Witam.
Cholera, nawet nie kiedy ten czas tak szybko uciekł.
Chyba przy każdym poście obiecałam i sobie i tym czytającym, że postaram się
częściej zaglądać na bloga i wstawiać coś.
Cóż, nie dotrzymałam obietnicy i tych którym jest
przykro z tego powodu, bardzo za to przepraszam.
Nie sądziłam, że szkoła będzie mnie tak absorbować, ale jednak... po drodze
było też kilka zawirowań w moim życiu. Z pewnych faktów wydawało mi się, że
nie będę w stanie już nic wstawiać tutaj itd... fakt jest taki, że od marca nie napisałam niczego konkretnego.
To, co dzisiaj się tu pojawia to w dużej mierze wypociny
właśnie z tamtego czasu. Jedynie zrobiłam mały zabieg kosmetyczny, żeby to miało
ręce i nogi.
Także, miłego!
***
Sobota, 29 grudnia 1990 roku.
Ostatnie wydarzenia mną wstrząsnęły. Nie sądziłam, że spotkanie z matką zrobi
na mnie aż takie wrażenie. Nie dostrzegałam tak naprawdę nigdy bólu, jaki mi
zadawała. Rany, które pojawiały się na przestrzeni lat, zauważyłam dopiero,
kiedy znaleziono ciało mojej siostry. Jedno wydarzenie pociągnęło za sobą
lawinę innych. Nie mieści mi się to wszystko w głowie. Chociaż i tak jest
zdecydowanie lepiej. Minęło już trochę czasu i z każdym dniem, coraz bardziej
przyswajam pewne fakty.
Muszę przyznać, że gdyby nie ludzie, którzy mnie otaczają to prawdopodobnie
stoczyłabym się, uzależniając od różnego rodzaju medykamentów. Nie miałabym na
kogo liczyć, a jedynie alkohol i leki uśmierzałyby mój ból.
Cieszę się, że z nieszczęścia zrodziło się prawdziwe szczęście.
Możliwe, że gdyby nie śmierć mojej siostry to prawdopodobnie nie
dowiedziałabym się niczego o mojej rodzinie. Nadal żyłabym w słodkiej
nieświadomości.
Dzięki przykrym wydarzeniom mam Slasha. Cóż, przyznam, że to dość…
niezwykłe. Nawet mi się nie śniło, że go kiedykolwiek poznam kogoś takiego, a
co dopiero być z nim, być obecną w jego życiu, dzielić z nim łóżko.
I muszę przyznać, że od czterech lat, były to najbardziej udane święta.
Ostatnie szczęśliwe przeżyłam w towarzystwie babci. Nie ma jej już ze mną i
bardzo tego żałuję… jednak cieszę się z tego, co mam teraz.
Można powiedzieć, że nawet zaprzyjaźniłam się z Axlem. To znaczy może nie
tyle, co zaprzyjaźniłam, ale na pewno polubiliśmy się i zawiesiliśmy broń. Nie
spodziewałabym się tego. Jednak miło, że zdobył się na odwagę by mnie
przeprosić i wyjaśnić całą sytuację. Szczerze mówiąc, wolę mieć przyjaciół niż
wrogów.
– Zaskakujesz mnie
czasami, poważnie.
Wstrzymała oddech na
kilka sekund, kiedy usłyszała jego głos i poczuła kojące dłonie na swoich
biodrach.
Chciała się przygotować
na rozmowę o pracę. Wiedziała, że w pracy przy koniach, gdzie jest brudno i w
zasadzie śmierdzi, biała bluzka i wyczyszczone buty się na pewno nie przydadzą.
Chciała jednak zrobić wrażenie na właścicielu. Chciała by się przekonał, że
jest solidną, pracowitą osobą. Do tej pory rozmawiała tylko z podwładnym
właściciela, który tak naprawdę miał podjąć decyzję o jej przyjęciu. Bardzo się
denerwowała.
– Pięknie wyglądasz –
wymamrotał, próbując pocałować ją w szyję.
– Slash! Daj mi się
przygotować, to dla mnie bardzo ważne!
