiowy. Długie włosy, lekko falowane i ciemnobrązowe, okalające jej twarz, na której nie malowały się już żadne emocje.
            – Będziemy musieli pobrać pani DNA, żeby udowodnić pokrewieństwo.
            – Ale przecież mówiłam, że…
            – Dalej się pani upiera? Nie widzi pani tego? Rozumiem, że ludzie mogą być do siebie podobni, ale nie przesadzajmy, że mogą być identyczni z przypadku.
            Veronica westchnęła i w myślach przyznała rację detektyw Breeden. Przypadki mogą się zdarzać, są zbiegi okoliczności. Jednak nie takie.
            Przecież ta dziewczyna nie chodziła za mną. Nie kontrolowała każdego mojego ruchu, nie robiła sobie operacji plastycznych, żeby wyglądać jak ja. Nie jestem nikim szczególnym, żadnym autorytetem, wzorem do naśladowania. Chyba długo będę musiała się do tego przyzwyczajać. Jeszcze do mnie to nie dociera.

            Zmęczona i w podłym nastroju musiała wrócić do szpitala. Miała dosyć paradowania w białym fartuszku po mieście. Nie dość, że czuła na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi to jeszcze ona sama nie czuła się najlepiej w tym stroju. Nie było jednak czasu na przebieranki. Nawet się nie spodziewała, że kiedykolwiek będzie musiała pojechać do kostnicy, żeby obejrzeć zwłoki. To wszystko działo się zdecydowanie za szybko i nawet nie miała czasu, żeby to pojąć, żeby zrozumieć.
            Kurwa. Nadal nie mieści mi się to w głowie. Przynajmniej rozumiem dlaczego pytali mnie o moją rodzinę. Wiem dlaczego chcieli znać szczegóły. Chyba sama w to nie wierzę… mam siostrę? A raczej miałam… Dlaczego nigdy nie pytałam nikogo dlaczego nie mam rodzeństwa? Wiem, że z tym zawsze są problemy… dzieci się kłócą. Ale raźniej jest z kimś. A teraz? Była tak blisko… teraz już nie będę miała żadnej okazji, żeby z nią porozmawiać, dowiedzieć się czegoś być może.
            Po głowie kołatały jej się różne myśli. Nie mogła znieść faktu, że prawdopodobnie zamordowano jej siostrę, z którą już nigdy nie porozmawia. Ale porozmawia ze Slashem. Musi z nim porozmawiać. Skoro jest podejrzany. Skoro chcą go aresztować. Czyżby był w stanie zabić człowieka? Kobietę. Z zemsty? Co nim kierowało?
            Usiadła na pierwszym lepszym krześle na korytarzu i ukryła twarz w dłoniach. Czuła jeszcze jak cały czas drżą. Nadal jest zdenerwowana. Nie może zapanować. Strach, zdenerwowanie. Wszystko mieszało się ze sobą. Musi teraz działać jakoś rozsądnie. Ciekawe co powiedzą ludzie w szpitalu? Będą plotkować. Będą podejrzewali ją o udział w sprawie.
            – Veronica… co się stało?
            Dziewczyna gwałtownie podniosła opuszczoną głowę. Spojrzała na doktora Harrisa, który pochylał się nad nią, załzawionymi oczami. Z bezsilności chciało jej się płakać. Wciąż miała w głowie widok tak okrutnie potraktowanego ciała.
            – Wszystko w porządku. Nieważne… – Wstała, żeby uniknąć rozmowy z tym człowiekiem.
            Jak na złość. Nie chciałam z nim rozmawiać. Ani teraz, ani jutro, ani nigdy!
            – Jeśli mogę ci jakoś pomóc… – Zdołał ją zatrzymać, a jego czuły dotyk sprawił, że całe napięcie nagle jakby trochę zelżało.
            – Doceniam chęci, ale w tej sytuacji nikt mi nie może pomóc. Chciałabym… – pomyślała przez chwilę. – Chciałabym wziąć kilka dni wolnego. Wiem, że nie powinnam rozmawiać o tym z panem, ale nie mogę znaleźć siostry przełożonej.
            – Załatwię to, nie ma problemu.
            – Naprawdę?
            – Oczywiście. – Posłał jej ciepły, rozczulający uśmiech.
            Veronica westchnęła. Ulżyło jej. Nagle strach przed tym człowiekiem zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
            – Idź lepiej do domu… widzę, że jesteś w strasznym stanie. To wszystko na pewno cię wykończyło. 
            – „To wszystko” czyli co? – ściągnęła dość mocno brwi, będąc w szoku.
            – Widziałem, że z tobą rozmawiali, a potem zabrali i już więcej cię nie widziałem. Domyśliłem się, że potrzebują czegoś od ciebie.
            Ależ ty jesteś sprytny… i jaki inteligentny…
            – Pójdę już. Muszę się przebrać i załatwić coś jeszcze… – mruknęła tylko i odeszła, słysząc w uszach echo jego słów.
            Szła przed siebie, wpatrzona w podłogę i próbowała jakoś logicznie poskładać w całość to co się wydarzyło do tej pory, ale nie potrafiła. To wszystko nie trzymało się ze sobą niczego. Kiedy już stwierdzała, że tak może być łapała się na tym, że coś jej nie pasuje. Nawet się nie zorientowała, kiedy nogi poniosły ją pod salę, w której leżał Slash. Musi wiedzieć po co u niego byli, o co go pytali. Jeśli czegoś się dowie to na pewno będzie to miało większy sens niż teraz. Na pewno będzie można jakoś te fakty ze sobą powiązać. Oby tylko on nie był niczemu winny. To po prostu nie pasuje do tego człowieka. Nacisnęła niepewnie klamkę, nie wiedząc jeszcze o co dokładnie chce zapytać, co chce dokładnie wiedzieć.
            Jak tylko pojawiła się w drzwiach, spojrzenie Saula utkwiło w jej osobie. Był wyraźnie spięty i ulżyło mu, kiedy to ją zobaczył w drzwiach, a nie kogoś z policji. Byli u niego dopiero pierwszy raz, a już miał dosyć.
            – To ty… wejdź… myślałem już, że to…
            – Detektyw Frank albo Breeden? – powiedziała, śmiejąc się ironicznie.
            Slash spojrzał na nią zaszokowany. Nie wiedział co odpowiedzieć. Skąd wie?
            – Jeśli chcesz zapytać, czy o czymś z nimi rozmawiałam… to tak. Rozmawiałam – burknęła pod nosem. Sama nie wiedziała dlaczego zwraca się do niego takim tonem. Przecież jeszcze niczego nie powiedział, niczego nie zrobił. To pewnie cała ta sytuacja tak na nią działa.
            – Co chcieli wiedzieć? Czy tu jestem? Czy żyję i nie zwiałem przypadkiem? – rzucił jej sugestywne spojrzenie.   
