Kristi zaparkowała pod drzewem, po czym
wyciągnęła szyję mocno do przodu, nie wierząc własnym oczom. W swojej
karierze zawodowej miała do czynienia z różnego rodzaju przestępstwami,
ale to przerastało jej najśmielsze oczekiwania. Przełknęła głośno ślinę i
po omacku sięgnęła po latarkę, leżącą na miejscu przeznaczonym dla
pasażera. Energicznie wysiadła z samochodu. Niepewnym krokiem podążyła w kierunku żółtej taśmy policyjnej, która delikatnie falowała na wietrze.
– Zdaje się, że łowca głów nadal grasuje... – mruknęła Kristi, świecąc po głowie nabitej na jakiś metalowy pręt, wystający z ziemi.
– Widziałem wiele rzeczy, ale to mnie przerasta... – powiedział nagle Dan, który niespodziewanie zjawił się tuż za swoją partnerką.
– I mnie to mówisz? – rzuciła przez ramię i podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć. Z wnętrza głowy zwisały poprzerywane mięśnie i żyły, z których sączyła się jeszcze świeża krew.
– Musiała żyć, kiedy... – urwał
w połowie zdania. Był twardym mężczyzną, ale to z trudem przechodziło
mu przez gardło. W tej chwili mógł sobie tylko wyobrazić co czuła ta
kobieta w momencie, kiedy zabijano ją w tak okrutny sposób.
– Kiedy obcięto jej głowę – dokończyła za niego bez skrupułów Kristi. Dan tylko skinął głową.
– Co mamy do tej pory? – zapytała, wpatrując się uparcie w kałużę krwi, która była naprawdę spora. – Póki co niewiele. Nikt tu nikogo nie widział.
– Kto zgłaszał?
– Strażnik. Robił oględziny i spanikował, kiedy to zobaczył...
– Świadkowie?
– Oprócz
strażnika, który dotarł na miejsce po fakcie, prawdopodobnie nie ma
nikogo. Technicy dokładnie zbadają teren i jutro rano powinniśmy już coś
mieć...
– A ty, Dan, co o tym myślisz?
– Mogła tego dokonać sekta. Zwykle pozują ciało tak, jak tutaj...
Kristi powoli kiwała głową, przyjmując do wiadomości sugestię swojego partnera. Była
silną kobietą, ale na taki widok robiło jej się niedobrze i
odechciewało jej się pracy policjantki. Dlaczego nie wybrała innego
zawodu? Zawodu, który zapewniałby jej bezpieczeństwo. Zawodu, z powodu
którego nie musiałaby się martwić, że przy kolejnym śledztwie mogłaby
się stać jakaś krzywda.
– To się jeszcze okaże...
– Slash, nie możesz ty cały czas przychodzić... to moje miejsce pracy – zirytowała się na jego widok.
– To gdzie mam przychodzić? Przecież w domu jesteś nieuchwytna.
– Źle trafiasz po prostu – mruknęła, mając nadzieję, że to go w jakiś sposób uszczęśliwi.
– Nie sądzę... albo jesteś w szpitalu, albo odsypiasz czasu spędzony tutaj...
Choć miała chęci, nie była w stanie temu zaradzić. Jedynym rozwiązaniem było zwolnienie się z pracy. Wtedy miałaby czas na wszystko. Czym później mogłaby się zająć? W jaki sposób miałaby zarabiać? Co by wtedy jadła? Pozostawała jeszcze Margaret, z którą umówiły się, że podzielą się opłatami za mieszkanie.
– Wiem,
że jest ci przykro. Nic jednak nie poradzę na to, że muszę tu być,
kiedy mnie potrzebują... taka jest moja praca i to nie ja decyduję o
ilości godzin spędzonych w pracy. – Wzruszyła bezradnie ramionami.
– Jesteś teraz bardzo zajęta? – nalegał.
– Jakie to ma znaczenie?
– Pomyślałem, że skoro nie masz nic ważnego do zrobienia... to pójdziemy na jakiś spacer? Tylko kilka minut... – powiedział cicho. – Nie lubię siedzieć w szpitalu. Jest mało romantyczny. – Zaśmiał
się i rozejrzał wokół. Nigdy nie zapomni chwili, kiedy niemal siłą
zatrzymali go tutaj i musiał oglądać te ściany co dziennie po kilka
godzin.
– Mam
nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może się
coś stać jakiemuś pacjentowi, ale... dobrze, na chwilę mogę wyjść – zgodziła się w końcu. Obawiała
się konsekwencji swojej decyzji. Przecież w każdej chwili ktoś mógł
potrzebować pomocy. Nawet jeśli miała to być tylko chwila spędzona poza
terenem szpitala. Ta chwila mogła kosztować czyjeś życie. Zdecydowała
jednak, że zaryzykuje. – Licz się z tym, że nie spędzę z tobą zbyt wiele czasu.
– Przy twoim trybie pracy nawet kilka minut jest czymś wielkim!
– Zdaję sobie z tego sprawę... tobie jest to ciężko zaakceptować, a ja żyję tak już od długiego czasu.
– Jest w twoim życiu miejsce na coś innego oprócz pracy? – zapytał, kiedy już szli parkową ścieżką naprzeciwko szpitala.
Veronica spojrzała w stronę Mulata, a po chwili przeniosła wzrok na szpitalne okna, gdzie w niektórych jeszcze paliły się światła.