– Kochanie, niezależnie
od pory ty i tak wyglądasz cudownie – wyszeptał jej prowokująco do ucha, po czym
obrócił ją ku sobie. – Tak swoją drogą, to nie powinnaś się tak stroić…
– Panie Hudson! Nie
wiem, czy pan sobie zdaje sprawę, ale za godzinę powinnam pojawić się na miejscu…–
westchnęła i wywróciła oczami, udając smutek.
– Ach, tak… – puścił ją,
przygryzając dolną wargę. – Naprawdę tego chcesz?
Brunetka odwróciła się z
powrotem w stronę lustra. Spojrzała na swoje odbicie, ale jej uwagę bardziej
przykuwał gitarzysta stojący tuż za nią.
– Bardzo tego chcę.
Gdyby było inaczej, nie zależałoby mi tak bardzo.
– Brakuje ci czegoś? Czy
jest coś czego jeszcze nie masz?
Zirytowała się. Przecież
nigdy nie prosiła go o żadne pieniądze. Nigdy nie chciała, żeby był jej
sponsorem i kupował jej drogie prezenty. Nigdy nie była pazerna i nigdy nie
pomyślała, że związek z nim to po prostu dobry interes.
– To nie fair, Slash.
Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Nigdy nie chodziło mi o twoje pieniądze.
Kochałabym cię nawet, gdybyś był biedny, jak mysz kościelna. Twoje uwagi są
naprawdę nie na miejscu.
– Przepraszam. Trochę źle
to zabrzmiało.
Nie odpowiedziała.
Skupiła się na dokończeniu makijażu. Chciała się pospieszyć. Chciała być na
miejscu wcześniej. Nie mogła zrobić złego wrażenia. Na jej miejsce pewnie jest
sporo innych osób; bardziej wykwalifikowanych. Co ona potrafi? Jej umiejętności
są niskie, a nawet bardzo, ale mimo to nie traciła nadziei.
– Co to właściwie za
praca? – zapytał, patrząc, jak poprawia rzęsy tuszem.
– Nie mówiłam ci? –
zdziwiła się. – Wydawało mi się, że już ci wyjaśniałam, ale… będę pomagała przy
koniach na pobliskim hm… ranczu? Tak, w pewnym sensie można tak powiedzieć.
Ranczo. To słowo
przykuło uwagę Slasha. Trochę go to zaniepokoiło i jednocześnie zdziwiło. Znał
tylko jedno takie miejsce w okolicy i naprawdę nie mógł uwierzyć. Mając dziwne
przeczucie, zapytał dziewczynę o adres; kiedy mu wyjaśniła, gdzie dokładnie
znajduje się jej przyszłe miejsce pracy, czuł się tak jakby właśnie go
zamurowało.
– Zdajesz sobie w ogóle
sprawę z tego z kim właśnie chcesz pracować?
Veronica wzruszyła
ramionami, nie mając pojęcia o czym też Slash mówi. W głowie miała już czarne
scenariusze i wyobraziła sobie, jak gitarzysta jej opowiada, że właśnie ma
zamiar zatrudnić się u jakiegoś kryminalisty.
– Joe. Joe Perry. Mój
przyjaciel i gitarzysta Aerosmith. Mówi ci to coś?!
– Nie żartuj sobie ze
mnie, dobrze? Przez telefon rozmawiałam z zupełnie kimś innym. Nawet nie jestem
sobie w stanie przypomnieć nazwiska… żałosny żart. Wymyśl coś lepszego, ok?
– Zawiozę ci i
udowodnię. Sama się przekonasz.
– Czemu się tak
upierasz?!
– Bo chcę, żebyś się
przekonała na własne oczy. I zobaczyła przy okazji mój triumfalny uśmiech –
powiedział z rozpierającą go dumą.
– Dobrze. Jeżeli
będziesz spokojniejszy to pojedźmy już samochodem. – Wywróciła oczami. – Chodźmy
już. Nie chcę się spóźnić.
Veronica usadowiła się
wygodnie pasażera i czekała aż Slash uruchomi swoją czerwoną Corvettę. Była w
stanie zrozumieć jego miłość do tego pojazdu. Miał sentyment i tyle.