            – Nie… nawet o ciebie nie pytali – odparła spokojnie, siadając niepewnie na brzegu łóżka. – Wypytywali cały czas o mnie.
            – O ciebie?!
            Veronica skinęła lekko głową. Opowiedziała mu o całej tej rozmowie. Chociaż nie do końca. Zrezygnowała z wdawania się w szczegóły. Postanowiła mu na razie nie mówić, że była w kostnicy, że zobaczyła zwłoki prawdopodobnie swojej siostry. Widziała ją. A nadal ma wątpliwości. Powiedziała, że pytali z kim mieszka, z kim mieszkała wcześniej, czy nie ma przypadkiem siostry. Nie zwróciło to szczególnie jej uwagi, ale zainteresowało, że pytają o takie szczegóły.
            – A do ciebie po co przyszli? – zapytała.
            Pierwszą odpowiedzią jaką otrzymała to ironiczny śmiech ze strony Saula, a potem krótka cisza na to, żeby mógł w tym czasie zebrać myśli i coś sensownego powiedzieć.
            – Podobno, kiedy mnie znaleźli miałem w dłoni broń.
            – A miałeś?
            Wzruszył tylko ramionami.
            – Nie pamiętam przecież! Wiesz dobrze w jakim byłem stanie. Nawet nie wiem, czy żyłem. O niczym przecież nie myślałem. Nie wiem nawet gdzie wtedy byłem i jak się tam znalazłem! – zaczął krzyczeć. Był wyraźnie zdenerwowany całą tą sytuacją. Wcale jej to nie dziwiło. Gdyby była na jego miejscu, pewnie reagowałaby tak samo. Ale zaczęła mieć mieszane uczucia. Teraz, kiedy jest obok niego i z nim rozmawia. Dopiero teraz naszły ją wątpliwości, czy jest to człowiek godny zaufania. Przecież każdy ma jakieś swoje tajemnice. Ale z drugiej strony… czy ryzykowałby tym, że może trafić do więzienia? Że przez to zostanie zniszczona jego reputacja, status gwiazdy? Że będzie skończony? Że do końca życia będzie siedział? A może zrobił to nieświadomie?
            – O co cię pytali?
            – O różne rzeczy. Gdzie wtedy byłem, co robiłem i z kim. Pamiętam kilka szczegółów, ale dosłownie jak przez mgłę. Nie wiem nawet, czy to co im powiedziałem ma cokolwiek wspólnego z prawdą – powiedział z dużo rezygnacją w głosie. Jest tak samo zażenowany tym, jak ona.
            Nie wytrzymam dłużej… muszę mu powiedzieć o co chodzi…
            – Jesteś podejrzany o morderstwo, Slash… zdajesz sobie z tego sprawę? Jesteś podejrzany o zabicie mojej… siostry… – powiedziała z trudem. Sama w to nie wierzyła. Trudno jej było mówić o obcej osobie „siostra”. Przecież nawet jej nie znała. Choć widziała czarno na białym, nie ma jeszcze żadnego dowodu.
            – Wiem… powiedzieli mi już, że jak tylko mnie stąd wypuścicie to mnie wsadzą. Że z dupnej supergwiazdy zrobią ze mnie zero, bo nie wyjdę z pierdla do końca życia. – Jego ton świadczył tylko i wyłącznie o tym, że boi się tego co nastąpi, że pójdzie za kratki za czyn, którego nie popełnił i nie będą w stanie tego zmienić żadne pieniądze świata. – Powiedzieli, że znaleźli broń w mojej dłoni, ale… ja nie interesuję się bronią. Nigdy mnie to nie ciekawiło, a poza tym…
            Veronica, której wzrok był teraz bardzo nieobecny, spojrzała w końcu na zaniepokojoną twarz Saula i ściągnęła mocno brwi.
            – Powiedziałem im, że słyszałem krzyk, ale nie jestem tego pewien. I strzał. Coś słyszałem, tylko…
            – Byłeś w takim stanie, że nie potrafiłeś odróżnić rzeczywistości od tego co jest jawą…? – dokończyła bez skrupułów za niego i doskonale wiedziała, że wcale mu w ten sposób nie pomaga. Oboje są zaplątani w tę sprawę. Powinni się teraz wspierać. Ale czy można ufać domniemanemu mordercy?
            – Tak… właśnie… nic już nie wiem… – wymamrotał pod nosem. Głośno wypuścił powietrze, po czym powiedział:
            – Ja nie chcę iść do więzienia, Veronica… nie za coś czego nie zrobiłem i nigdy nie zrobię! Picie i branie narkotyków to jedno… ale zamordowanie kogoś to drugie. Nie jestem mordercą… – wyszeptał po cichu, czując jak słowa więzną mu w gardle. Był zrozpaczony. Musi poinformować kolegów o całej sytuacji. Muszą wiedzieć, że teraz nie powinni rozmawiać z żadnymi dziennikarzami, bo rozmawiając z nimi, na pewno mu nie pomogą, a tylko bardziej pogrążą. Będą chcieli wiedzieć dlaczego leży w szpitalu, dlaczego rozmawia z policją i jaki ma związek ze sprawą. Chce tego zwyczajnie uniknąć.
            Dziewczyna wstała, wsunęła dłonie do przednich kieszeni fartuszka i przeszła się powoli po sali.
            – Nie wierzysz mi…?         
            – Człowieku… znamy się ile? Dwadzieścia cztery godziny? Nie wiem do jakich zachowań jesteś zdolny… nie jestem w stanie powiedzieć, czy ci ufam, czy nie! – Musiała jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Nie
            Cholera… to bardzo niesprawiedliwe… oceniam go, a nie powinnam. Nie było mnie tam. Nie powinnam go podejrzewać o zabójstwo. Nic o nim nie wiem… ale… za dużo tego wszystkiego. Znaleźli go z bronią w dłoni. Tylko… gdzie znaleźli ciało? Gdzieś blisko niego? Ale… nie byłby w stanie amputować głowy. A już myślałam, że coś się rozwiąże…
            – Masz jakieś fajki? – zapytał znienacka.
            Veronica spojrzała na niego oburzona.
            – Co? Muszę zapalić. Jestem wkurwiony chyba do granic możliwości i jak tego nie zrobię to nie wytrzymam!
            – To szpital, a nie palarnia.
            – Kiedy mnie stąd wypuścicie?
            – To nie ja o tym decyduję. Muszę już iść. Wzięłam kilka dni wolnego. Muszę odpocząć, bo ja też zwariuję…

            Wróciła do domu zmęczona jak nigdy. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek była tak zmęczona. Czuła się jakby przebiegła maraton, choć płuca jej już odpoczęły. Pozostało tylko zmęczenie, które nie chciało opuścić jej ciała nawet po pochłonięciu kolejnej filiżanki kawy. Postanowiła, że już nie będzie katowała się kofeiną, bo to i tak niczego nie zmieni.