– Nie mam czasu na nic innego... –
mruknęła z goryczą. Co raz częściej uświadamiała sobie, jak bardzo
szpital pochłania jej czas; jak bardzo sprawy zawodowe wkraczają w jej
życie prywatne, na które niedługo nie będzie miała już w ogóle czasu.
Niedługo jej domem stanie się szpital. Zamiast przytulnego mieszkania, w
którym codziennie pachnie kawą, będzie wszędzie czuła nieprzyjemny
zapach, do którego już była przyzwyczajona, ale nadal go nie lubiła. – Sam powinieneś to bardzo dobrze znać. Tu nie ma określonej liczby godzin. Jesteś tu
tyle, ile musisz. Nieważne, czy jesteś zmęczony, czy masz jakieś inne
sprawy... wzywają cię obowiązki i musisz tu być albo do widzenia – wyjaśniła, a jej głos przepełniony był smutkiem.
– To smutne... ale dlaczego akurat medycyna? – zapytał, odgarniając włosy z twarzy, żeby lepiej ją widzieć w słabym blasku latarni.
– Bo nigdy nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić – odparła cicho, wzruszając ramionami. –
Zawsze twierdziłam, że jest na wszystko czas, ale tak nie było. Czas
nieubłaganie szybko biegł do przodu. Nawet się nie zorientowałam, kiedy
przyszedł moment, że trzeba było się w końcu na coś zdecydować. A coś
musiałam robić w życiu, prawda? – Spojrzała na niego sugestywnie.
– Racja, ale medycyna to kurewsko trudny zawód!
–
Wiem o tym. Od początku zdawałam sobie z tego sprawę. Pomyślałam
jednak, że skoro dobrze mi zawsze szły przedmioty typu biologia, to
sobie poradzę. No i sobie radziłam... ale w szkole... kiedy wszystko
było jeszcze takie proste... kiedy nie wymagało się od nas, przyszłych pielęgniarek zbyt wiele... – opowiedziała, myślami wracając do czasu, kiedy była jeszcze w szkole. Wtedy
praca na stanowisku pielęgniarki nie wydawała jej się niczym trudnym.
Nie było przyjemnie patrzeć na opatrywane rany albo płynącą strumieniami
krew. Czuła, że po prostu chce pomagać ludziom i ciekawiło ją to.
Doszła do wniosku, że to nie dla niej, kiedy musiała zmierzyć się z
rzeczywistością i zajmować się ludźmi z dużo większymi problemami niż
rozcięta ręka.
– Mówisz w czasie przeszłym...
– Tak... bo... bo zaczynam się dusić w tym zawodzie.
– I co w związku z tym?
–
Wiesz... zaczęłam się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego.
Uświadomiłam sobie, że straciłam kilka lat z życia, ucząc się na tę
cholerną pielęgniarkę, i traciłabym kolejne, gdybym uczyła się dalej... –
Westchnęła ciężko i usiadła na najbliższej ławce, jakby sama ta rozmowa
bardziej ją zmęczyła niż te kilka godzin w szpitalu, które były jeszcze
przed nią. – Nie chcę już tam pracować – mruknęła i kiwnęła głową w stronę białego budynku, który zasłaniał im cały rozciągający się za nim widok.
– Teraz chcesz rezygnować? – zapytał, nie ukrywając swego zaskoczenia.
– Zawsze taka byłam. Nigdy nie byłam w stu procentach niczego pewna. Teraz pierwszy raz jestem. – I co będziesz robić? Przecież to nie jest takie proste. Tym bardziej, że masz takie wykształcenie jakie masz...
Spojrzała
na niego zszokowana. Co on chce przez to powiedzieć? Dobrze, skończyła
tylko jakieś liceum, ale to nie znaczy, że jest gorsza!
– Chodzi o to, że masz jakieś większe doświadczenie tylko w medycynie. Wybacz jeśli źle to ująłem...
A
może on ma tę cholerną rację? Może faktycznie jestem zbyt słabo
wykształcona? Tak... świetnie. Zaczynam popadać w paranoję i moja i tak
już niska samoocena znowu spada w dół. Bardzo nisko...
– Nieważne...
wzruszyła ramionami. W każdym razie muszę coś wreszcie zmienić. Mam
dopiero dwadzieścia lat, a dopada mnie cholerna rutyna! –
warknęła zła na samą siebie, że przez ostatni czas doprowadziła się do
takiego stanu; że te wszystkie wydarzenia musiały mieć miejsce akurat w
momencie, kiedy w miarę sobie wszystko poukładała. Pojawienie się Slasha
w jej życiu i śmierć kobiety, która może się okazać jej siostrą znowu
wszystko zniszczyły. Zniszczyły cały jej wysiłek, który włożyła w to,
żeby poukładać swoje nieudane życie.
– Nie podejmuj decyzji tak pochopnie... odpocznij... tobie też się to należy. Sama dużo ostatnio przeszłaś...
–
Slash... ale co z tego, że odpocznę? To nie wymaże wspomnień. To nie
zmieni tego co się stało. Nie cofnie nagle czasu... nigdy nie pozbędę
się jej widoku, leżącej tak bezwładnie na stole w prosektorium... wiesz
jak ja się czułam? –
jęknęła rozedrganym głosem, co świadczyło o tym, że ma ochotę się
rozpłakać; że ma ochotę dać wreszcie ujście swoim emocjom. Miała już
dość duszenia wszystkiego w sobie i udawania, że nic się nie stało. Jest
silną kobietą, ale to przerastało jej możliwości; każdy ma jakieś granice wytrzymałości. – Przerasta mnie to... – mruknęła, a w oczach zalśniły jej łzy. – Zawsze
myślałam, że jestem taka silna, że ze wszystkim sobie poradzę...
przecież już tyle rzeczy mnie spotkało... a jednak... przyszło mi się
zetknąć ze śmiercią i wymiękłam! Po raz kolejny zresztą... – jej głos się załamał pod wpływem nagromadzonych wewnątrz emocji.