Przez większość drogi
nie rozmawiali ze sobą. Slash skupiał się na prowadzeniu samochodu, a Veronica
podziwiała piękne widoki. Tęskniła za Los Angeles, kiedy była w Seattle. Tam
uświadomiła sobie, że Miasto Aniołów to jej miejsce na ziemi.
Podjechał pod bramę
swoim czerwonym samochodem i z zaskoczeniem stwierdził, że brama jest otwarta.
Joe nigdy nie dopuszczał do takiej sytuacji; dbał o bezpieczeństwo swoje i
rodziny. Wiedział doskonale, jak wścibskie są media. Dlaczego brama była
otwarta?
Kiedy oboje wreszcie
wysiedli z samochodu, skierowali się do frontowych drzwi. Zanim dotarli do
celu, usłyszeli niespodziewany płacz dziecka. Po chwili ich oczom ukazał się
mały płaczący chłopiec, wpatrujący się w swoje dłonie. Veronica zorientowała
się, że musiał się przewrócić i zedrzeć naskórek, a co za tym szło, utworzyły
się rany, z których sączyła się krew.
– Hej, Malutki… –
powiedziała do niego czułym głosem. Blondynek nadal płakał, ale zwrócił uwagę
na młodą kobietę, pokazując jej zakrwawione małe rączki. – Zaraz się tobą
zajmiemy. Chodź tutaj – powiedziała, biorąc malca na ręce. Starała się nie
dotykać swoim ciałem jego poobijanego ciała. Wyobrażała sobie, jak ten malec
musi cierpieć; przecież to dopiero dziecko.
– Jestem do jasnej
cholery ciekawy kto go zostawił samego i pozwolił mu się samemu kurwa bawić! –
zirytowanemu Slashowi kompletnie się to nie podobało. Kto mógł dopuścić do
takiej sytuacji? Na pewno nie Joe. Nigdy by tego nie zrobił.
– Kochanie, nie
przeklinaj przy dziecku – skarciła go, Veronica, niosąc małego do drzwi.
– Tutaj – wskazał na
frontowe drzwi. – Mam nadzieję, że ktoś mi to wytłumaczy.
– Nie denerwuj się już
tak.
– Jeśli był pod opieką
Billie albo jakiejś niani, jak z koziej dupy organy, to wcale się nie dziwię,
że dzieciak się przewrócił.
Veronica westchnęła
ciężko i spiorunowała go wzrokiem. To, że chłopieć miał na oko trzy, cztery
lata, nie znaczyło, że nie rozumiał tego, co mówili dorośli. Dzieci rozumiały
więcej niż wszystkim się wydawało.
Slash zapukał do
zielonych drzwi. Chwilę czekali zanim ktoś otworzył; jednak po kilkunastu
sekundach w progu pojawiła się kobieta w średnim wieku. Veronica wywnioskowała,
że jest to pomoc domowa; sam jej strój na to wskazywał. Poza tym widziała jej
spracowane dłonie i nie miała złudzeń.
– Co się stało?! –
zapytała spanikowana i wystraszonym wzrokiem patrzyła na chłopca, który
przestał już płakać.
– Dzień dobry pani Hamel
– przywitał się gitarzysta, posyłając kobiecie ciepły uśmiech. – Tony
najwyraźniej musiał się przewrócić. Moja dziewczyna – wskazał na swoją
towarzyszkę – jest pielęgniarką, więc zaraz zajmie się Tony’m – uspokoił
gosposię Slash i razem z brunetką wszedł do środka.
– Idę powiedzieć pani
Perry, że państwo przyszli – poinformowała pani Hamel, po czym pobiegła szukać
żony właściciela domu.
Kiedy zostali sami
sugestywnie spojrzała na Slasha. Zaskoczyło ją nazwisko, którego użyła pani
Hamel. Człowiek, z którym rozmawiała przez telefon jakiś czas temu, przedstawił
się zupełnie inaczej.
– Od początku mówiłem,
że to nie jest dobry pomysł – mruknął z triumfem w głosie. – Chodź. – Ruszył
przed siebie. Nie musiał nikogo pytać, gdzie ma iść. Przecież wiele razy był
już w tym domu gościem i znał te pomieszczenia już niemal na pamięć.
