Wybaczcie mi czas, w którym pojawia się rozdział...
Miałam go już wstawić w ferie, które dopiero co mi się skończyły, ale niestety
Miałam go już wstawić w ferie, które dopiero co mi się skończyły, ale niestety
nie dało rady. Ciągle coś wyskakiwało. Albo ja byłam czymś
zajęta, albo Duffowa, która pomogła mi to ogarnąć, oczywiście dziękuję :*.
Za wszelkie niedociągnięcia przepraszam. Mogło mi się coś omsknąć
przy kopiowaniu tego do worda.
Jeśli chodzi o sam rozdział to przyznam szczerze... nie jest nic szczególnego. "Zapchaj dziurę" tylko tyle. Rozdział jest napisany tak, a nie inaczej ze wzgląd na to, że
Jeśli chodzi o sam rozdział to przyznam szczerze... nie jest nic szczególnego. "Zapchaj dziurę" tylko tyle. Rozdział jest napisany tak, a nie inaczej ze wzgląd na to, że
mam cholernie nieznośne wahania nastrój. Także... wybaczcie.
Wiem, że już minęło trochę czasu... ale kto pojawił się 13 lutego w Katowicach? Chwalcie się!
I jak zwykle... zapraszam:
https://www.facebook.com/BulwarRozwianychMarzen?ref=hl
Wiem, że już minęło trochę czasu... ale kto pojawił się 13 lutego w Katowicach? Chwalcie się!
I jak zwykle... zapraszam:
https://www.facebook.com/BulwarRozwianychMarzen?ref=hl
***
– Kristi czego ty tu jeszcze szukasz, hm? – Dan zastanawiał się, czego jego partnerka może jeszcze szukać w miejscu zbrodni po tak szczegółowych oględzinach, jakie wykonał ich zespół.
– Sama nie wiem... – Atrakcyjna blondynka wzruszyła ramionami i po chwili przykucnęła w miejscu, gdzie ciągle znajdowała się zaschnięta kałuża krwi. – Nie pozbył się ciała, nie zacierał śladów... tak jakby był przekonany, że będziemy go szukali.
– Trudno, żebyśmy postąpili inaczej...
– Tak, ale mógł wszystko zatuszować, prawda? Tymczasem on zostawił wszystkie dowody zbrodni.
– Kristi, mam wrażenie, że doszukujesz się rzeczy niemożliwych... nie mamy nic co by nam ułatwiło sprawę!
Musiała mu niestety przyznać rację. Nie mieli praktycznie nic co pomogłoby im schwytać zabójcę. Żadnych śladów.
– Żadnych włosów, włókien z ubrań... jest tu zdecydowanie za czysto... nie wydaje ci się to dziwne? – Kristi spojrzała pytająco w kierunku Dana.
– Przypadek. Nie za każdym razem muszą spadać z człowieka włosy albo włókna z ubrań.
– Miał to planowane od dłuższego czasu.
– Skąd ta pewność?
–
Dan, pomyśl chwilę! Przypadkowy morderca, zabija przypadkową kobietę w
tak brutalny sposób? Nie wydaje mi się – pokręciła głową z wyraźnym
grymasem złości na twarzy. Zawsze uważała swojego partnera za
inteligentnego człowieka, a w tej sytuacji wykazywał jej brak.
– A może...
– Może co? – Spojrzała na niego. Utkwiła wzrok w mężczyźnie, który wyraźnie nad czymś dumał i chyba nie bardzo wiedział,
jak ma ubrać w słowa myśli, które chciał jej przekazać. Niestety nie
była na tyle zdolną panią detektyw, żeby móc czytać ludziom w myślach.
Nie potrafiła takich rzeczy wyczytać z ich wyrazu twarzy. Mogła się
jedynie domyślać, że jest czymś zmartwiony, zaszokowany. Mogła odczytać
tylko uczucia.
– Być może to część jakichś chorych obrządków?
Nie
mogła się na niczym skupić. Wszystko leciało jej z rąk. Nawet
najprostsze czynności wprawiały ją w zakłopotanie. Starała się, jak
tylko mogła, żeby tylko wszystko się jakoś siebie trzymało.
– Dzień dobry!
Usłyszała
za plecami jego głos i wzdrygnęła się na jego dźwięk. Przez chwilę
poczuła dreszcze na swoim ciele, ale odwróciła się na pięcie, żeby go
powitać.
–
Dzień dobry, doktorze Harris – odparła nieco ponurym tonem. Nie była
dziś nawet w stanie wysilić się na drobne poczucie humoru. Była
niewyspana. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała całą noc. Jeszcze
niedawno narzekała na to, że pomimo długiego snu chodzi zmęczona, a teraz... ledwo przesypiała jedną drugą nocy.
– Co tak oficjalnie? – zapytał po cichu i rozejrzał się nerwowo wokół, w poszukiwaniu ludzi, którzy mogą podsłuchiwać, o czym rozmawiają.
– Doktor wybaczy, ale mam mnóstwo pracy – powiedziała, żeby jak najszybciej uciąć z nim rozmowę.
– Veronico, poczekaj chwilę... pamiętasz moją propozycję? – Spojrzał jej w oczy na tyle głęboko, że poczuła się zmieszana.
– Nie tutaj... to nie wypada – syknęła przez zęby.
Skinął tylko głową,
najwyraźniej niezadowolony z jej zachowania. Na początku zauważył, że
jest wyraźnie spięta w jego obecności, ale później jakby coś się
zmieniło i już miał nadzieję na polepszenie ich relacji. Jednak znowu
coś było inaczej. Znowu pojawił się między nimi dystans.