            – Znowu ciężki dzień? – zapytała Margaret, która stanęła w drzwiach łazienki ze zwiniętym w turban, ręcznikiem na głowie.
            – Nawet nie masz pojęcia jak bardzo… – wymamrotała. Nie chciało jej się nawet poruszać szczęką, żeby wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa.
            – To opowiadaj. Kupiłam wino, podobno dobre. Napijesz się? – zapytała, wchodząc do kuchni.
            – Oczywiście – jęknęła Veronica. – Wreszcie jakiś miły akcent – dodała, kiedy koleżanka usiadła obok niej na kanapie, a materac ugiął się lekko pod jej ciężarem.
            Margaret pytająco spojrzała na koleżankę, której podkrążone oczy utkwione były w jeszcze nie otwartą butelkę czerwonego płynu. Poczuła się odprężona na sam widok i zapach wina. Do szczęścia brakowało jej jedynie tego, żeby alkohol popłynął w jej żyłach.  
            – Co się stało? – Podała jej kieliszek, a sama w tym czasie upiła niewielki łyczek.
            Veronica zamieszała wino w kieliszku, wpatrując się w ciemnoczerwony płyn. Światło wpadające do środka efekt, który ją zafascynował. Chciała zebrać myśli. Zastanawiała się od czego zacząć. Mieszkają od około czterech lat razem, ale nigdy na dobrą sprawę się nie zaprzyjaźniły. Veronica od lat była zbyt uprzedzona do ludzi, żeby móc im zaufać na tyle na ile chciała. Nigdy nie zwierzała jej się z tego co spotkało ją w życiu. Nie miała obowiązku tłumaczenia jej się z niczego. Mieszka, zarabia, utrzymuje się sama. Najważniejsze były pieniądze, żeby obie nie musiały płacić za mieszkanie osobno, bo nie poradziłyby sobie.
            – Właściwie to nie wiem od czego zacząć… – mruknęła, po czym upiła łyk wina.
            – Najlepiej od początku – odparła Margaret i uśmiechnęła się lekko do koleżanki.
            – Cóż… w najbliższych dniach możemy często spodziewać się policji w naszych skromnych progach.
            – Policji? W jakim celu?
            – No to teraz uważaj… mocno się zdziwisz. – Poprawiła się na kanapie i widząc oczekującą minę Margaret na to co zaraz powie, dodała: – Zanim Slash wybudził się ze śpiączki policjanci poinformowali nas, że chcą z nim rozmawiać, kiedy się obudzi… Andrew, to znaczy doktor Harris zawiadomił ich. – Przerwała na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza. Czuła jak słowa więzną jej w gardle i nie była pewna, czy będzie w stanie kontynuować. – Natknęłam się na nich dzisiaj.
            – Czekaj, czekaj… Andrew? To wy jesteście na „ty”? – Margaret mocno uniosła brwi do góry.
            Veronica tylko skinęła z niechęcią głową.
            – No… ładnie… ale co dalej? Co z tą policją?
            – Powiedzieli, że chcą ze rozmawiać z nim, a potem ze mną… zaskoczyło mnie to, ale nie miałam wyboru i musiałam to zrobić.
            Margaret nie zadawała żadnych pytań. Nie chciała przeszkadzać koleżance teraz, kiedy na dobre wkręciła się w opowiadanie swojego niezbyt miłego dnia.
            Veronica opowiedziała jej o przebiegu rozmowy, o tym o co ją wypytywali i dlaczego chcieli znać szczegóły dotyczące jej rodziny. Potem z trudem opisała jak musiała pojechać z detektywami, żeby zobaczyć ciało. Czyje ciało. Sama jeszcze nie mogła przyjąć tego do wiadomości. Była tam, widziała. Wysłuchała tego wszystkiego od tych wszystkich ludzi, ale nadal nie mogła pogodzić się z rzeczywistością.
            – Nigdy nie mówiłaś, że…
            – Że mam siostrę? – zapytała z ironią i zaśmiała się. – Tak… ja też nie wiedziałam. Aż do dzisiaj!
            Meggie otwarła usta ze zdziwienia i też nie mogąc w to uwierzyć, pokręciła głową. Przeszła jej ochota na wszystko. Nawet na wino, które przypominało jej krew, o której mówiła Veronica.
            – To wszystko jest… niewiarygodne… niemożliwe… nierealne wręcz! – Była wyprowadzona z równowagi do tego stopnia, że nawet nie była w stanie wydusić z siebie jednego, sensownego zdania.
            – I ty mi to mówisz? Kobieto… ja ją widziałam na własne oczy…
            Już miała nadzieję, że zapomni, że szybko upora się z tym co ją dzisiaj spotkało. Ale obraz martwej kobiety z odciętą głową, która jest identyczna jak ona, powrócił. Wspomnienie było jeszcze żywe. Prawda nadal do niej nie docierała. Ulżyło jej mimo wszystko, kiedy zwierzyła się koleżance. Choć nie są zżyte ze sobą. Jednak czuła, że nie może tego zatrzymywać w sobie. Nie potrafiłaby przebrnąć przez to wszystko sama.
            – To niewiarygodne uczucie… ona leżała tam jakby… jakby nigdy nie żyła. Jakby była to rzeźba stworzona na mój wzór… – mówiła dalej, ale emocje zaczynały brać górę i w jej błękitnych oczach pojawiły się błyszczące łzy.
            – Nigdy nie sądziłam, że spotkam się z czymś takim.
            – A myślisz, że ja sądziłam? To wszystko jest jak… z innego wymiaru. Ja się tak właśnie teraz czuję.
            – Może powinnaś odpocząć? Wziąć kilka dni wolnego, wyjechać?
            Veronica stanowczo pokręciła głową i upiła łyk wina, nie zrażona tym, że kilka godzin temu widziała zaschniętą krew na ciele zamordowanej kobiety.
            – Wolne wzięłam, ale wyjechać nie mogę. Policja będzie chciała pewnie jeszcze ze mą rozmawiać, a jak zniknę będę podejrzana.
            – Ale jak możesz być podejrzana? – skrzywiła się Margaret. – Powinnaś mieć alibi, czy tak?
            – Tak, ale mogą pomyśleć, że miałam jakieś powiązanie ze sprawą…

7 stycznia 2013

Dotyk zła - Rozdział 1



 Witam!
Tak więc publikuję pierwszy rozdział. Możliwe, że byłby wcześniej, ale
chciałam mieć coś w zapasie, żeby nie robić Wam wody z mózgu itd.