– Przeciwnie. Jest
bardzo dobry – brunetka odgryzła mu się.
Posadziła dziecko na
sofie; przyklęknęła przy nim i przetarła jego nieco pucołowate policzki, które
były jeszcze wilgotne od łez.
– Zaraz się tobą zajmę –
obiecała i ze zniecierpliwieniem czekała na powrót gosposi. Z drugiej strony
trochę się obawiała reakcji pani domu.
– Mówiłam ci, żebyś mi
nie przeszkadzała! Kobieto, czy ty nie rozumiesz podstawowych poleceń?
– Bardzo przepraszam
pani Perry, ale…
– Milcz – rozkazała
wyniosła blondynka, która schodziła po schodach, stukając obcasami drogich
markowych butów. – Co pani robi z moim dzieckiem?! – podniosła głos na
Veronikę, nie zauważając Slasha.
– Billie, opanuj się.
Rozmawiasz z moją kobietą – gitarzysta wtrącił się. Nie lubił żony Joe’go.
Odkąd ją znał, zawsze uważał, że to nie jest kobieta dla takiego faceta.
– Wybacz – wysyczała
przez zęby. – Co cię tu sprowadza, Slash? I co pani robi z moim dzieckiem?
– Najwyraźniej to czego
pani nie robi – wymamrotała pod nosem.
– Słucham?
– Głośno myślę –
burknęła, uśmiechając się złośliwie do kobiety. – Mały musiał się przewrócić.
Mogę prosić o apteczkę? Trzeba się nim zająć, zanim krew zaschnie.
– Ja jestem jego matką,
a nie ty. Grace zajmij się nim. O co chodzi Slash? – zapytała, przenosząc wzrok
na gitarzystę.
– Na początek o to,
żebyś była bardziej uprzejma dla Veroniki, dobrze? Chciała pomóc twojemu
dziecku, bo nawet nie potrafisz się nim zająć. Współczuję Joe’mu… ale nie o to
teraz chodzi. Mam do niego sprawę – powiedział niechętnie; blondynka wyraźnie
zaczęła go znowu irytować. Wymienili ze sobą tylko kilka zdań, a już miał dość.
– Nie ma go w domu. W
tej chwili tylko ja mogę wam pomóc.
– Chcemy porozmawiać z
kimś, kto zajmuje się waszymi końmi. Chodzi o pracę.
– Ah tak… a więc to ty.
Rzeczywiście, słyszałam, że nasz Eddie chciał kogoś do pomocy… cóż… – Na jej
twarzy pojawił się błysk szyderczego uśmiechu. – Doprawdy, zdumiewające. Slash,
ktoś taki jak ty, pozwala jak to powiedziałeś… swojej kobiecie pracować fizycznie przy zwierzętach…
– Jeśli wydaje ci się,
że mnie sprowokujesz to musisz się bardziej postarać – odparł z rozbrajająco
szczerym uśmiechem. Mimo, że był spięty, co miał jej ochotę pokazać, to
przysiągł sobie, że nie pozwoli jej się zdominować w żaden sposób.
– Fascynująca
konwersacja… cóż… nie przypominam się, żebym była z panią na ty, ale owszem, to ja byłam zainteresowana pracą. –
Veronica, jak Slash, była coraz bardziej poirytowana zachowaniem tej kobiety.
– Dobrze. Chodźcie w
takim razie. Musisz porozmawiać z Eddie’m. Ja nie przykładam do tego ręki.
Billie zaprowadziła ich
do stajni skąd słychać było rżenie koni. Dało się wyczuć też ten
charakterystyczny zapach. Na początku każdemu to przeszkadzało, ale było to
coś, do czego można się przyzwyczaić. Veronica już przecież miała styczność z
takim miejscem, więc nie miało to dla niej żadnego znaczenia.
– Eddie! – kobieta
zawołała go wystarczająco głośno, żeby usłyszał.
Młody mężczyzna domknął
jeden z boksów, po czym ruszył w kierunku pani domu; nic dziwnego, że został
przyjęty na stanowisko stajennego. Już na pierwszy rzut oka widać było, że
mężczyzna jest na tyle silny by poradzić sobie ze zwierzętami i całą resztą.