– Jesteśmy w miejscu pracy, doktorze Harris – powiedziała po chwili milczenia.
– Masz rację. – Przytaknął. – Złapię cię później – dodał, po czym tak po prostu odszedł.
Patrzyła w kierunku, w którym odchodził i pomyślała, że nie powinna go traktować w ten sposób. Z powodu jej złego humoru potraktowała z góry człowieka, który przecież nie zrobił nic złego. Przywitał się, jak zawsze i po prostu chciał zapytać, czy przemyślała propozycję,
którą jej niedawno złożył. Zupełnie zapomniała. Przecież kocha
motocykle. Wyjście z nim, gdziekolwiek nie musi oznaczać jakiejś
katastrofy.
Cholera... nie chciałam, żeby to tak wyszło. Ale nie wypada mi zwracać się
do niego po imieniu w miejscu pracy. Tak naprawdę nic tu dla nikogo nie
znaczę. Jestem tylko marną pielęgniarką po marnej szkole
pielęgniarskiej. Żadnych studiów, niczego! Gdybym mówiła po prostu
„Andrew” od razu zaczęłyby się te cholerne spekulacje! „Po co? Dlaczego?
Jak to możliwe? Co jest między wami? Spałaś z nim?”
Musiała
się zająć uporządkowaniem nowych strzykawek i leków, które niedawno
zostały dostarczone. Tylko ona miała teraz wolną chwilę. Pozostałe
pielęgniarki były zajęte na innych oddziałach. Układając leki na półkach
w zamykanej na klucz szafce, myślała o tym, że po wynikach badań DNA,
będzie musiała się zająć pogrzebem. Spadła na nią wielka
odpowiedzialność. Nie może się jej zrzec. Tylko w ten sposób będzie
mogła się jakoś zbliżyć do swojej siostry. Nie ma tu nikogo bliskiego.
Gdyby chciała zorganizować pogrzeb w Seattle, skąd pochodzi, naraziłaby
się na ogromne koszty. Nie było jej na to stać.
Siedziała
przy biurku w gabinecie w głębokim zamyśleniu. Wpatrywała się w teczkę
leżącą przed nią i zastanawiała, czy powinna ją otwierać ponownie, czy
jednak nie. Co by tam znalazła? To wszystko co już wie? Albo brak
odpowiedzi na pytania, które stale jej się nasuwają?
– Masz ochotę napić się kawy? – Usłyszała za plecami stłumiony głos Dana, ale nawet się nie odwróciła.
– Chętnie – rzuciła
tylko przez ramię. Była tak pochłonięta ułożeniem tej sprawy w całość,
wyciągnięciem jak największej ilości poszlak z tego, żeby móc dojść do
jakichś wniosków, że nawet nie usłyszała otwierających się drzwi i tego
jak jej partner wchodzi do środka.
– Znowu nad tym siedzisz? – zapytał, stawiając jeden z pełnych kubków na stole i podsuwając jej wprost pod nos.
– Nie daje mi to spokoju, Dan... nie mogę zrozumieć jaki był motyw tego zabójstwa. Tak brutalnego zabójstwa...
– Nadal uważasz, że to miało nam coś pokazać, uświadomić?
Skinęła
tylko głową, domyślając się co o niej myśli w tej chwili. Tylko nie
mogła zrozumieć, że ten bystry i inteligentny człowiek może się mylić.
Nie ma jeszcze na to dowodów, ale zdobędzie jej, a wtedy mu udowodni, że
miała rację.
– Niewiele jest dowodów...
– Intuicja.
– Nie sądziłem, że wierzysz w takie rzeczy.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
– Pamiętasz co powiedziała Jennifer?
– Mówiła wiele rzeczy.
– Och, Dan... pomyśl chwilę! – zirytowała się, czego efektem był podniesiony głos. – Podczas sekcji stwierdziła, że głowa została odcięta czymś co przypomina siekierę... wskazała na to poszarpana skóra w okolicy, gdzie sprawca zadał cios. A przecież na miejscu zbrodni nie znaleźliśmy niczego!
– Oprócz broni, którą miał przy sobie Hudson – dodał, wyręczając ją i próbując zrozumieć jej tok rozumowania.
– Czyli albo nieświadomie strzelił, albo faktycznie jest niewinny – powiedziała nieco zniżonym tonem głosu. – Nie sądzę, żeby mógł amputować jej głowę...
– Racja.
Nie jest to za bardzo możliwe. Nie był nawet w stanie, żeby tego
dokonać. Musiałby mieć nadprzyrodzone siły, żeby strzelić, amputować
głowę, a potem się nawalić jak świnia i ułożyć w tamtym miejscu, licząc
na cud i to, że ktoś go tam znajdzie! – wymamrotał z goryczą. – Możemy go wykluczyć?
Kristi z wahaniem skinęła głową.
– Nie
jestem tego do końca pewna. Jednak, gdyby spojrzeć na fakty... to
możemy go podejrzewać jedynie o strzał, ale nie mamy podstaw do
zamknięcia go. Ewentualnie na czterdzieści osiem godzin, chociaż nie
sądzę, że to cokolwiek zmieni. – Odchyliła
się zmęczona i zła, że śledztwo nie posuwa się ani o krok do przodu, a
jedynie się cofa. Teraz, kiedy usiadła na spokojnie i ponownie
przemyślała wszystkie poszlaki, których było niewiele, doszła do wniosku
że w istocie stracili jedynego świadka i zarazem podejrzanego.
– Niedługo powinniśmy otrzymać wyniki testu DNA. Wtedy jeszcze raz będziemy musieli porozmawiać z panną Stiffler – przypomniał swojej partnerce.