Cóż... porywam się na dość trudne tematy, stąd mogą wynikać
jakieś nieścisłości w różnych sprawach, ale nie jestem alfą i omegą. Korzystam ze
swojej bardzo niewielkiej wiedzy i troszkę z pomocy Duffowej :*
Hm... cóż jeszcze mogę powiedzieć... jest mi bardzo miło, że
od opublikowania prologu tyle osób weszło na bloga. Dziękuję!
To bardzo motywuje i mobilizuje to dalszego działania. Przynajmniej wiem, że warto.
Choć i tak jeszcze raczkuję i nie jestem do końca pewna, ale powoli. Wszystko
z czasem, a teraz zapraszam do czytania.



            Jego ciemne ciało tak bezwładnie leżało na śnieżnobiałej pościeli, że stojąca nad nim dziewczyna, która notowała coś w karcie pacjenta odetchnęła z ulgą, że udało im się go utrzymać przy życiu. Patrzyła uparcie na jego twarz obdartą z emocji, licząc że jednak pojawią się na niej jakieś uczucia. Wyglądał tak jakby wszystkie te proszki i alkohol wyzionęły z niego życie. Przeniosła wzrok na jego klatkę piersiową i podniosła delikatnie kąciki ust, kiedy zobaczyła jak unosi się i opada.
            Naszły jej łzy do oczu, na myśl że gdyby ktoś go wtedy nie znalazł, teraz mógłby nie żyć. Z tego względu nie lubiła swojej pracy. Zbyt wielu ludzi odchodziło w najmniej oczekiwanym momencie. Zbyt wielu ludzi zostawiało swoich najbliższych. Zbyt wielu ludzi kończyło swoje życie w idiotyczny sposób.
            – Veronica? – usłyszała nagle za plecami i odwróciła się. Nie słyszała jak ktoś otwiera drzwi. Widocznie jej uwagę za bardzo przyciągnął młody mężczyzna. – Jak wygląda sytuacja?
            – Tak jak pan widzi – wzruszyła obojętnie ramionami. – Bez zmian. To cud, że w ogóle udało się przywrócić czynności życiowe – dodała po chwili.
            – Facet jest częstszym gościem naszego szpitala niż chyba własnego domu – pokręcił głową, po czym bez słowa wyszedł, zostawiając młodą dziewczynę w Sali w towarzystwie pogrążonego w śpiączce gitarzysty.
            Co ja się nad tobą człowieku tak pastwię? Dlaczego emocje biorą górę? Nawet cię nie znam. Nie obchodzisz mnie nawet. Chyba jeszcze nie nauczyłam się tej obojętności lekarskiej. Wychodzę.
            Nacisnęła już klamkę, kiedy usłyszała nierówny oddech pacjenta. Odwróciła się i spostrzegła, że powoli rusza palcami lewej dłoni, a głowę odchyloną ma lekko do tyłu. Wróciła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała i jakby czekała na cud. Że może jednak się za chwilę ocknie. Dlaczego na to liczyła? Dlaczego tak uparcie na to czekała?
            – K-kobiet-ta… - wymamrotał pod nosem, czego Veronica kompletnie nie zrozumiała. Pochyliła się nad nim, żeby posłuchać co mówi. – K-kobiet-ta…
            Zrozumiała tylko słowo „kobieta”. O co chodziło? Dlaczego wypowiadał to słowo? Jaki to ma związek z tym, że kilka dni temu znalazł się w szpitalnej sali zamiast w swoim domu?
            – Panie Hudson? – jęknęła spokojnym, zmysłowym głosem. – Proszę się obudzić – potrząsnęła lekko jego ramię, żeby nie wprawić pacjenta w stan szoku.
            – Kobieta! – z jego płuc wydobył się przeszywający ją na wylot krzyk. Ze strachu odskoczyła do tyłu, a jego ciało opadło bezwładnie na poduszkę. Leżał przez dłuższą chwilę oddychając bardzo szybko i wpatrując w jeden, bliżej nieokreślony punkt.
            Veronica podeszła ostrożnie do jego łóżka, bojąc się, czy przypadkiem jej nie zaatakuje. Odbywała praktyki w tym szpitalu dopiero od niedawna, ale miała już okazję zobaczyć pacjentów, którzy są niezrównoważeni psychicznie. On też taki jest?
            – Panie Hudson? Jak się pan czuje? Słyszy i rozumie mnie pan? – Z perspektywy innych jej pytania mogły wydawać się trochę irracjonalne, ale nie była jeszcze tak idealnie wyszkolona. Musiała z nim po prostu nawiązać jakiś kontakt.
            Kiedy jego oddech już nieco się uspokoił, spojrzał na nią czekoladowymi oczami spod burzy loków, które sobie odgarnął i zauważył, że ma na dłoni przyczepiony wenflon.
            – Co to kurwa jest? Gdzie ja w ogóle jestem? – zignorował jej pytania.
            Coś mu się śniło? Pamiętał coś sprzed utraty świadomości? Dlaczego zareagował tak gwałtownie?
            – Musieliśmy to panu założyć.
            – Założyć? Jakie kurwa założyć? Zabierz to! Chcę stąd wyjść! – krzyczał na nią bezpodstawnie. Powinien być im wszystkim wdzięczny za to, że został w ogóle odratowany. Że przez wiele godzin tylu ludzi walczyło o jego życie.
            – Jeśli się natychmiast nie uspokoisz przestanę być miła! Uwierz, że potrafię dokopać – mruknęła, nachylając się i patrząc złowieszczo w jego oczy. – Powinieneś być wdzięczny za to, że żyjesz!
            Saul bez słowa opadł na poduszkę. Głośno wypuścił powietrze z ust. Trochę kręciło mu się w głowie. Czuł wstręt do ostrego światła, a na dodatek tępy ból rozsadzał mu czaszkę. Niewiele pamiętał z przed… właśnie. Z przed czego?
            – To może zacznijmy od początku… – zaproponował cichym, lekko zachrypniętym głosem.
            Krzyczeć potrafi każdy i rzucać się o byle gówno. Ale być uprzejmym to już jest sztuka.
            – Jak się tutaj znalazłem? – Mrużył oczy, żeby uchronić się przed blaskiem jarzeniówek.
            – Trafił pan do nas kilka dni temu. Nieprzytomny – wyjaśniła choć wcale nie miała ochoty tego robić. Po przedstawieniu jakie urządził miała po prostu dosyć. – Policja chce z panem rozmawiać. Musimy ich powiadomić, że już się pan obudził. Oczywiście najpierw zrobimy panu wszelkie badania, czy nie postradał pan zmysłów… – dodała sugestywnie, podnosząc prawą brew do góry.