Jego opalenizna mocno kontrastowała z białym podkoszulkiem, który miał na
sobie. Gdyby Veronica pracowała przez kilka godzin dziennie na słońcu też
miałaby taką karnację.
– Słucham? – zapytał.
Veronica od razu rozpoznała jego głos.
– O ile dobrze pamiętam,
chciałeś kogoś do pomocy, więc…
– Tak, tak. To pani ze
mną rozmawiała przez telefon, mam rozumieć? – zwrócił się do Veroniki.
– Tak, to ja – odparła z
uśmiechem, i oboje podali sobie dłonie.
Billie wywróciła tylko
oczami i westchnęła.
– To praktycznie nie
moja sprawa, więc… zostawię was samych – mruknęła. Spiorunowała całą trójkę
spojrzeniem, a potem odeszła.
– Muszę przyznać, że nie
mogłem się doczekać – podjął Eddie, wpatrując się w dziewczynę. – Trochę mi się
spieszyło… w moim życiu pojawiło się dziecko, sama pani rozumie – uśmiechnął
się do niej serdecznie.
– Ah, więc to tak! –
zaśmiała się. – Tak, rozumiem, nowe obowiązki.
– Taak… przepraszam,
gdzie moje maniery… jeśli państwo zdążyli się zorientować, mam na imię Eddie. Z
tego, co zdążyła mi pani powiedzieć, ma pani już jakieś doświadczenie w tej
pracy. Przez najbliższy tydzień postaram się wdrożyć panią w pracę, a potem w
razie pytań będzie musiała się pani zgłaszać do pana Joe’go w razie problemów.
Będę przez jakiś czas nieosiągalny.
– Moje doświadczenie
jest naprawdę niewielkie. Kiedyś pomagałam w stadninie w Seattle. Trochę czasu
już minęło od tego momentu.
– To żaden problem.
Myślę, że szybko się pani tutaj zaaklimatyzuje.
– Ja też mam taką
nadzieję – uśmiechnęła się lekko.
– Od kiedy pani może
zacząć?
– Właściwie od zaraz.
Potrzebuję koniecznie jakiegoś zajęcia, w domu można zwariować.
Spojrzała na Slasha,
czekając na jego reakcję, ale ten tylko stał i słuchał; była wyraźnie
podekscytowana. W końcu skupiła się na czymś miłym - na swojej pasji; na hobby,
którego nigdy nie miała czasu rozwijać. Teraz wreszcie nadarzyła się na to
świetna okazja. Nie zamierzała poddawać się już na starcie.
Slash natomiast cały
kipiał ze złości, widząc, jak Veronica uprzejmie zachowuje się wobec tego
człowieka. Może nie miał wystarczająco silnej postury i raczej był skrytym
człowiekiem, ale kochał ją najbardziej na świecie i nie zamierzał ustępować
komuś takiemu. Czemu właściwie pozwala sobie na bycie zazdrosnym? Przecież ufa
Veronice. Ale nie ufa facetom, którzy kręcą się koło niej.
– W takim razie dobrze
jeśli zaczniemy od jutra. Będzie mi naprawdę miło.
– Nawet pan nie wie, jak
się cieszę! – na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
– Muszę wracać niestety
do pracy, ale do zobaczenia jutro! – Wyciągnął rękę najpierw w stronę Veroniki,
a potem w stronę Slasha. Eddie od razu poczuł silny uścisk.
– Do zobaczenia –
rzuciła brunetka.
Jej długie loki
rozrzucone były na białej poduszce. Były wilgotne od potu. Wygięła swoje ciało
w lekki łuk i poczuła, że ma mokre plecy. Powoli podniosła się z poduszki i
zgięła nogi w kolanach. Oparła łokcie na udach, po czym przetarła twarz.
Znowu śnił jej się ten
mężczyzna. Ale dlaczego właściwie mężczyzna? Widziała w śnie swoją siostrę,
choć równie dobrze to mogła być ona. Były przecież identyczne. Być może zbyt
dużo myślała o tym, co się wydarzyło. Za bardzo skupiała się na wydarzeniach
sprzed kilku tygodni. Do tego pozostawał strach, że ją też to spotka.