– Ach... faktycznie! Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam! – wykrzywiła twarz w grymasie złości na samą siebie, że zapomniała o tak ważnej sprawie. – Tylko... czy ona będzie chciała o tym rozmawiać?
– Nie ma wyjścia. Musimy w końcu poznać tożsamość tej kobiety.
– Najpierw musimy się przekonać, czy wynik testu DNA potwierdzi nasze przypuszczenia... – Spojrzała na niego sugestywnie.
– Nocne dyżury?! – W pomieszczeniu dla pielęgniarek rozległ się wrzask rozhisteryzowanej Veroniki. Do tej pory pracowała tylko na dziennej zmianie. Nie była przygotowana na nocny dyżur. – Jasna cholera!
Już
wiedziała, że nadchodzący tydzień nie rozpocznie się zbyt kolorowo.
Będzie musiała się przystosować do innego trybu życia. Spróbować traktować dzień, jak noc, a noc jak dzień. Po pewnym czasie się przyzwyczai.
Tylko na początku będzie trudno. Początki zawsze są trudne. Mogła się
pocieszać jedynie tym, że ostatni dzień tygodnia, czyli w niedzielę ma
wolne i będzie mogła odpocząć po dobiegającym końca ciężkim tygodniu i
zebrać siły przed następnym.
– Chyba umrę... – powiedziała do siebie i dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów. – Co ja w ogóle wygaduję...
– Wreszcie udało mi się ciebie złapać – powiedział pełen entuzjazmu głos i odnalazła jego źródło za plecami.
– Ach... to ty...
– A kogo się spodziewałaś? – zapytał zaskoczony.
Wzruszyła obojętnie ramionami i odwróciła wzrok tylko po to, żeby nie patrzeć w jego oczy. Przeszywał ją tym swoim ponętnym spojrzeniem na wylot. Czuła się przez to skrępowana i traciła całą swoją pewność siebie.
– Obiecałaś mi, że się zastanowisz nad naszym wspólnym wyjściem.
– Tak, ale w obecnej sytuacji nie wiem, czy to będzie możliwe – mruknęła niezadowolona i spojrzała na grafik, dzięki któremu otwierały się wrota piekieł.
– W jakiej sytuacji?
– Wcisnęli mi w grafik nocne dyżury...
w dzień będę się faszerowała lekami nasennymi i odsypiała te wszystkie
noce, które spędzały mi w ostatnim czasie sen z powiek...
Dopiero teraz przyjrzał się uważniej jej twarzy i dostrzegł pobladłą, wykończoną twarz z niemal szarymi,
jak popiół kręgami pod oczami. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak
bardzo wstrząsnęły nią ostatnie wydarzenia; policja, przesłuchania,
włóczenie się po komisariatach. Mnóstwo zepsutej krwi i zszarganych
nerwów.
– Nie możesz spać? Dlaczego? Co się dzieje?
– Sam wiesz, co się dzieje... – powiedziała cicho w obawie, czy nikt przypadkiem nie słyszy, w jaki sposób się do niego zwraca. Starała się pamiętać o tym, że w miejscu pracy powinna zwracać się do niego oficjalnie, ale jakoś tak nie potrafiła. Wolała po prostu Andrew. – Nie
mogę spać, bo... wciąż widzę ten cholerny obraz z prosektorium! To
nigdy nie minie! To zawsze będzie mnie prześladowało! Już zawsze będę
odczuwała to cholerne piętno jej śmierci! – wymamrotała lekko zachrypniętym głosem.
Zaskoczyły
go jej słowa, sposób w jaki je wypowiadała. Z pretensjami, z nutą
rozgoryczenia. To nie była ta sama osoba, którą poznawał, którą miał
okazję spotykać codziennie w pracy od dłuższego czasu. Zawsze była taka
ostrożna; do wielu spraw podchodziła z dystansem. Wydawała się silna,
ale w tej chwili jakby straciła gdzieś ducha walki i się poddała. Była
inna. Rozgoryczona, zła, smutna.
– Rzecz właśnie w tym, że nie wiem, co się dzieje! O niczym mi nie mówisz. Wiem tylko tyle, że przyszli policjanci i chcieli z tobą rozmawiać. – Ton jego głosu był przepełniony goryczą.
On
ma do mnie żal... widzi z jakim dystansem do niego podchodzę. Widzi i
czuje, że mu nie ufam, że najchętniej uciekłabym od niego gdzieś daleko,
żeby nie mógł mnie poznać; żeby nie mógł wiedzieć, jaka jestem
naprawdę... Co ja robię ze swoim życiem?
– Nie
zrobiłem na tobie wrażenia, prawda? Uważasz mnie za dziwaka, bo nie
rozmawiam prawie z nikim w tym pieprzonym szpitalu i tylko z tobą
nawiązałem bliższy kontakt?
– To nie tak...
– Przestań... – Prychnął pogardliwie. – Nie jesteś pierwsza i nie ostatnia.
– Nie rozumiem...
– I nie zrozumiesz. Nigdy nie zrozumiesz. Nigdy nie zrozumiesz, dlaczego jestem taki, a nie inny – burknął, po czym zostawił ją samą, bijącą się z tysiącem prześladujących ją cały czas myśli.
– Nad czym myślisz? – Margaret uniosła wzrok znad szkicownika i spojrzała na wyraźnie czymś zamyśloną koleżankę. – Wciąż o...
Veronica
natychmiast spojrzała na nią z niezadowoleniem. Nie lubiła, kiedy
ktokolwiek przypominał jej o rozmowie z policją, o tym jakie to
pociągnęło za sobą konsekwencje. Od tamtej chwili starała się skupiać
swoją uwagę na czymkolwiek innym, byle nie na powracającym obrazem zwłok
tak podobnej do niej kobiety.