            – Przepraszam! – jęknął od niechcenia. – Ty nie byłabyś w szoku? Gdybyś nie pamiętała niczego? Gdybyś nagle znalazła się w miejscu zupełnie ci obcym? Każdy wpadłby w panikę. Nawet taka bohaterka jak ty – w ten sposób chciał jej się odgryźć i najwyraźniej udało mu się. Urażona duma Veronici nie pozwoliła na to by dalej toczyć tę wojnę na słowa. Powstrzymała się od kolejnego zgryźliwego komentarza.
            – Racja. Ale to nie zmienia faktu, że potraktował mnie pan jak gbur.
            – Przestań…
            – Z czym?
            – Mówisz do mnie „pan”. Czuję się jak idiota – prychnął.
            – Mam się zwracać bezosobowo? – Uniosła oczy ku górze, wiedząc, że znowu zaczęła niepotrzebnie go irytować.
            – Po prostu Saul, Slash. Cokolwiek… dobrze? – spojrzał na nią tym swoim czekoladowym spojrzeniem i poczuła, że przedziera ją na wylot. – A ty jak masz na imię?
            – Muszę iść – odparła, patrząc na drzwi.
            – „Muszę iść”? – zaśmiał się, licząc na to, że jednak dowie się jak ma na imię. Była to jakaś miła odmiana po tym co go ostatnio spotkało. I co miało jeszcze nadejść.
            – Nie – powiedziała ze śmiechem. – Veronica. Zajrzę później.
            Powinna teraz poinformować doktora Harrisa o tym, że jego pacjent odzyskał przytomność. To się wiąże z nalotem policji. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że to po prostu źle wróży. Nie miała do tego żadnych podstaw, a mimo to miała złe przeczucia. Tylko… co ją to obchodzi?
            – Doktorze Harris? – Weszła niepewnym krokiem do pokoju dla personelu, w którym przygotowywał sobie kawę. Dziewczyna poczuła jej delikatny, przyjemny zapach i odetchnęła. Od godziny myślała już o kawie, ale nie mogła teraz.
            – Słucham? – Uniósł wzrok znad ekspresu do kawy i spojrzał na nią pytająco.
            – Sla… to znaczy pan Hudson odzyskał przytomność – poinformowała, czując jak rumieni się na twarzy.
            Nie musi wiedzieć o tym jak pacjenci zachowują się w stosunku do personelu. Nie powinnam, wiem. Ale nie łamię zasad.
            – Rozmawiałaś z nim? – zapytał, przerywając okropną ciszę, który zapanowała między nimi.
            – Tak… muszę przyznać, że nie była to miła rozmowa. Myślałam, że postradał kompletnie zmysły – powiedziała, nie ukrywając swojej złości i zażenowania po tym co przed chwilą wydarzyło się w sali numer dziesięć.
            – Co mówił?
            – Obudził się i był w szoku. Mamrotał na początku słowo „kobieta”. Cokolwiek ono znaczy… później naskoczył na mnie. Krzyczał, żebym go wypuściła. Bałam się, że za chwilę podniesie się i mi po prostu przyłoży, ale w końcu się uspokoił.
            Andrew Harris postawił filiżankę z parującym płynem w środku na blacie białego biurka i zaśmiał się sugestywnie, cokolwiek miało to znaczyć.
            – Musisz się przyzwyczaić. To szpital, a nie plac zabaw – powiedział dość ponuro.
            Plac zabaw? O co ci człowieku chodzi?
            – Musimy zawiadomić policję – zdecydowała się zmienić temat, żeby nie wdać się w spięcie jakby nie było ze swoim przełożonym. Co prawda nie był dyrektorem szpitala, ale czuła się przy nim jak podwładna. Jego władczy ton, czasem doprowadzał ją do szału. Miała mu ochotę wygarnąć, ale wtedy mogłaby się pożegnać z praktyką, na którą bardzo ciężko pracowała.
            – Zajmę się tym, ale na razie wypiję kawę – mruknął obojętnie, jakby nie miało w tej chwili dla niego znaczenia ludzkie istnienie.
            Co za egoista…
            Veronica z niedowierzaniem spojrzała na zegarek. Była dopiero piętnasta. Nie wyobrażała sobie siedzieć tutaj niemal do wieczora. Czas jej się tak bardzo dłużył. W wolnych chwilach po prostu snuła się po korytarzach, żeby uniknąć lekarzy, którzy mogliby się przyczepić, że nie zajmuje się tym czym powinna. Ale co mogła poradzić, kiedy nie było nic do zrobienia? To duży szpital. Każdy miał swoje obowiązki. Każdy zajmował się czymś. Dla niej brakowało zajęcia. Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła. Musiała się czymś zająć. Jeszcze tyle czasu.
            Nie życzę nikomu źle, ale może ktoś ulegnie jakiemuś wypadkowi… jeśli nie to dzisiaj mnie zawiozą do kostnicy, bo umrę po prostu z nudów. Nie sądziłam, że kiedyś powiem, że praktyki są nudne!
            Wsunęła smukłe dłonie do kieszeni swojego białego fartuszka i spokojnym krokiem poszła wzdłuż korytarza. Dręczyła ją ogromna ilość pytań, na które nie miała odpowiedzi. Slash. Gwiazda. Wielkiego formatu. Trafił tutaj kilka dni temu i do tego chce z nim rozmawiać policja. Dlaczego przez te kilka chwil powtarzał słowo „kobieta”? Był jeszcze w szoku? A może pamiętał coś sprzed… czarnej dziury?

            Uparcie wpatrywał się w okno. Nie jest chory psychicznie. Mimo to miał nadzieję, że ktoś zaraz wskoczy przez to cholerne okno i uwolni go od tych wszystkich kabli, rurek, lekarzy i tak dalej. Chciał się wreszcie podnieść, przejść się i zaszyć gdzieś na chwilę. Gdzieś, gdzie będzie miał przez moment święty spokój. Teraz go nie miał. Leżał bezczynnie, czekając na to co wydarzy się dalej i próbował poukładać sobie w głowie pewne wydarzenia. Czuł się beznadziejnie, nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Postanowił, że spróbuje od samego początku. Zamknął oczy, żeby się skupić. Oczami wyobraźni zaczął odtwarzać to, co mogło mieć miejsce kilka dni temu. Byli z nim jacyś ludzie, w jakimś miejscu. Nie pamiętał. Pamiętał czerwone sofy.
            – To chyba tylko w Rainbow… – mruknął do siebie, otwierając natychmiast oczy. Zamknął je z powrotem i zaczął rozmyślać dalej. Już nic nie przychodziło mu do głowy. Oprócz jednego… kobieta, krzyk. Ale czy na pewno? Skoro niczego szczególnego nie pamięta? Skoro nawet nie pamięta gdzie dokładnie był i z kim, to jak może pamiętać krzyczącą kobietę? Strzał. Był jakiś strzał.