– Cii... nie płacz... – szepnął i niepewnie objął ją ramieniem, żeby przygarnąć do siebie.
Dziewczyna
bez słowa wtuliła się w jego pierś. Przytknęła nos do na wpół rozpiętej
koszuli i poczuła silny, męski zapach perfum zmieszany z zapachem
tytoniu i alkoholu; choć na moment mogła poczuć ukojenie, którego od tak
dawna jej brakowało. Po raz pierwszy od dawna mogła poczuć bliskość i
ciepło drugiej osoby. Coś za czym tęskniła od momentu, kiedy jej babcia
odeszła. Nagle
jakiś pomruk dobiegający najwyraźniej z jego ust, zagłuszył upragnioną
dla niej ciszę. Najpierw usłyszała coś dziwnego, kompletnie
niezrozumiałego. Dopiero gdy odchrząknął i zaczął od początku zrozumiała
sens jego słów. She came to me one morning One lonely Sunday morning Her long hair flowing In the midwinter wind I know not how she found me For in darkness I was walking And destruction lay around me From a fight I could not win...
– Uriah Heep... – powiedziała cicho, spoglądając na niego. – Słuchasz takiej muzyki? – zapytała zaskoczona.
– Nie jest to coś, co lubię najbardziej, ale jakby nie patrzeć, to klasyka rocka – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem na twarzy.
– Lady in black – powiedziała, po czym westchnęła ciężko. – Nie wiem dlaczego, ale ten utwór jest taki szczególny... zawsze,kiedy go słucham jest mi jakoś lepiej mimo, że tekst nie jest taki do końca szczęśliwy... Muszę już wracać – powiedziała z niechęcią.
– Już?!
– Slash... ja jestem w pracy. Nie mogę sobie ot tak wychodzić ze szpitala. Jakiś pacjent może mnie potrzebować.
– Więc kiedy znajdziesz dla mnie czas?
– A co ci tak zależy, hm?
Mulat wzruszył tylko ramionami, chowając swój zmieszany wyraz twarzy za burzą skudlonych loków.
– Chcę miło spędzić czas – odpowiedział w końcu po dłuższej chwili milczenia.
– W moim sytuacji będzie to trudne. Jeśli Harris w końcu nie wróci to... wszyscy oszaleją.
– A co z nim? Nadal się nie pojawił?
– Nie i zaczynam mieć złe przeczucia...
– Dlaczego nie było cię podczas sekcji?
To pytanie odbiło się echem w głowie Kristi. Patrzyła przez szybę na stół, na którym leżało ciało drugiej ofiary.
– Kristi... mówię do ciebie... – Jennifer spokojnie położyła rękę na ramieniu policjantki, która wzdrygnęła się pod wpływem dotyku pani doktor.
– Przepraszam... co dla mnie masz? – ożywiła się nagle i wykazała większe zainteresowanie sprawą.
– Porównałam skórę obu ofiar... po sekcji tej drugiej ofiary, mogę stwierdzić, że obie zostały zamordowane tym samym narzędziem... skóra jest bardzo podobnie, niemal identycznie poszarpana.
Kristi skinęła głową na znak, że przyjęła tę informację
do wiadomości. Była zła, że tak naprawdę tkwią w martwym punkcie; że o
drugiej zamordowanej wiedzą tyle, co nic. Mogli się jedynie cieszyć z
tego, że wiedzą coś o pierwszej ofierze i przynajmniej w tym przypadku
ruszyć do przodu ze śledztwem.
– Nie
uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że te dwie kobiety zabiło dwóch
różnych sprawców. Ten sam sposób i narzędzie, którym prawdopodobnie
jest siekiera...
ta pierwsza kobieta nie miała żadnych szczególnych obrażeń na ciele.
Żadnych mocniejszych siniaków, czy zadrapań w przeciwieństwie do drugiej
ofiary... rozległe siniaki, które wcale nie świadczą o walce przed
śmiercią, zadrapania i...
Kristi gwałtownie odwróciła wzrok w stronę pani doktor, gdy ta na moment przerwała.
– Na wewnętrznej stronie lewej dłoni ma sporą bliznę.
Detektyw
Breeden ściągnęła mocno czoło i zaczęła się zastanawiać co też może to
oznaczać. Czyżby zraniła się na długo przed śmiercią? A może ktoś jej
zrobił krzywdę? Może była torturowana? Kto tak bardzo chciał się jej
pozbyć? Komu i czym zawiniła? Kristi czuła, że te pytania jeszcze długo
pozostaną niestety tylko pytaniami. Pytaniami, na które nie znajdzie
szybko odpowiedzi.
– Rozmawiałaś już z Danem? – zapytała, odwracając wzrok od ciała przykrytego białą płachtą.
– Tak.. był obecny podczas sekcji i wściekał się, że nie przyszłaś i, że nie może cię nigdzie znaleźć.
– Przyszłam dzisiaj trochę później. Miałam ciężką noc i trudno było mi się zwlec rano z łóżka – popatrzyła przepraszająco na koleżankę.
– Coś się stało?