– O wszystkim... – odpowiedziała w końcu cicho.
– To znaczy?
– Doszłam do wniosku, że medycyna to nie moja działka.
Meggie
spojrzała na nią z ogromnym zaskoczeniem. Nie spodziewała się tego ze
strony Veroniki. Zawsze wydawało jej się, że koleżanka, z którą mieszka,
jest zadowolona ze swoich decyzji i żadnej nie żałuje. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak słabo się w istocie znają, jak słabo zna osobę, z
którą mieszka już niemal cztery lata.
– Nie patrz tak na mnie... męczę się w tym cholernym szpitalu. Chciałabym... chciałabym spróbować czegoś innego.
– Ciężko na to pracowałaś.
– Wiem, ale co z tego?! Przecież i tak jestem tylko nędzną pielęgniarką. Nie osiągnę więcej, bo nie stać mnie na studia – powiedziała głosem zabarwionym goryczą. – Czekałaby mnie jeszcze długa droga, zanim osiągnęłabym swój cel – dodała.
Meggie siedziała w milczeniu i opuściła wzrok, patrząc teraz na swój szkicownik. Nie za bardzo wiedziała,
co ma jej powiedzieć. Była bezradna w tej sytuacji. Starała się jedynie
zrozumieć koleżankę, wysłuchać ją w trudnej dla niej chwili.
– Cóż... jeśli jesteś gotowa... to odejdź.
– Nie chcę być zależna od ciebie, Marg. Umówiłyśmy się, że będziemy się składać na czynsz, prawda? – Spojrzała sugestywnie w kierunku koleżanki. – Pamiętam, jak cztery lata temu tobie samej było ciężko...
– Miałam szczęście, że cię poznałam – mruknęła,
uśmiechając się na wspomnienie wydarzeń sprzed kilku lat. Sprzed lat,
kiedy ona sama walczyła o przetrwanie, kiedy każdy grosz się dla niej
liczył, kiedy chciała udowodnić całemu światu, że coś jednak znaczy.
– Ja też byłam w kiepskiej sytuacji.
– Właściwie dlaczego przyjechałaś do Los Angeles? Co cię skłoniło, żeby zacząć od nowa w świecie opanowanym przez alkoholików, prostytutki i ćpunów? – po raz pierwszy chyba zadała jej to pytanie.
– Udałam się tam, gdzie nogi mnie poniosły. – Wzruszyła ramionami. – Chciałam
uciec od tego gówna, które mnie spotykało w Seattle. Od ludzi, których
tam spotykałam... od problemów, z którymi nie mogłam sobie dać rady, bo w
żaden sposób nie mogłam sobie z nimi poradzić.
Margaret
dostrzegła w bladym świetle łzy w oczach Veroniki i nie była pewna, czy
powinna dalej ciągnąć ten temat. Nie była pewna, czy jej skryta i
zamknięta w sobie koleżanka chce się z kimkolwiek dzielić swoimi
przeżyciami z dzieciństwa i okresu dorastania.
– Chcesz o tym rozmawiać? – zapytała dla pewności.
– Kiedyś w końcu muszę się z tym zmierzyć... – Westchnęła ciężko, żeby powstrzymać płacz, który już wcześniej chciał wstrząsnąć jej ciałem. – Matka
mnie odrzuciła, nigdy nie miała dla mnie czasu. Albo była w pracy, albo
biegała gdzieś po mieście... ojciec zawsze traktował mnie jak wyrzutka.
To chyba jednak prawda, że z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu – powiedziała
smutna i otarła oczy zanim po jej twarzy popłynęły łzy. Nie chciała
okazywać słabości. Obiecała sobie, że skoro w przeszłości była taka
słaba, to przyszłości sprawi, że będzie bardziej dzielna.
– To kto się tobą opiekował?
– Babcia... ona poświęciła się dla mnie, jak nikt inny. Cały czas się opiekowała mną, rezygnowała z wielu rzeczy dla mnie. Oszczędzała pieniądze dla mnie. – Zamknęła oczy, żeby dokładniej przypomnieć sobie
tamte chwile i poczuła ucisk gdzieś w okolicy serca. Miała zaledwie
szesnaście lat, kiedy osoba, która obdarzyła ją taką rodzicielską
miłością, odeszła. Trudno było jej się pogodzić, że jedyna normalna osoba w jej rodzinie tak szybko umarła. To był dla niej cios, po którym z trudem udało jej się pozbierać.
– Nie miałaś lekko... a kontaktowałaś się od tamtej pory z mamą? Albo ona z tobą?
– Nie...
może próbowała... nie mam pojęcia. Ucieszyła się, gdy babcia się mną
zajęła, bo ona nie miała dla mnie czasu... Zastanawiam się tylko, czy
zorientowała się, kiedy na stałe zniknęłam z Seattle.
– Pewnie cię szukała. Ale dlaczego uciekłaś, skoro miałaś tam kochającą babcię?
– Bo umarła. Niespodziewanie.
– Och... – jęknęła cicho.
– Dlatego chcę coś wreszcie zmienić, chcę wreszcie zacząć żyć. Praca w szpitalu mocno mnie ogranicza, odczuwam przez nią straszną monotonię... rutynę. Przeszłam przyspieszony kurs dorastania i teraz ponoszę tego konsekwencje...