Nie rozumiała w ogóle
dlaczego ktoś chce ją skrzywdzić w tak okrutny sposób. Dlaczego ktoś chce
krzywdzić jego bliskich. Przez chwilę pomyślała o Andrew i jego zmarłej żonie.
Dlaczego akurat ona? Byłaby to w stanie pojąć, gdyby kobieta była choć trochę
podobna do jej siostry. A przecież była blondynką i nie miała w żadnym wypadku
podobnej urody.
Opadła z powrotem na
poduszkę i utkwiła wzrok w suficie. Dotarło do niej, że nawet jeśli schwytają
zabójcę to prawdopodobnie nigdy nie otrząśnie się z tej traumy; że zawsze
będzie czuła jego oddech na plecach.
Co takiego zrobiła? W
jaki sposób go sprowokowała, że wyrządza ludziom tyle krzywdy? Że godzi w nią
jak nożem. Czuła się winna. Wydawało jej się, że to przez nią to wszystko się
wydarzyło. Że w jakiś sposób zwróciła uwagę mordercy. Czy morderca ją zna? Czy
jest to człowiek, którego spotkała na ulicy?
Zamknęła oczy i
próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda człowiek, który z takim okrucieństwem
zabił już dwie kobiety i prawdopodobnie na tym nie poprzestanie jeśli to
właśnie ją będzie chciał dostać. Bo przecież tego chce. Godzi w jej bliskich. W
ludzi, którzy są dla niej ważni. Zastanawiała się jakie ma włosy. Krótkie,
długie. Blond, czarne, może brązowe. Może jest nawet łysy. Czy spotkała
ostatnio kogoś kto jest łysy? Nie mogła sobie przypomnieć. Jaką ma posturę?
Jest gruby niski albo chudy wysoki, albo może zupełne przeciwieństwo? Jakie ma
oczy? Niebieskie, szare, zielone albo mienią się kolorami tęczy?
Nawet nie zorientowała
się, kiedy wbiła paznokcie w kołdrę i zaczęła uparcie przeciągać ją na swoją
stronę.
Dopiero mamrotanie
zaspanego Slasha pozwoliły jej zacząć trzeźwo myśleć, dopiero to sprowadziło ją
na ziemię.
– Ver… Ver… proszę cię…
– Przepraszam, Slash… –
wyszeptała, okrywając go.
– Co się dzieje? Znowu
ci się śnił? – zapytał półprzytomny, ale zdołał podnieść się i usiąść na łóżku.
Objął ją mocno, żeby poczuła, że naprawdę jest bezpieczna. – To tylko zły sen,
kochanie… nic ci przy mnie nie grozi. – Pocałował ją w czubek głowy i poczuł,
że ze zdenerwowania była spocona.
– Z-znowu on… znowu… –
mamrotała, masując nerwowo skórę głowy.
Spojrzała na niego
zdezorientowana.
– Nie wiem… –
wyszeptała. – Nie widziałam go… – dodała po chwili.
– Już dobrze –
przygarnął ją do siebie i pocałował w policzek.
– Nie wiem… nie umiem
myśleć… nie mogę się skupić… cały czas się zastanawiam, ale to wszystko jest
takie… nie potrafię… – mówiła gorączkowo.
– Spokojnie, Mała… już
jest dobrze… o nic więcej nie pytam, ok? – Przytulił ją jeszcze mocniej, ale
nie był pewien, czy to cokolwiek zmieni. Za bardzo była skupiona na tym mało
przyjemnym aspekcie nocy. – Dokąd idziesz? – zapytał, kiedy brunetka odepchnęła
go, a potem zaczęła wychodzić z łóżka.
– Muszę się przebrać…
będzie mi zimno – mruknęła i powędrowała do szafy.
Wzięła coś lekkiego, a
potem poszła do łazienki, żeby się przebrać; kiedy wróciła, Slash nadal na nią
czekał. Chciał być pewny, że zaraz wróci, położy się obok niego i spokojnie
zaśnie. Był gotów nawet nie spać do rana byleby wiedzieć, że ona chociaż
jeszcze przez kilka godzin się zdrzemnie. Jutro czekał ją ciężki dzień.