Pokręciła stanowczo głową.
– Źle się po prostu czułam.
– A
ja myślę, że po prostu powinnaś odpocząć. Bierzesz zbyt wiele
obowiązków na siebie. Ostatnio stale przesiadujesz w pracy... nie masz
czasu dla siebie.
– Bo właśnie jestem w pracy. Zależy mi, żeby być kimś ważnym, szanowanym. Kobietom w policji wcale nie jest łatwo. Wiesz o tym...
Jennifer
z trudem skinęła głową i tym samym przyznała rację koleżance. Nie
chciała być dla niej okrutna. Chciała by Kristi pomimo swoich ambicji
dbała też o siebie.
– Musisz też odpoczywać.
– Jasne... wiesz gdzie poszedł Dan?
– Zanim wyszedł, powiedział, że pójdzie cię jeszcze raz poszukać i nic więcej...
– Pięknie tu... – wymamrotała, będąc jeszcze w szoku. Nigdy nie miała okazji być w tak pięknym miejscu. Jej błękitne oczy wręcz lśniły z zachwytu.
– Prawda?! – Kobieta w białej zwiewnej sukience wyprzedziła ją nieco i podążyła w kierunku zwisających gałęzi wierzb płaczących. – Spójrz... bardzo lubię to jezioro – powiedziała, kiedy znalazły się na brzegu zbiornika.
– Często tu przychodzisz?
– Codziennie – odparła z uśmiechem na twarzy.
– Nie denerwuje cię ten przykry zapach i latające muchy nad głowami? – zapytała,
dziwiąc się że kobieta potrafi wytrzymać w takich warunkach. Nie mogła
zaprzeczać, bo miejsce rzeczywiście było piękne. Wokół mnóstwo zieleni,
piękne kwiaty, drzewa i to jezioro. Ale unoszący się w powietrzu zapach niszczył cały klimat.
– Niecodziennie widzę martwego konia... – powiedziała i wskazała palcem na drugi brzeg jeziora.
Veronica otwarła oczy, pobudzona realizmem snu. Często miewała sny, które działy się jakby na jawie. Bywała mocno rozczarowana, kiedy okazywało się, że to tylko piękne sny; Kiedy się rozbudziła, zrozumiała że to tylko sen. Dopiero po chwili zorientowała się gdzie jest. Zasnęła podczas dyżuru.
– Dzień dobry, śpiąca królewno! – Głos, który usłyszała nagle przywołał ją do jakiegoś względnego porządku.
– Cześć... – odparła jeszcze nieco zaspanym głosem. – Co tu robisz? Mówiłam ci, że nie powinieneś tu przychodzić...
– Mówiłaś, ale wcale nie muszę się do tego stosować – odparł z rozbrajającym uśmiechem. – Kupiłem ci kawę chyba najlepszą w tym pieprzonym mieście i drożdżówki.
– To miło z twojej strony... – mruknęła, próbując zamaskować swoje zaskoczenie. Jednak w jej oczach błysnęło zainteresowanie i na widok torebki z piekarni poczuła skurcz w żoładku.
Od wczorajszego popołudnia nic nie jadła i głód już zaczął dawać jej
się we znaki; uśmiechnęła się lekko, kiedy położył torebkę z jedzeniem
na blacie, a obok postawił kubek z jeszcze gorącym płynem. – Właśnie zamierzałam się zbierać do domu... wreszcie!
– Nie zjesz ze mną?
Spojrzała
na niego maślanym spojrzeniem, licząc na odrobinę zrozumienia. Pomimo
tego, że wcale się nie wyspała, stwierdziła, że warto skorzystać z
okazji i zjeść śniadanie, skoro samo do niej przyszło.
Nie
mogę mu tego zrobić. Choć nie podoba mi się to, że cały czas ty
przychodzi i zawraca mi głowę to doceniam fakt, że chciał mi sprawić
przyjemność... trafił w bardzo dobry moment; biedak musiał się tak
wcześnie zwlec z łóżka. Zrobić rundkę po mieście, potem stać w
kolejkach, a potem przyjechać do mnie i po prostu mi to dać. Mógł
przecież w tym czasie spać albo załatwiać masę innych rzeczy i nie
przejmować się mną. Dobry początek dnia...
– Dobrze... zjem... i naprawdę dziękuję, kawa mi się przyda. – Posłała mu wymuszony uśmiech.
– Jeśli chcesz mogę cię później odwieźć do domu – zaproponował.
– Nie masz jakichś ważniejszych spraw? – Nawet sobie nie zdawała sprawy jak złośliwie zabrzmiało to pytanie.
Slash
zawahał się przez moment i milczał. Był zdezorientowany. Jeszcze przed
chwilą wydawało mu się, że koniec końców jest zadowolona, że do niej
przyszedł, a teraz coś takiego!
– Mam sobie pójść?
– Och...
Co? Nie! Nie w tym rzecz! Źle mnie zrozumiałeś... zmęczenie powoduje,
że przestaję myśleć, a ja... po prostu zastanawiałam się, czy nie masz
jakichś innych spraw do załatwienia, bo jeśli tak to nie chcę robić ci
kłopotu...
Rzeczywiście
wyglądała na zmęczoną. Zastał ją wyrywającą się z objęć Morfeusza. A
wyglądała tak jakby ani trochę nie spała. Podkrążone oczy i mimowolnie
opadające powieki mówiły same za siebie. Dlaczego
tak bardzo jej się dziwił? Sam dobrze znał sytuacje, kiedy musiał być
na nogach nawet trzy dni pod rząd z minimalną ilością snu. Tyle, że on
był zupełnie inny. Jemu pomagały przetrwać używki w nawet najgorszych
sytuacjach. A ona musi sobie radzić sama. Bez żadnych pomocy.