Było już dosyć późno i sama nie wierzyła, że znajduje się w miejscu, w którym się znajduje. W nocy szpital przytłaczał ją jeszcze bardziej niż w ciągu dnia. Musiała przyznać, że w niektóre dni było ogromne zamieszanie i człowiek nie wiedział,
w co ręce włożyć. A w nocy? Było tak spokojnie. Za spokojnie. Na
korytarzach już nikogo nie było. Wątpliwe było, że o tej porze spotka
jeszcze jakiekolwiek pacjenta. Ewentualnie personel. Jednak nie miała
wyjścia. Dopóki nie podejmie decyzji o odejściu, będzie musiała tu stale
przychodzić. Dopóki nie będzie pewna tego, że chce coś zmienić w swoim
życiu.
Siedziała w dyżurce w półmroku. Na białym, zimnym blacie przed jej nosem leżała gazeta z krzyżówkami, a w radiu leciała cicho muzyka. Znużona
monotonnym siedzeniem na krześle, postanowiła, że przejdzie się po
oddziale. Musi rozprostować zastygnięte w ciągłym bezruchu kości. Idąc
korytarzem pogrążonym w zimnym świetle jarzeniówek, myślała o tym,
co ostatnio się wydarzyło. Wszystko zaczęło się od znajomości z
Hudsonem. Cały ten koszmar zaczął się, jak tylko zaczęła z nim
rozmawiać, jak tylko przydzielono jej opiekę nad nim. Co by było gdyby,
go nie spotkała? Pewnie nie musiałaby przeżywać tego wszystkiego. Nie
musiałaby się borykać z bezsennością. Nie musiałaby unikać snu, gdyby nie śniły jej się koszmary. Pomimo tego, że chciała się wyzbyć tego cholernego obrazu, nie mogła. Nie mogła zapomnieć o tym, co zobaczyła w prosektorium.
– Widziałaś doktora Harrisa? – Na rogu korytarza wpadła na internistkę, z którą raczej nie miała na co dzień do czynienia.
Veronica stanęła przed kobietą o kasztanowych włosach z wsuniętymi dłońmi w kieszenie i zmarszczyła mocno czoło.
– A powinnam? – zapytała w końcu.
– Z tego co wiem, powinien mieć dyżur tak, jak ty – powiedziała z dziwnym lękiem w głosie, który Veronica od razu wyczuła.
Brunetka
stała, jak wryta przez moment. Dlaczego akurat musiała trafić na dyżury
z nim? To przypadek? Czy może celowy zabieg? I dlaczego się nie
pojawił? Z całą pewnością coś tu jest nie w porządku.
– Nie wiedziałam o tym – odparła.
Chciała to zrobić jak najbardziej naturalnie, ale kobieta, z którą
prowadziła rozmowę też odczuła w jej zachowaniu niepokój. – A coś się stało?
– Nie pojawił się w pracy i strasznie mnie to martwi.
– Nie kontaktował się? Może mówił, że nie przyjdzie i ktoś zapomniał wprowadzić zmiany w grafiku?
Kobieta
z całą pewnością siebie zaprzeczyła, kręcąc głową. Utkwiła
zaniepokojony wzrok w młodej dziewczynie i milczała przez dłuższy
moment.
Coś
jest nie w porządku... ścięliśmy się ostatnio trochę, to fakt... ale
nie sądzę, żeby to był tak istotny powód, dla którego miałby się nie
pojawiać w pracy! Myślałam, że ma dzienną zmianę. Jak zwykle... nikomu
nic nie powiedział? Nie uprzedził? Ciekawe...
– Poinformuj mnie, gdyby jednak się pojawił, dobrze? – mruknęła niespokojnie, czekając chwilę, aż Veronica się zgodzi. Kiedy dziewczyna skinęła głową, pani doktor odeszła dość szybko.
– Hudson? – Jego niezwykle niski i czuły głos zadźwięczał w uszach Mulata i tym samym wyrwał go z transu.
Spojrzał w kierunku źródła głosu i wreszcie oprzytomniał. W związku z ostatnimi wydarzeniami stale był nieobecny. Stale rozmyślał i nie mógł zrozumieć, kto tak bardzo chce, żeby trafił do więzienia. Nie zrobił nigdy nic złego. Nie miał żadnych poważnych konfliktów z prawem. Kto tak bardzo go nienawidzi? Być może zrozumiałby, gdyby chodziło o narkotyki. Ale nie morderstwo! Nigdy nie miał skłonności bycia do miejscowym psychopatą. Nie ma natury zabójcy.
– Hm? – mruknął w końcu.
– Zadałem ci pytanie. Nie słuchasz mnie w ogóle. Ostatnio nie słuchasz nikogo! – burknął poirytowany, mieszając whisky w szklance.
– Przepraszam. Możesz powtórzyć? – poprosił, mamrocząc pod nosem tak cicho, że Axl ledwo go usłyszał.
– Pytałem, co robisz w święta?
– Ach... – westchnął ciężko. Afera z policją tak go absorbowała, że nawet nie miał czasu zastanowić się, co będzie robił w święta. Nie myślał o zakupach, choince, prezentach. Nie myślał nawet o tym,
z kim spędzi je w tym roku. Nie miał na to czasu. Wszystko obracało się
wokół tego, że jest podejrzany o zabójstwo kobiety, której nigdy w
życiu nie widział na oczy. – Nie mam pojęcia, Axl. Nie było czasu, żeby się nad tym zastanowić, wiesz dobrze...
– Tak, wiem... – skinął głową. – Wobec tego, spędzisz je z nami.
– „Z nami”? – zacytował Mulat.
– No... tak... ze mną i z Erin – odparł, nie widząc ani trochę entuzjazmu na twarzy Slasha. Był przygnębiony i nawet zbliżające się święta go nie cieszyły.
– Twoja dziewczyna chce spędzać czas w towarzystwie przestępcy? – zapytał ironicznym tonem.