Szczotkując sierść
czarnego ogiera, rozmyślała o swojej siostrze. Zastanawiała się, czy ona też
lubiła zwierzęta. Może też uwielbiała konie? Może w jakiś sposób rozwijała tę
pasję? A może było zupełnie odwrotnie. Nie wiedziała tego i raczej już nigdy
się nie dowie.
Położyła dłonie na jego
grzbiecie, a Orion doskonale wyczuł zmianę jej nastroju. Chcąc, żeby dalej go
szczotkowała szturchnął ją lekko łbem w ramię.
– Nie wystarczy ci? –
zapytała, głaszcząc czubek głowy pomiędzy uszami. W odpowiedzi prychnął tylko,
a brunetka zaśmiała się i na chwilę przytuliła głowę do jego szyi.
Koń, jakby chciał ją
objąć, ale niestety nie miał takiej możliwości. Próbował natomiast przytulić
głowę do niej, jakby chciał ją schronić przed całym złem tego świata. Od razu
zaakceptowali swoje towarzystwo i polubili się. Veronice wydawało się, że
zwierzęta czasem rozumieją więcej niż ludzie. Potrzebowała tego. Orion naprawdę
coś czuł. Może za bardzo przypisywała mu cechy ludzkie, ale naprawdę dobrze się
przy nim czuła. I wiedziała, że Orion wyczuwa, że jest przygnębiona. Konie mają
niezwykły dar i bardzo się cieszyła, że tu trafiła.
– Wyczuwa twój nastrój –
usłyszała i gwałtownie podniosła głowę. Spojrzała w głąb stajni i zobaczyła Joe’go.
– Czasem wysyłamy
sprzeczne sygnały – odparła, próbując go oszukać.
– Konie to naprawdę
inteligentne zwierzęta. Bardzo dużo rozumieją. Dlatego tak bardzo je lubię –
ciągnął dalej, nie dając się zbić z tropu.
Spojrzała na niego na
tyle obojętnie na ile była w stanie; nie musiała się przed nim tłumaczyć i
mówić, że jest jej smutno.
– Konie tak mają –
wytłumaczył, czując się zmieszany przez jej milczenie.
– Wiem… – mruknęła
tylko. Co miała mu powiedzieć? Nie należała do grona wylewnych osób i nigdy
należeć nie będzie. Nie miała też pewności, jak potoczy się ich znajomość. Nie
ufała mu jeszcze na tyle, a poza tym, gdyby jego żona dowiedziała się o tym, że
się zaprzyjaźnili to prawdopodobnie tak szybko zakończyła by karierę w tym
zawodzie jak ją zaczęła.
– Masz jeszcze dużo
pracy? – zapytał, patrząc na nią i czekając na odpowiedź.
– Póki, co… chyba
wszystko zrobiłam.
– To może wybierzesz się
ze mną na przejażdżkę? – zaproponował. Nie chciał się narzucać. Chciał po
prostu by zrozumiała, że nie jest intruzem na tym terenie i, że nie jest taki
sam, jak jego żona i, że stara się utrzymywać dobre stosunki ze swoimi
pracownikami.
– Twoja żona nie będzie
miała pretensji? – zapytała, żeby mieć pewność, że nie będzie miała później
przez to problemów.
– Zabrała Tony’ego ze
sobą na zakupy, więc mam trochę czasu dla siebie…
– Więc to chyba w
porządku – odparła, wbijając w niego wzrok.
– Możesz wziąć Oriona –
powiedział, zabierając się do przygotowania ogiera. Zarzucił derkę, a potem
przymocował siodło tak, żeby brunetka nie spadła podczas przejażdżki.
– To przecież twój koń…
nawet twoja żona na nim nie jeździ… – przypomniała mu. Poczuła się wyjątkowa, a
zarazem mocno zaskoczona tą propozycją.
– Billie nie potrafi z
nim współpracować. Jest zbyt porywcza… nie ma podejścia po prostu – wyjaśnił
jakby od niechcenia.