– Zaczekasz chwilę? Muszę się przebrać – powiedziała i wyjęła z szafki swoje ubrania.
– Dokąd idziesz? – zapytał, kiedy skierowała się do wyjścia.
– Przed chwilą ci powiedziałam...
– Myślisz, że nigdy nie widziałem nagiej kobiety?! – zapytał ze śmiechem.
– Marzenia ściętej głowy... – odcięła się za jego uwagę, po czym wyszła zostawiając go jedynie w towarzystwie niedojedzonych drożdżówek i niedopitej kawy.
Kiedy
wróciła po kilku minutach do dyżurki, żeby odłożyć szpitalne obuwie i
odwiesić fartuszek, zastygła na moment w bezruchu. Nie spodziewała się
nagłej wizyty policjantów. Nastawiła się już na to, że szybko wróci do
domu i będzie mogła w spokoju odpocząć; ukryć się przed światem w
czterech ścianach swojego skromnego pokoju i zaszyć pod kołdrą na cały
dzień. Zbyt szybko się ucieszyła, że dzień zaczął się tak pozytywnie.
Nie mogła uwierzyć, że kolejny raz ktoś próbuje pokrzyżować jej plany.
– Co państwo tutaj robią? – zapytała i spojrzała na zmieszanego Slasha.
– Musimy jeszcze raz porozmawiać – powiedziała Kristi Breeden zanim jej partner zdążył otworzyć usta.
– Teraz? O czym? Powiedziałam już wszystko, co wiem.
– Musi
nam pani opowiedzieć wszystkie szczegóły dotyczące pani przeszłości... a
dobrze się składa, że pan tu też jest, panie Hudson...
Veronica
spokojnie odłożyła swoje rzeczy i z lekkim strachem malującym się na
twarzy, spojrzała na Mulata. On tylko rzucił jej ukradkowe spojrzenie
spod burzy loków i cały czas milczał.
– Długo to potrwa? – zapytał po chwili, kiedy dotarł do niego sens słów atrakcyjnej blondynki.
– Spieszy się panu gdzieś? – zapytała ironicznie Breeden.
– Nie, mam mnóstwo czasu – burknął
pod nosem, licząc na to że w ten sposób się odgryzie. Wygiął kąciki ust
w triumfalnym uśmiechu, kiedy policjantka pozostawiła jego słowa bez
komentarza.
– Mamy dwie sprawy... pierwszą z nich jest wynik testu DNA...
– Co z nim?
– Wynik testu potwierdził pokrewieństwo między panią, a zamordowaną...
Brunetka
westchnęła ciężko i usiadła na krześle, bojąc się że za chwilę straci
równowagę i wyląduje na ziemi. Cała się trzęsła z nerwów i, co jakiś
czas wycierała spocone dłonie w nogawki jeansów.
– Może nam pani opowiedzieć wszystko od początku? Z jak największą ilością szczegółów.
Dlaczego
oni jej to robią? Dlaczego każą jej cały czas przez to przechodzić i
stale wracać do wspomnień, które tak bardzo chciała wymazać z pamięci?
Dlaczego chcą grzebać w jej przeszłości? Jak im to pomoże? Znowu będzie
musiała się mierzyć z wydarzeniami z przeszłości, od których chciała się
wreszcie odciąć. Przez te cztery lata nowego życia ciężko pracowała.
Teraz czuła się tak, jakby spadała z Mount Everestu w otchłań, z której
już nie ma powrotu i z której nie ma ratunku.
– Mieszka pani od zawsze w Los Angeles?
– Nie.
– Gdzie mieszkała pani przedtem?
– W Seattle.
– Dlaczego zmieniła pani miejsce zamieszkania?
Veronica podniosła trzęsącą się dłoń do góry i podrapała się w czoło, jakby to miało pomóc jej rozładować stres.
– Wychowywała mnie babcia, ale umarła cztery lata temu...
Postanowiła
sobie, że będzie na tyle spokojna na ile potrafi i będzie odpowiadała
na pytania krótko, ale rzeczowo; że będzie odpowiadała tylko to o co ją
pytają.
– Ojciec był niezrównoważony psychicznie, a mama nie miała czasu, żeby się mną opiekować i oddała mnie babci – powiedziała
cicho i łzy napłynęły jej do oczu. Nikt nie powiedział, że życie jest
łatwe, ale dla małego dziecka to trudne, kiedy najbliższe osoby
kompletnie nie zwracają uwagi na taką małą istotę.
– Co wydarzyło się po śmierci babci?
– Spakowałam swoje rzeczy i uciekłam z Seattle.
– Dlaczego?
– Dlatego, że nie było już na świecie osoby, która jako tako mogła mnie ochronić przed tym furiatem! – powiedziała
z goryczą i pogardą w głosie. Nienawidziła swojego ojca. Odcięła się od
niego, jak tylko mogła i marzyła o tym, żeby go już nigdy więcej nie
spotkać; wciąż jednak pozostawał lęk, że kiedyś jak gdyby nigdy nic
stanie w drzwiach jej mieszkania ze skruchą malującą się na twarzy i
będzie oczekiwał przebaczenia. Oby tego nawet nie próbował.
– A jak przedstawiały się sprawy rodzeństwa?