            Kurwa. Czemu to musi być takie trudne? Co ja w ogóle robiłem? To był wieczór? Noc? Chciałbym sobie przypomnieć… cokolwiek… I czego chce jeszcze ode mnie policja? Nawet nie wiem jaki jest dzień tygodnia… nie, no zajebiście wręcz.
            Za oknem zapadł już zmrok. Czekał cały dzień na kogoś. Kogoś kto przyjdzie i z nim porozmawia. Nikt nie przyszedł. Czuł się tak, jakby wszyscy o nim zapomnieli. Może ktoś był? Tylko był pogrążony w śpiączce? Spojrzał nagle dość gwałtownie na otwierające się drzwi.
            – Jak tak dalej pójdzie to faktycznie postradam zmysły. Nie nudzisz się w tym cholernym szpitalu? – Rozejrzał się po białych, bezpłciowych ścianach, które spowijały cienie, rzucające przez niewielką, przygaszoną już żarówkę.
            – Czasem trochę się nudzę. Zależy od dnia – odparła, zamykając za sobą po cichu drzwi. – Jak się czujesz? – zapytała, chociaż wcale nie powinna. Czuła jednak, jakby cała złość uszła z niej po ciężkim dniu.
            – Potwornie boli mnie głowa – odparł.
            – Nie dziw się… pochłonąłeś chyba cysternę z wódką, a do tego… ja wiem… ogromną ilość proszków – powiedziała bez cienia zaskoczenia.
            – Niczego nie pamiętam. Mam tylko przebłyski świadomości, która wtedy jako tako funkcjonowała – zaśmiał się ironicznie. – Czego chce ode mnie policja?
            – Sama nie wiem. Doktor Harris powiedział tylko, że chcą z tobą rozmawiać. Chcieli zrobić to od razu, ale ty…
            – Tak… ale nie byłem w stanie – dokończył za nią.
            – Bywa i tak – wzruszyła bezradnie ramionami. – Zaraz muszę iść. Już właściwie powinno mnie tu nie być.
            – Skończyłaś już? – dopytywał.
            – Wreszcie. Dzisiejsza zmiana to jak przejście przez męki. Niewykonalne – powiedziała z rezygnacją w głosie.
            – A jednak. – Spojrzał na nią sugestywnie. – Jaki dziś dzień? Był ktoś?
            – Dzisiaj jest środa. Tak. Byli twoi kumple i jakaś dziewczyna, chyba twoja – odpowiedziała, ale słowo „dziewczyna” dziwnie nią wstrząsnęło. Dlaczego?
            – Dobre i to.
            Siedząc w ciszy obok niego zaczęła sobie uświadamiać po co tu jest i kim tutaj jest. Nie powinna utrzymywać bliższych kontaktów z pacjentami. Ona jest tylko pielęgniarką. Powinna wykonywać swoją pracę i nie interesować się ludźmi, którymi się opiekuje. Ale nie potrafiła inaczej. Dręczyło ją sumienie. Miała jakieś poczucie, że musi porozmawiać z tymi ludźmi, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że w żaden sposób im tym nie pomoże. Nie uratuje wielu od pogorszenia stanu zdrowia albo przed śmiercią.
            – Muszę iść – mruknęła i szybko podniosła się z łóżka. Nie powinna wstawać tak gwałtownie. Zawsze to sobie powtarzała. Od szybkiego wstawania kręciło jej się w głowie i miała mroczki przed oczami. Jednak teraz marzyła, żeby znaleźć się poza zasięgiem jego wzroku, bliskości. Wszystkiego. Co z tego, że podoba jej się jako mężczyzna? Nie powinna tak myśleć. To niezgodne z zasadami. Mogłaby mieć kłopoty, gdyby ktoś z przełożonych dowiedział się o jej zażyłości z pacjentami. A w szczególności z jednym. Z Saulem Hudsonem.
            – Już? Dopiero co przyszłaś – uniósł rękę na znak, że chce, żeby jeszcze poczekała, porozmawiała z nim chwilę.
            – Nie powinnam była w ogóle przychodzić – mruknęła.
            – Co się stało? Jeszcze przed chwilą było wszystko w porządku – starał się przeciągnąć tę rozmowę najdłużej jak się tylko da. Nie chciał, żeby szła. Nie chciał zostać sam na tyle godzin, wiedząc że i tak nie zaśnie. Zbyt wiele myśli kołatało mu się po głowie, które nie pozwalały mu się odprężyć.
            – Nadal wszystko jest w porządku. Mam dość, chcę wrócić do domu. – Choć mówiła prawdę, to prawda stała się dobrą wymówką na to, żeby wyjść z tego pomieszczenia.
            – Zajrzysz jutro?
            – Jeśli będę miała chwilę – odparła.
            To źle wróży, bardzo źle.
            Bez pożegnania opuściła salę. Wiedziała już, że zacznie go unikać. Nikt nie musiał jej nic mówić, żeby wiedzieć iż od początku przeskoczyła między nimi jakaś iskra. Nie mogła tego dalej ciągnąć. To wbrew jej zasadom.

            Spojrzała na zegarek i z rezygnacją stwierdziła, że nie zdąży na autobus, na który bardzo chciała zdążyć. Nie miała już nic do roboty, dyżur skończyła, a nie miała ochoty czekać pół godziny na przystanku, żeby wrócić do domu. Gdzie miała się podziać? Nie zamierzała czekać aż jakiś czubek zaatakuje ją, gdy będzie czekała na jedyny środek transportu.
            Co ja teraz ze sobą zrobię?
            Nie miała wyjścia. Puste korytarze szpitala, oświetlone bladym światłem żarówek wydawały jej się bardziej przerażające niż czekanie na pustym przystanku w ciemności. Tam przynajmniej można spotkać żywą duszę. A tutaj? Wokół panowała taka cisza, jakby wszyscy umarli.
            Jakim cudem ja się znalazłam w szpitalu? Musiałam być nieźle wstawiona, pisząc się na to wszystko.
            Jak najszybciej chciała stąd wyjść. Zarzuciła na ramiona cienki sweter, a potem niewielką, skórzaną torebkę na długim pasku przerzuciła przez ramię.
            Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła się już poza murami szpitala. Przynajmniej mogła wpuścić do płuc świeże powietrze, a nie ten wstrętny zapach, który musiała wdychać już od długiego czasu i to po kilka lub kilkanaście godzin dziennie.
            Kolejny ciężki dzień mam za sobą. Wino, kawa, grzanki. Cokolwiek. Łóżko. Tak, łóżko jest najważniejsze. Czuję się jak zombie.
             Choć świadoma, że kolejnego dnia będzie musiała się ponownie pojawić na służbie, teraz była szczęśliwa, że to już koniec. Teraz będzie mogła zrobić co tylko zechce. Zrelaksować się wreszcie.
            – Ty jeszcze tutaj? – usłyszała za plecami znajomy głos. Była już tak zmęczona, że nawet nie zorientowała się, że ktoś się za nią skrada. Musi być bardziej czujna.