Nie dziwiła mu się, że
niechętnie wypowiada się w ten sposób o swojej żonie. To z pewnością było dla
niego krępujące. Czułaby się tak samo, gdyby była na jego miejscu. Z drugiej
strony jednak podziwiała go za odwagę, że rozmawia na takie tematy z zupełnie
obcą mu osobą.
– Wyprowadź go, hm? Ja
zaraz dołączę do ciebie.
Kiwnęła głową.
Pociągnęła lekko za uzdę, a koń bez protestów kroczył za nią. Zarżał, kiedy
oślepiły go promienie słońca, ale szybko się przyzwyczaił. Wsiadła na niego i
zrobiła kilka okrążeń, żeby zabić czas, kiedy Joe’go nie było. Kiedy gitarzysta
się pojawił siedział na niemal identycznym koniu; tyle, że Franz miał krótszą
grzywę.
– Gotowa? – zapytał,
zatrzymując się obok niej.
Skinęła głową. Joe
ruszył naprzód. Prowadził, ale pozwolił jej na to by jechała obok niego.
– Jak ci się pracuje u
mnie? Cholera, jak to dziwnie brzmi… – ściągnął brwi, patrząc gdzieś przed
siebie.
– Niby dlaczego?
– Jesteś dziewczyną
mojego przyjaciela… dziwnie się czuję, płacąc ci za tę robotę. Dziwnie się czuję,
pozwalając Si w ogóle na to, żebyś u mnie pracowała.
– Rozwijam swoją pasję.
Muszę się czymś zająć, żeby nie zwariować w domu… kiedy Slasha nie ma… – urwała
i westchnęła zdając sobie sprawę z tego, że zaczyna się przed nim otwierać.
– Wiem o czym mówisz –
powiedział wprost. – Wszyscy wiedzą, co się dzieje… niestety nie da się ukryć
faktu, że w okolicy grasuje morderca. Slash też mi trochę powiedział… przezorny
zawsze ubezpieczony. Chciał, żebym uważał na ciebie.
Zaskoczył ją. Był tak
rozbrajająco szczery, że naprawdę nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Nie sądziła,
że Slash będzie gotów posunąć się do czegoś takiego.
– Slash rozmawiał o tym
z tobą? Powiedział ci o wszystkim? – zapytała trochę spanikowana.
– O większości. Zresztą…
o samym morderstwie dowiedziałem się z mniej znaczących gazet. Wszyscy o tym
zaczęli rozmawiać. Jedynego faktu, którego nie podali to fakt, że na miejscu
był Slash, w dodatku nieprzytomny… te hieny by was zjadły. Nie dałyby wam żyć.
Zwłaszcza, że ty i ona…
– Identycznie
podobieństwo… – dokończyła i westchnęła. – Mogę cię o coś poprosić?
– Pewnie – zgodził się
bez dłuższego namysłu.
– Nie rozmawiajmy o tym.
Nie mam na razie siły, żeby o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać… chcę się
trochę odciąć od tego. Wiem, że w żaden sposób mnie to nie ominie. Że cała ta
sytuacja zawsze będzie częścią mnie, ale… chcę to w każdy możliwy sposób
zminimalizować, żeby zacząć trochę żyć. Muszę skupić się na czymś innym.
– W porządku. Rozumiem
to, a przynajmniej próbuję i nie zamierzam cię zmuszać. Wiedz po prostu, że
jeśli będziesz chciała to zawsze możesz ze mną porozmawiać. Pomogę jeśli będę
umiał.
Veronica uśmiechnęła się
lekko. Zrobiło jej się nieco lżej. Może nie powinna tak od razu darzyć go
zaufaniem. Jednak jego przyjaźń ze Slashem była swego rodzaju gwarancją. Oni
naprawdę sobie ufali i nie mieli większych problemów z rozmawianiem o
większości rzeczy. Jednak starała się patrzeć na to nieco bardziej
optymistycznie i wierzyć, że ma możliwość na zdobycie kogoś bliskiego.
– Joe, może nie jestem
ostatnio najlepszym partnerem do rozmów, zwierzeń, ale… wiedz, że to działa też
w drugą stronę.
Mężczyzna uśmiechnął się
wyraźnie podniesiony na duchu. Zauważyła, że też był jakiś przygaszony. Choć
może po prostu ma taki sposób bycia?