– Nie miałam. To znaczy... byłam wychowywana ze świadomością, że jestem jedynaczką...
dowiedziałam się dopiero, kiedy państwo mi powiedzieli. Gdyby... gdyby
Slash się wtedy u nas nie pojawił, gdyby państwo przypadkiem mnie nie
znaleźli, to możliwe, że do tej pory nie wiedziałabym o tym, że mam siostrę, a raczej ją miałam...
Z
jednej strony to dobrze, że się wtedy pojawili tutaj... ale z drugiej?
Spadło mi na głowę mnóstwo problemów, z którymi sobie nie radzę; które
rozsypały całe moje życie; które zmieniły całe moje podejście do życia.
Jej śmierć przyczyniła się do tego, że moja popierdolona przeszłość
znowu zaczęła mnie ścigać... nie mam nawet o tym z kim porozmawiać. Na
świecie jest miliony ludzi, a ja czuję się, jakbym była sama...
– Na pewno wybierzemy się do Seattle..
– Ma to jakiś sens?! – Spojrzała
na nich zaskoczona. Wydawało jej się, że skoro nic nie wiedzą o jej
siostrze, to śledztwo zostanie zakończone. W takiej chwili już sama nie
wiedziała, czy chce poznać prawdę, czy chce pozostawić sprawę pod
znakiem zapytania i przez całe życie zaprzątać sobie głowę tym dlaczego i
kto mógł zabić jej siostrę. Może tutaj chodzi o nią? Ale kto miałby
zabijać jej siostrę skoro mógł zabić od razu ją?!
– Musimy wszystko sprawdzić i porozmawiać z ludźmi, którzy mieli z nią coś wspólnego.
Być może znajdziemy pani matkę i ona będzie nam mogła podać więcej
szczegółów. A swoją drogą... wie pani gdzie może teraz przebywać pani
matka?
– Wydaje mi się, że nie zmieniła miejsca zamieszkania... jeszcze,
kiedy byłam pod jej opieką, mieszkała w centrum, ale później nie miałam
z nią już kontaktu i nie wiem, co się z nią stało...
– W porządku... do pana, panie Hudson też mamy kilka pytań – powiedziała
Kristi i skierowała spojrzenie na ewidentnie znużonego Mulata, który
gdyby tylko mógł, najchętniej dałby nogę i przeczekał, aż w końcu
przestaną przesłuchiwać Veronikę. – Gdzie się pan podziewał ubiegłego wieczoru?
– Byłem tutaj... w szpitalu.
– Może to ktoś potwierdzić?
– Hm... – wzruszył ramionami. – Pewnie ochrona na dole i lekarze, którzy byli na dyżurze i... Veronica – kiwnął
głową w jej stronę, patrząc podejrzliwie na atrakcyjną blondynkę. Nie
patrzył na nią w żadnym wypadku, jak na kobietę tylko, jak na kogoś kto
na siłę chce mu udowodnić winę za czyn, którego nigdy nie popełnił. – Przyszedłem tutaj do niej. Jest stale zajęta i nie mogliśmy się spotkać...
– I co dalej?
– Udało mi się ją wyciągnąć na spacer, więc opuściliśmy teren szpitala. A potem... potem poszliśmy do parku – wymamrotał, nie zdając sobie nawet sprawy z sensu tych słów.
– Doprawdy? – zapytała Kristi, a Veronica zauważyła, że oczy kobiety błysnęły z niezrozumiałego dla niej triumfu i mocno ściągnęła brwi.
– Zaraz, moment... o co chodzi? – ożywiła się nagle, wietrząc w słowach policjantki jakiś podstęp.
– To
bardzo dziwny zbieg okoliczności, że po raz drugi znalazł się pan,
panie Hudson w pobliżu miejsca zbrodni. I dziwne jest to, że znowu ma to
związek z panią. – Tym razem obrzuciła Veronikę przedzierającym na wylot spojrzeniem, co spowodowało, że dziewczyna zawstydziła się i odwróciła głowę w kierunku Slasha.
Czy ona powiedziała kolejne miejsce zbrodni? A więc musi być kolejna
ofiara. Kolejna kobieta lub mężczyzna, który przypłacił za coś życiem.
Czyżby osoba ta straciła życie w podobny sposób co
jej siostra? Nie bez powodu przecież Kristi powiedziała, że znaleźli
się kolejny raz w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, a
szczególnie Slash.
– Chyba nie chcecie mi znowu wmówić, że jestem podejrzany o morderstwo? – zapytał
i patrzył po niewzruszonych twarzach Breeden i Franka. Zrozumiał, że to
nie są żadne żarty i po raz kolejny jest niesłusznie oskarżany.
– Może pan coś słyszał? Albo co gorsza... widział?
Slash
pokręcił tylko głową i zaniepokojonym wzrokiem spojrzał na Veronikę. To
nie jest normalne, że po raz kolejny go podejrzewają. Ktoś za tym stoi.
Na pewno jest jednym z pionków w tej chorej grze. Może ktoś się mści?
Może ktoś chce go wsadzić za kratki? Ale kto i dlaczego? Ma swoje za
uszami, jak każdy, ale nie jest złym człowiekiem i nigdy nie popełniał
żadnych wielkich przestępstw. Skradziona kaseta ze sklepu kilka lat temu
nie może czynić z niego potwora.
– Nie
mam pojęcia co się tam mogło wydarzyć... nie sądzę, że moglibyśmy
cokolwiek słyszeć skoro poszliśmy tam tylko na chwilę, a cały czas
byliśmy mimo wszystko blisko szpitala. Praktycznie tak jakbyśmy się stąd
nie ruszali...