            – Och… – złapała się za szyję, czując strach i łomotanie serca w klatce piersiowej. Nie powinna się go bać. Poznawała tego mężczyznę, ale był osobą, która budziła respekt we wszystkich. – Przestraszył mnie pan… – mruknęła.
            Nic dziwnego. Nie był gruby, ale dobrze zbudowany dbał o siebie jako lekarz i najwyraźniej robił to celowo. Świadomie eksponował swoje ciało w pracy, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiet. Był przystojny i tylko ślepy by tego nie zauważył.
            Jego twarz pozostała niewzruszona. Oprócz tego, że prawy kącik jego ust uniósł się delikatnie do góry. Nie potrafiła rozgryźć tego faceta. Wydawał się taki sympatyczny, a jednocześnie można się było go bać.
            – Wybacz – powiedział obojętnym tonem. – Co robisz o tej porze pod szpitalem? Myślałem, że skończyłaś już dawno swój dyżur.
            Bo skończyłam, ale pewien pacjent mnie zatrzymał. Sama tego chciałam. Ale skąd on wie, o której skończyłam dyżur? Nie on ustala grafik… nie on wszystko kontroluje… dziwny facet…
            – Miałam jeszcze coś do zrobienia, panie Harris – odpowiedziała równie obojętnie, licząc na to, że przestanie zadawać kolejne pytania. Odczuła dziwny lęk, kiedy przenikał ją tym szarym, lodowatym spojrzeniem. Jego oczy mimo wszystko lśniły w ciemnościach i wydawały się tak przerażające, że Veronicę przeszedł dreszcz.
            – Lubię takich solidnych ludzi. Ceni się takich, zwłaszcza w takich miejscach jak to. – Wzniósł na moment oczy ku górze.
            Veronica westchnęła tylko, nie mogąc pozbierać myśli. Nie próbowała się nawet wysilać na jakikolwiek komentarz. Ciekawość jego osoby przerodziła się w dziwny lęk i jak najszybciej chciała zakończyć tę konwersację.
            – Muszę już niestety iść. Liczę na to, że przyjedzie autobus, choćby spóźniony – powiedziała, odwracając się do tyłu, a jej wzrok utkwił w tłumie stojącym po drugiej stronie ulicy.
            – Mogę cię podwieźć. Mnie się do domu nie spieszy, a ty chyba nie masz ochoty tłuc się autobusem? – Uniósł brew do góry, widząc jej zdegustowany wyraz na twarzy.
            Skrzywiła się na jego propozycję. Wahała się.
            Mam skorzystać z propozycji? Dlaczego czuję strach przed tym człowiekiem? A może to tylko iluzja? Nie mogę być taka nieufna. Znam go trochę. Co ja plotę? Człowiek próbuje być miły, a ja go traktuję jak trędowatego.
            – Naprawdę nie robiłoby to panu problemu? Nie lubię jeździć autobusami… – skrzywiła się ponownie, na samą myśl, że miałaby gnieść się z tyloma ludźmi w dusznym autobusie.
            – Jasne, że nie – uśmiechnął się.
            – Dziękuję – odpowiedziała uśmiechem. – Odkładam na samochód, ale wciąż mam jakieś wydatki. Chyba nigdy go nie kupię, nawet starego rzęcha.
            – Rodzice nie mogą cię wspomóc? – nie wiedział, czy powinien o to pytać. W ogóle jej nie zna. Nie ma pojęcia o jej życiowej sytuacji.
            – Nie mam rodziców – odpowiedziała z goryczą w głosie.
            – Wybacz, że zapytałem…
            – Nie mógł pan wiedzieć – wzruszyła bezradnie ramionami. Teraz, kiedy szła z nim do samochodu, czuła że może być przy nim bezpieczna, że nic jej nie grozi. Przynajmniej bezpiecznie wróci do domu i nie będzie musiała się zastanawiać, czy dotrze tam, czy nie.
            – Możemy mniej oficjalnie? – Zatrzymał się, żeby otworzyć drzwi swojego ekskluzywnego samochodu.
            – Nie rozumiem chyba…
            – Andrew. – Otworzył jej drzwi, przesunął się żeby mogła wejść, a później jedną rękę położył na dachu samochodu, a drugą wyciągnął w jej kierunku.
            – Veronica – odwzajemniła jego uścisk.
            Osaczył mnie… jest zbyt blisko… za blisko… nie powiem mu tego, ale mógłby mieć trochę klasy. Popełniłam błąd?
            – Miło mi. – Rzucił jej sugestywne spojrzenie pełne… pełne czego?
            – Mnie również – odparła z grzeczności, po czym wsiadła do samochodu. Ulżyło jej, kiedy mężczyzna chociaż na chwilę znalazł się od niej dalej niż pół metra.
            Andrew wrzucił czarną, skórzaną aktówkę na tylne siedzenie, po czym wsiadł do samochodu. Poprawił lusterko, a potem wsunął kluczyki do stacyjki i odpalił samochód.
            – Daleko stąd mieszkasz? – zapytał, żeby rozpocząć ponowną konwersację.
            Veronica pokręciła głową i podała przybliżony adres. Nie chciała podawać mu od razu swojego miejsca zamieszkania. Zaufanie do tego mężczyzny zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Coś jest z nim nie tak. Tylko co?
            – Fakt, ale Los Angeles wieczorem… no cóż… – prychnął, jakby chciał jej zasugerować, że zło jest wszędzie i ma stać na baczności, żeby nie została skrzywdzona w pierwszej lepszej uliczce.
            Spojrzała na niego tylko kątem oka i pominęła milczeniem jego słowa. Poczuła gęsią skórkę na ciele i wolała zmienić temat.
            – Dlaczego tak nagle zamilkłaś? Nie podobne to do ciebie.
            A skąd wiesz co może być do mnie podobne? Nie znasz mnie. Nie masz zielonego pojęcia jaka jestem. Ale tak… masz rację. Zwykle mam na wszystko odpowiedź. Nie owijam w bawełnę. Przejrzałeś mnie.
            – Jestem zmęczona – odpowiedziała cicho, otulając się ramionami i wygodnie ułożyła się na siedzeniu. Bardzo marzyła o gorącej kąpieli, lampce wina, a potem łóżku i głębokim śnie. Nie miała ochoty na nic więcej. Chyba nie wymaga zbyt wiele?
            – Nie dziwię się. Taka drobna dziewczyna jak ty na pewno nie jest przystosowana do wielogodzinnej i ciężkiej pracy – stwierdził, lustrując ją przez moment wzrokiem, ale zignorowała to, udając że tego nie widzi.
            – Daję sobie radę. Nie jestem taka słaba na jaką wyglądam – odgryzła się, a po chwili usłyszała jego śmiech. Czyżby usłyszała… śmiech szydercy?