– Kurwa, co ty znowu bredzisz? Jakiego przestępcy? – zirytował się Axl, słysząc takie słowa przyjaciela.
Niewiele było spraw, które sprowadzały go na ziemię,
ale to najwyraźniej okrutnie go przytłoczyło. Czuł się, jak chory na
klaustrofobię. Jak człowiek zamknięty w czterech ścianach, które są co
raz bliżej niego. Odczuwał silny ciężar tej sytuacji i wiedział, że to
wszystko nie będzie takie proste, że będą go podejrzewali dopóki nie
znajdą kogoś innego na kozła ofiarnego. Dopóki nie znajdą tropu. Dopóki
nie znajdą jakichś dowodów, które będą w stanie oczyścić go z zarzutów.
Tylko jak długo będzie w stanie wytrzymać te oskarżenia? Jak długo
będzie w stanie znosić oskarżenia ze strony policji? A może nie tylko? A
co jeśli sprawa ujrzy światło dzienne? Zlinczują go. Już sobie
wyobraził, jak
wszystkie media oskarżają go o przestępstwo, którego nie popełnił. Jak
wystawiają go na oczy całego świata. Wtedy dopiero zacznie się prawdziwy
koszmar.
– Co ja bredzę? Co bredzą ci wszyscy chorzy ludzie do kurwy nędzy! – burknął i chwycił za szyjkę butelki, w której znajdował się Jack Daniel's.
– Hej, hej... spokojnie – wymamrotał Axl,
który odsunął się trochę od kumpla. Obawiał się, że gitarzysta za
moment wyładuje na nim wszystkie targające nim emocje. Frustrację,
smutek.
– Jak
mam być spokojny? Jakiś świr zabija młodą dziewczynę, wciska mi
pistolet i zwiewa z miejsca zdarzenia, a ja ponoszę za to jebane
konsekwencje! – wrzasnął, wstał z miejsca na którym siedział i cisnął butelką w najbliższą ścianę, jaką objął zasięg jego wzroku.
– Jeśli
to cię pocieszy... dobrze, że cię nie zamknęli za kratkami. Pomyślałeś
co by było wtedy? Media dobijałyby się do ciebie drzwiami i oknami. „Slash, gitarzysta Guns n' Roses w więzieniu!” – wypowiedział te słowa tak, jakby to mogło wyglądać w rzeczywistości, gdyby w istocie tak się właśnie stało.
– Cały czas o tym myślę...
– No i? Wiem, że mogłoby być inaczej, ale już chyba lepiej, gdybyś miał... – Spojrzał na niego sugestywnie. – Tak swoją drogą... – zaczął i za chwilę urwał.
Slash spojrzał na niego i powiódł wzrokiem za spojrzeniem Rose'a. Wokalista przypatrywał się roztrzaskanemu szkłu i strużkom brązowego płynu ociekającego z niemal świeżo pomalowanej ściany.
– Ten nawyk chyba na zawsze wszedł ci w krew – powiedział, kręcąc głową i po chwili zaśmiał się.
– Nie podnieca cię dźwięk tłuczonego szkła? – Zaśmiał
się i powędrował w miejsce, gdzie przed momentem się wyładował.
Przyklęknął i zaczął zbierać rozbite kawałki szkła, niektóre jeszcze
sklejone naklejką, która zdobiła butelkę.
– Może i podnieca, ale już zapomniałeś jakie jaja były, kiedy trzaskałeś je w tej cholernej klitce?
– Nie zapomniałem – odparł ze śmiechem i poszedł wyrzucić to co pozostało z butelki. – A co do świąt... – mruknął, kiedy wrócił z kuchni. – Myślałem o kimś, ale nie wiem, czy ona da się namówić... Jest dość... – zamilkł, żeby znaleźć odpowiednie określenie. – Zdystansowana.
– Zdystansowana? – zacytował Axl i ściągnął mocno brwi.
– Ta... wierzy tym dupkom z policji, że to ja strzelałem i nie ufa mi. Próbuje, ale...
– Może nie w tym rzecz? – przerwał Slashowi, Axl.
– A w czym?
– Hudson? – Jego niezwykle niski i czuły głos zadźwięczał w uszach Mulata i tym samym wyrwał go z transu.
Spojrzał w kierunku źródła głosu i wreszcie oprzytomniał. W związku z ostatnimi wydarzeniami stale był nieobecny. Stale rozmyślał i nie mógł zrozumieć, kto tak bardzo chce, żeby trafił do więzienia. Nie zrobił nigdy nic złego. Nie miał żadnych poważnych konfliktów z prawem. Kto tak bardzo go nienawidzi? Być może zrozumiałby, gdyby chodziło o narkotyki. Ale nie morderstwo! Nigdy nie miał skłonności bycia do miejscowym psychopatą. Nie ma natury zabójcy.
– Hm? – mruknął w końcu.
– Zadałem ci pytanie. Nie słuchasz mnie w ogóle. Ostatnio nie słuchasz nikogo! – burknął poirytowany, mieszając whisky w szklance.
– Przepraszam. Możesz powtórzyć? – poprosił, mamrocząc pod nosem tak cicho, że Axl ledwo go usłyszał.
– Pytałem, co robisz w święta?
– Ach... – westchnął ciężko. Afera z policją tak go absorbowała, że nawet nie miał czasu zastanowić się, co będzie robił w święta. Nie myślał o zakupach, choince, prezentach. Nie myślał nawet o tym,
z kim spędzi je w tym roku. Nie miał na to czasu. Wszystko obracało się
wokół tego, że jest podejrzany o zabójstwo kobiety, której nigdy w
życiu nie widział na oczy. – Nie mam pojęcia, Axl. Nie było czasu, żeby się nad tym zastanowić, wiesz dobrze...