– A może pani? Może panią coś zaniepokoiło, pani Stiffler?
– Nie... wszystko było w porządku...
– Może, jak już odpoczniesz... może wpadniesz do mnie? – zapytał, podjeżdżając pod blok, w którym mieszkała.
– Nie wiem, Slash... najpierw muszę się wyspać, przemyśleć kilka spraw... to zależy od tego w jakim nastroju będę wieczorem... – powiedziała, patrząc mu w oczy z nadzieją na to, że zrozumie w jakim jest teraz stanie.
– Nie masz nocnego dyżuru?
– Zamieniłam się z koleżanką... jak tak dalej pójdzie to nie wiem, czy dożyję następnej wypłaty...
– Myślałaś o jakimś urlopie?
– Tak... – kiwnęła głową. – Przecież
byłam na kilkudniowym zwolnieniu. Nic z tego nie wyszło, bo już po
dwóch dniach zaczęło mnie nosić z nerwów... w szpitalu niby mogę się
oderwać od tego wszystkiego, ale wiecznie jest tak, że coś jest kosztem
czegoś...
– Musisz odpoczywać. Nie mówię, że jesteś słaba, ale każdy ma przecież jakieś granice.
– Wiem... – szepnęła
i ze smutkiem spojrzała w przednią szybę. Znowu dopadł ją kiepski
nastrój, poczucie niekończącej się pustki; poczucie, że nikt nie rozumie
jej sytuacji; straszne poczucie tego, że jest sama na tym wielkim
świecie i choćby szukała pomocy u nie wiadomo kogo, to nawet ten „nie
wiadomo kto” nie będzie w stanie jej pomóc, nawet przy najszczerszych
chęciach. – Wiesz... zapisz mi swój adres, hm? – zaproponowała, żeby przerwać niezręczną ciszę. Wyjęła z torebki chusteczkę i długopis. – Numer też możesz... najwyżej zadzwonię, żeby cię uprzedzić, że wpadnę bądź nie... – Podała mu chusteczkę i wysiliła się na uśmiech, którego tak jakby w ogóle nie było.
– W porządku. – Uśmiechnął się i położył chusteczkę w środku kierownicy, gdzie znajdował się klakson i zanotował adres i numer. – Będę czekał – powiedział, podając jej kawałek jednorazowego, miękkiego tworzywa.
– Dziękuję za miły początek dnia... – Odpięła pas bezpieczeństwa i przygotowała się do opuszczenia jego pojazdu.
– Nie ma sprawy... byłby może bardziej przyjemny gdyby znowu się nie pojawili ci popieprzeni detektywi... – wycedził przez zęby, a jego twarz wykrzywił grymas złości na samą myśl o tym, że znowu musiał przechodzić przez jakieś idiotyczne i mało dla niego znaczące przesłuchanie.
– Och...
nie było łatwo... znowu wyciągali ode mnie rzeczy, które chciałam
pogrzebać... od których chciałam uciec... ale widocznie... widocznie
przeszłość już do końca życia będzie mnie ścigać i nigdy się od tego nie
uwolnię! Ale dobrze, że ty też tam byłeś... czułam się z tym lepiej.
Slash
tylko przesunął ręką po włosach, żeby odgarnąć je z twarzy. Czasem
nachodziły go myśli, żeby pójść do fryzjera i ściąć je w cholerę, ale
szybko sobie uświadamiał jak bardzo by tego później żałował. Nigdy by
sobie nie darował, gdyby się ich pozbył. To główna cecha, która od odróżniała od innych i nie zamierzał z niej rezygnować, nawet jeśli taka ilość włosów go czasem irytowała.
– Zadzwonię do ciebie... jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia. – Uśmiechnęła się do niego i w końcu opuściła samochód.
– Znowu się zadręczasz? – zapytała Margaret, widząc zamyśloną współlokatorkę i po omacku sięgnęła po jeden z ołówków leżących na stole.
– Tak... jest tyle spraw, które ciągle chodzą mi po głowie, na które chciałabym mieć odpowiedzi, a być może nigdy ich nie uzyskam... – Spojrzała na miskę z pomarańczami i wzięła jedną.
– Samo życie. Wiem, że to brzmi cholernie banalnie i tak jakbym miała nie wiadomo ile lat i ile już przeżyła...
– Wcale nie. Masz rację. Wkurwiam się, kiedy o coś pytam, a nie dostaję odpowiedzi... – Wpatrzyła się w pomarańczowy owoc i ścisnęła go w dłoni.
– Co masz na myśli? – zapytała Margaret, marszcząc przy tym czoło. – Praktycznie wszystko... śmierć mojej siostry, co zrobiła z nią moja matka i dlaczego... – Głośno wypuściła powietrze z ust i zaczęła skubać grubą skórę z pomarańczy.
– A... skąd pewność, że to twoja siostra?
– Dziś
rano... chciałam wychodzić z dyżuru, ale plany pokrzyżowali mi państwo z
policji. Potwierdzili tylko to, co przypuszczałam i, co było raczej... oczywiste... – Spojrzała na Margaret takim dziwnym, pustym spojrzeniem. – Ona mogła być moim sobowtórem, ale w cuda zwyczajnie nie wierzę – powiedziała stanowczo.
– Zastanawia mnie tylko kto jej tak bardzo nienawidził...