            – Wszyscy mamy jakieś słabości – próbował rozładować atmosferę.
            – Wcale nie mówię, że nie. Ale to, że jestem zmęczona, nie znaczy wcale, że jestem słaba.
            – Oczywiście…
            Oczywiście?! Co to ma do cholery znaczyć?! Nie wiem po cholerę się zgodziłam, żeby odwoził mnie do domu! W tej sytuacji nawet zatłoczony autobus, w którym nie da się oddychać jest zdecydowanie lepszy!
            Chciała jak najszybciej wyskoczyć z samochodu, kiedy rozpoznała swoją ulicę. Miała go powyżej dziurek od nosa. Miała powyżej dziurek od nosa wszystkiego co dzisiaj się wydarzyło.
            – Mogę wyjść tutaj. To niedaleko – nalegała.
            – Na pewno? To nie problem podjechać pod samą klatkę.
            – Nie trzeba. Przejdę się przed snem. To mi dobrze zrobi – wykrzywiła usta w słabym uśmiechu. – I tak dziękuję, że pan się pofatygował.
            – To żaden problem.
            Pożegnała go ciepłym choć udawanym uśmiechem. Sytuacja nie była adekwatna, żeby szczerze się uśmiechać. Andrew Harris budził w niej co raz większe wątpliwości. Co raz bardziej była przekonana, że nie można mu ufać. Ale dlaczego? Co ten człowiek kryje takiego w sobie?
            Nie odwracając się za siebie, poszła w stronę domu. Nie patrzyła nawet, czy już odjechał. Na ulicy był szum i nie słyszała warkotu silnika. Nie dało się słyszeć. Jego samochód był dość cichy. Od razu dało się poznać kogo stać na lepszy, a kogo nie. Kto mógł sobie pozwolić na więcej, a kto nie.
            Andrew odjechał trochę dalej samochodem, żeby nie zorientowała się, że jej się przygląda. Chciał wiedzieć, gdzie mieszka. Poznać ją lepiej. Zmusić, żeby mu zaufała.
            Kotku… nie uciekaj mi. Nie zrobię ci krzywdy.

            Tym razem dość szybko chciała znaleźć się w murach swojego mieszkania. Biegła więc jak na złamanie nóg po schodach. Nie myślała o tym, że koturny jej butów słychać na całej klatce schodowej. Uciekała jakby ktoś ją gonił, a przecież była bezpieczna… Z impetem wpadła do mieszkania i trzasnęła za sobą drzwiami, po czym solidnie je pozamykała, jakby to miało ją uchronić przed nadciągającym złem.
            Co ja wyprawiam? Uciekam przed… przed czym? Przecież nikt mnie nawet nie gonił… Andrew? Przecież został w samochodzie… Dlaczego w ogóle go posądzam? Nie dał mi żadnych powodów. Czego ja się w ogóle boję? Własnego cienia?  To tylko mężczyzna… hm… miał obrączkę?
            W ciszy panującej w mieszkaniu słyszała tylko bicie swego serca i przyspieszony oddech. Margaret. Gdzie jest Margaret?
            Przestań zachowywać się jak dziecko. Jak spłoszona zwierzyna. Nic się nie dzieje, a ty histeryzujesz.
            Rzuciła torebkę na podłogę, a potem wpadła do kuchni w poszukiwaniu Margaret.
            – Co ty do cholery wyprawiasz? – usłyszała zza pleców zaspany głos dziewczyny, a jej serce znowu zaczęło łomotać w klatce piersiowej.
            – Meggie… – szepnęła.
            – No ja… a kto ma być?
            – Przestraszyłaś mnie… – Z ulgą opadła na krzesło i oparła głowę o zimną ścianę.
            – Naleję ci wody – powiedziała, widząc, że koleżanka ciężko dyszy. – Co się stało?
            Veronica łapczywie zaczęła pochłaniać chłodny płyn. Poczuła ulgę, kiedy woda nawilżyła jej zaschnięte gardło.
            – Powiesz coś? – naciskała Margaret. – Nigdy nie widziałam cię w takim stanie.
            – Spanikowałam… nic poza tym… już jest chyba w porządku – odpowiedziała tak, jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca.
            – To widzę… cała się trzęsiesz. Ale powiedz mi co się stało! – nalegała, widząc koleżankę w tym stanie. Odkąd mieszkają razem, nie widziała jej jeszcze nigdy takiej. Potrafiła się rozerwać, ale była w miarę poukładaną osobą.
            Veronica westchnęła ciężko, nie wiedząc od czego ma zacząć. Czy po kolei opowiedzieć historię? Od propozycji doktora Harrisa? Po powrót do domu? Spojrzała w oczy Margaret i pożałowała tego. Już wiedziała, że ruda koleżanka jej nie odpuści tak łatwo.
            – Wspominałam ci już o doktorze Harrisie. Pamiętasz? – zaczęła niepewnie temat.
            – Tak, to ten przystojny gbur?
            Brunetka skinęła głową i od razu zaczęła sobie układać obraz mężczyzny w głowie.
            – Nie umiem rozgryźć tego faceta…
            – A po co miałabyś to robić? Tak się zastanawiam, czy on w ogóle ma jakichkolwiek znajomych.
            – Pracujemy razem. To znaczy… przyjmował tego całego Slasha, a to mnie przydzielono opiekę nad nim.
             – I co w związku z tym?
            Veronica utkwiła wzrok w jednym punkcie, próbując zebrać myśli i użyć odpowiednich słów. Czuła pustkę w głowie i nie wiedziała dlaczego.
            – Poszłam jeszcze zajrzeć do Slasha zanim wyszłam. Trochę czasu tam spędziłam, a później zorientowałam się, że może być za późno i uciekł mi autobus. Nagle zjawił się on… zaczęliśmy rozmawiać. Zaproponował, że mnie podwiezie… – Nabrała powietrza w płuca, a potem powoli i głośno je wypuściła. – Niepokoi mnie jego zachowanie.
            – A co dokładnie?
            – No… jest taki… hm… sama wiesz. W szpitalu traktuje wszystkich z góry jak jakiś pan i władca. Potem usiłuje być miły jakby chciał ze mną poflirtować, a na koniec mówi rzeczy, które sprawiają, że dostajesz gęsiej skórki.
            Margaret zmrużyła oczy w zamyśleniu. Zastanawiała się co to właściwie znaczy. Stwierdziła, że to faktycznie jest dziwne. Nie znała go jednak prawie wcale. Widziała go tylko raz i nie chciała go niesłusznie oceniać.
            – Może to ty to źle odbierasz? – Uniosła jedną brew do góry. – Z pewnością ceni sobie zasady jakie ma – usiłowała uspokoić koleżankę.
            – Oby…