– Tak, wiem... – skinął głową. – Wobec tego, spędzisz je z nami.
– „Z nami”? – zacytował Mulat.
– No... tak... ze mną i z Erin – odparł, nie widząc ani trochę entuzjazmu na twarzy Slasha. Był przygnębiony i nawet zbliżające się święta go nie cieszyły.
– Twoja dziewczyna chce spędzać czas w towarzystwie przestępcy? – zapytał ironicznym tonem.
– Kurwa, co ty znowu bredzisz? Jakiego przestępcy? – zirytował się Axl, słysząc takie słowa przyjaciela.
Niewiele było spraw, które sprowadzały go na ziemię,
ale to najwyraźniej okrutnie go przytłoczyło. Czuł się, jak chory na
klaustrofobię. Jak człowiek zamknięty w czterech ścianach, które są co
raz bliżej niego. Odczuwał silny ciężar tej sytuacji i wiedział, że to
wszystko nie będzie takie proste, że będą go podejrzewali dopóki nie
znajdą kogoś innego na kozła ofiarnego. Dopóki nie znajdą tropu. Dopóki
nie znajdą jakichś dowodów, które będą w stanie oczyścić go z zarzutów.
Tylko jak długo będzie w stanie wytrzymać te oskarżenia? Jak długo
będzie w stanie znosić oskarżenia ze strony policji? A może nie tylko? A
co jeśli sprawa ujrzy światło dzienne? Zlinczują go. Już sobie
wyobraził, jak
wszystkie media oskarżają go o przestępstwo, którego nie popełnił. Jak
wystawiają go na oczy całego świata. Wtedy dopiero zacznie się prawdziwy
koszmar.
– Co ja bredzę? Co bredzą ci wszyscy chorzy ludzie do kurwy nędzy! – burknął i chwycił za szyjkę butelki, w której znajdował się Jack Daniel's.
– Hej, hej... spokojnie – wymamrotał Axl,
który odsunął się trochę od kumpla. Obawiał się, że gitarzysta za
moment wyładuje na nim wszystkie targające nim emocje. Frustrację,
smutek.
– Jak
mam być spokojny? Jakiś świr zabija młodą dziewczynę, wciska mi
pistolet i zwiewa z miejsca zdarzenia, a ja ponoszę za to jebane
konsekwencje! – wrzasnął, wstał z miejsca na którym siedział i cisnął butelką w najbliższą ścianę, jaką objął zasięg jego wzroku.
– Jeśli
to cię pocieszy... dobrze, że cię nie zamknęli za kratkami. Pomyślałeś
co by było wtedy? Media dobijałyby się do ciebie drzwiami i oknami. „Slash, gitarzysta Guns n' Roses w więzieniu!” – wypowiedział te słowa tak, jakby to mogło wyglądać w rzeczywistości, gdyby w istocie tak się właśnie stało.
– Cały czas o tym myślę...
– No i? Wiem, że mogłoby być inaczej, ale już chyba lepiej, gdybyś miał... – Spojrzał na niego sugestywnie. – Tak swoją drogą... – zaczął i za chwilę urwał.
Slash spojrzał na niego i powiódł wzrokiem za spojrzeniem Rose'a. Wokalista przypatrywał się roztrzaskanemu szkłu i strużkom brązowego płynu ociekającego z niemal świeżo pomalowanej ściany.
– Ten nawyk chyba na zawsze wszedł ci w krew – powiedział, kręcąc głową i po chwili zaśmiał się.
– Nie podnieca cię dźwięk tłuczonego szkła? – Zaśmiał
się i powędrował w miejsce, gdzie przed momentem się wyładował.
Przyklęknął i zaczął zbierać rozbite kawałki szkła, niektóre jeszcze
sklejone naklejką, która zdobiła butelkę.
– Może i podnieca, ale już zapomniałeś jakie jaja były, kiedy trzaskałeś je w tej cholernej klitce?
– Nie zapomniałem – odparł ze śmiechem i poszedł wyrzucić to co pozostało z butelki. – A co do świąt... – mruknął, kiedy wrócił z kuchni. – Myślałem o kimś, ale nie wiem, czy ona da się namówić... Jest dość... – zamilkł, żeby znaleźć odpowiednie określenie. – Zdystansowana.
– Zdystansowana? – zacytował Axl i ściągnął mocno brwi.
– Ta... wierzy tym dupkom z policji, że to ja strzelałem i nie ufa mi. Próbuje, ale...
– Może nie w tym rzecz? – przerwał Slashowi, Axl.
– A w czym?
– Może ogólnie ma jakiś problem z facetami...
– Powiedziano mi, że cię tutaj znajdę.
Podniosła
wzrok znad talerzyka, na której znajdowała się kanapka, nad którą
ślęczała już pół godziny. Rano nie miała czasu, żeby cokolwiek zjeść.
Całą noc była na dyżurze i musi zostać jeszcze po godzinach. Doktor
Harris w dalszym ciągu nie pojawił się w pracy i bez niego na oddziale
zapanował chaos.
– A co ty tu robisz? – Spojrzała na niego z nieskrywanym brakiem optymizmu. Pod
oczami miała wyraźne wory, co rzadko się jej zdarzało. – I to jeszcze
tak wcześnie... – Westchnęła, zdając sobie sprawę z tego, że ostatnio
większość czasu spędza w szpitalu, a nie w domu. Wyobrażała to sobie
inaczej i nagle znowu poczuła ten przygniatający ją ciężar.
– Byłem wczoraj u ciebie, ale otwarła mi ta... twoja koleżanka – mruknął – i powiedziała, że teraz ciężko cię zastać w domu.
–
To prawda – odparła cicho i zaczęła powoli skubać kanapkę. Musi coś w
końcu zjeść. Nie może cały dzień chodzić po oddziale głodna, a potem
przez długi czas może nie mieć okazji, żeby cokolwiek zjeść. – Całą noc
byłam tutaj i coś mi się zdaje, że nie prędko stąd wyjdę... – Westchnęła
ze smutkiem.
– A ciebie nie obowiązuje chwila wytchnienia?
– W tej sytuacji niestety nie.
– W jakiej sytuacji?
–
Doktor Harris zniknął. Rozpłynął się po prostu w powietrzu. Nagle
przestał przychodzić na dyżury i mamy taki kocioł na oddziale, że nie ma
czasu na odpoczynek ani nic innego – powiedziała z nieukrywaną złością,
złością na tak sumiennego człowieka jak Andrew. Udało jej się już
trochę go poznać. I nadal nie mogła zrozumieć jego postępowania. Odkąd
się tutaj znalazła, jeszcze ani razu nie zauważyła, żeby bez
wcześniejszego uprzedzenia opuścił miejsce pracy.
– Harris... – wymamrotał pod nosem. – To ten, który się mną zajmował, kiedy tu leżałem? – zapytał, unosząc wysoko brwi.
– Dokładnie ten sam.
– Ale jak zniknął? Przecież to niemożliwe, żeby ludzie znikali tak nagle.
– Mi tego nie mów, Slash...
sama jestem wściekła. Nie jestem dla niego żadną bliską osobą, ale z
tego, co zauważyłam, tylko ze mną utrzymuje jakiś kontakt poza pracą i
nawet mnie nie powiedział! Nagle zniknął. W poniedziałek, kiedy
przyszłam na nocną zmianę, dowiedziałam się jedynie, że on też ma ją
mieć. Nie pojawił się – wzruszyła bezradnie ramionami, ale wyraźnie dało
się zauważyć, że nieobecność doktora nie jest jej obojętna.
– Nie kontaktował się z nikim ze szpitala? – dopytywał.
– Andrew nie jest z nikim z personelu tak blisko. Raczej nikt się nim nie przejmował, aż do poniedziałku...
– Ale ty najwyraźniej bardzo się przejmujesz tym, że go nie ma – powiedział jakby z pretensjami.
–
O co ci chodzi? – Spiorunowała go spojrzeniem. Nie podobała jej się ta
uwaga, przez którą najwyraźniej chciał jej coś zasugerować.
– Jesteście ze sobą blisko? – ciągnął dalej, ignorując jej poprzednie pytanie.
–
Cholera... nie interesuj się tym! – warknęła, cedząc przez zęby słowa.
Nie chciała powiedzieć niczego nieodpowiedniego, ale Mulat zachowywał
się tak, jakby robił to celowo; jakby chciał ją do czegoś sprowokować.
–
Wybacz... ale to... po prostu się martwię. – Zawstydził się i czuł, jak
pieką go policzki z zażenowania. Ciemniejszy kolor skóry jednak w
niektórych sytuacjach się przydaje. Właśnie docenił jej zalety.
– Nie musisz, jestem już duża i sobie poradzę – burknęła.
Dlaczego
ona to robi? Przecież doskonale wie, że jest taka twarda na siłę. Nie
chce pokazać nikomu słabości, bo musi być samowystarczalna. Nie ma
pewnie nikogo, kto by mógł dzielić z nią wszystkie troski, a może...
może właśnie chodzi o tego całego doktorka?
– Jesteś zła, bo chcę ci jakoś pomóc z tym wszystkim, żeby ci było lżej?
– Slash... zrozum, że nie jest mi łatwo.
–
Dlatego właśnie tutaj jestem. Oboje doskonale wiemy, że ta sprawa nas w
pewien sposób połączyła i coś mi się wydaje, że nie prędko to się
zmieni.
Utkwiła
swoje błękitne spojrzenie w jego twarzy ściągniętej bólem, złością,
smutkiem, a jednocześnie troską. Troską o nią. Patrząc mu w oczy,
dostrzegła, że wcale nie kłamie, że to, co mówi, to prawda. Sam jest w
kiepskiej sytuacji i chce ten czas spędzić w towarzystwie, które
wszystko rozumie. Pobyć z osobą, która może najlepiej wiedzieć, jak on
się czuje, mimo że praktycznie go nie zna.
–
Dlaczego traktujesz mnie w ten sposób? Nadal wierzysz tym dupkom z
policji? Nadal wątpisz w moją niewinność? – mruknął pod nosem. Jego głos
był przepełniony goryczą, ale wcale jej to nie dziwiło i nie szokowało.
– Nie w tym rzecz... – wyszeptała. – Hm...
może kiedyś ci to wyjaśnię, ale na razie... zacznijmy wszystko od
początku, zgoda? – Na jej twarzy na moment pojawił się uśmiech.
– Cześć... jestem Slash... – Zaśmiał się i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
– Kristi,
to bardzo ważne! – syknął po cichu Frank, widząc, że kobieta reaguje
skinieniem głowy na jego prośbę. Jednak atrakcyjna blondynka nadal
konwersowała z kimś przez telefon i Dan zaczął się już powoli
niecierpliwić.
– Dan, co się tak wściekasz? – mruknęła, zasłaniając na moment słuchawkę.
–
Odłóż to, do cholery! – warknął i wyjął jej część aparatu
telefonicznego z dłoni i z brzękiem odłożył na miejsce. – Zbieraj się –
powiedział ostro.
– Dokąd? Co się stało? Może najpierw łaskawie mi wyjaśnisz?