– Och... też bym chciała to wiedzieć, Meggie. Jesteśmy tak bliskie sobie, a jednocześnie tak dalekie... to przykre, że los nie dał nam szansy – powiedziała smutno i rzuciła skórki na stół.
– Może
gdybyś spróbowała porozmawiać z mamą... może ona mogłaby ci wyjaśnić...
wtedy przynajmniej zaspokoiłabyś swoją ciekawość i miała odpowiedzi
przynajmniej na część pytań...
– Wiesz? Chyba wolę umrzeć w nieświadomości niż mieć cokolwiek wspólnego z tą kobietą – prychnęła, ożywiona nagłą zmianą toku rozmowy.
– Cała ta sytuacja nie zmienia tego, że nadal jest twoją mamą.
– Taką mamą, jak z koziej dupy organy... – powiedziała krytycznie, poruszona uwagą Margaret.
Rudowłosa
dziewczyna wzruszyła ramionami i opuściła wzrok, woląc się wycofać z
tego tematu. Nie potrafiła zrozumieć Veroniki. Mogłaby jeszcze
powiedzieć coś, co mogłoby urazić brunetkę, a nie chciała tego robić;
już na pewno nie świadomie.
– Zrobisz
jak zechcesz, ale ja myślę, że jeśli nie wyjaśnisz ze swoją mamą
niczego to nigdy nie uwolnisz się od przeszłości, od której tak bardzo
chcesz uciec. Nie masz odpowiedzi na wiele pytań i ta gonitwa nigdy się
nie skończy...
Veronica
spojrzała na swoją współlokatorkę pytającym, a jednocześnie
zaintrygowanym wzrokiem. Nigdy nie spodziewała się tak szczerej rozmowy
ze strony Margaret. Nigdy nie spodziewała się z jej strony słów
płynących gdzieś z głębi dobrego serca. Ta dziewczyna zawsze wydawała
jej się taka prostolinijna, kompletnie niezdolna do jakichkolwiek
głębszych przemyśleń.
Może
Meggie ma rację? Może powinnam się wrócić do tego, co było kiedyś i
wreszcie wyjaśnić parę spraw? Przecież nie mogę tak żyć wiecznie. Ciągle
od tego uciekać. Im bardziej chcesz od czegoś uciec, tym bardziej to
zaczyna cię ścigać; mam cholerne wyrzuty sumienia z powodu tego, że
mieszkam z tą dziewczyną cztery lata pod jednym dachem, a nigdy nie
pozwoliłam ani jej ani sobie na coś więcej niż tylko mieszkanie ze sobą.
Przecież mogłam zyskać przyjaźń. A ja? Ja z powodu swojego cholernego uprzedzenia rezygnowałam ze wszystkiego...
– Coś mi się przypomniało – powiedziała nagle Margaret. – Ten twój doktorek tutaj był...
Słowa jakich użyła sprawiły, że Veronica zadrżała.
– Po pierwsze... nie mój! A po drugie... co on tutaj do cholery robił?
– Nie mam pojęcia... – odparła wykrzywiając twarz w jakimś dziwnym grymasie. – Szukał cię i chciał pilnie z tobą rozmawiać i...
– I co?
– Był jakiś dziwny... zdenerwowany.
– Zdenerwowany?
Meggie
skinęła tylko głową, a Veronica w zamyśleniu rozdzieliła pomarańczę na
pół i jedną z połówek podała swojej koleżance, a drugą zaczęła sama
skubać.
Zastanawiało
ją dlaczego Andrew Harris zjawił się u niej tak nagle. Po co? O czym
chciał z nią rozmawiać? Dlaczego Margaret powiedziała, że był
zdenerwowany?
– To bardzo ciekawe... – Veronica
wstała, po czym podeszła do okna. Utkwiła wzrok w miejscu, gdzie jakiś
czas temu stał zaparkowany samochód Andrew i przypomniała sobie, jak
bardzo się wtedy bała. Próbowała sobie przypomnieć rozmowę, którą
prowadzili. Wtedy wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku.
Był opanowany, wyluzowany, jak zawsze. W jego zachowaniu nie było nic
nadzwyczajnego. Dlaczego wczoraj wieczorem był zdenerwowany? Co się
stało? Znowu nasunęło jej się na myśl pytanie: dlaczego zniknął na tyle
czasu ze szpitala, nikogo o tym nie informując?! A może jest ktoś kto o
wszystkim wie i teraz najzwyczajniej w świecie milczy?
– Wszystko w porządku? – zapytała Margaret dla pewności.
– T-tak... – odparła
dziwnie drżącym głosem i podeszła do regału. Spojrzała na wszystkie te
rzeczy, których dotykał niedawno Andrew i westchnęła. – Muszę do kogoś z-zadzwonić... – Rzuciła się do przedpokoju i z torebki, która zawieszona była na wieszaku, wyjęła chusteczkę z adresem i numerem telefonu.
– Na pewno wszystko w porządku? – naciskała koleżanka.
– Tak, no pewnie. – Wysiliła się na słaby uśmiech. – Obiecałam komuś, że się z nim skontaktuję... – mruknęła
i wystukując powoli numer z chusteczki, przytknęła słuchawkę do ucha.
Odetchnęła, kiedy po trzech sygnałach ktoś po drugiej stronie odebrał.
Zdziwiła się, kiedy w słuchawce nie usłyszała człowieka, którego
liczyła, że usłyszy.
– Witam. Tu rezydencja Saula Hudsona. Mówi Axl Rose, w czym mogę pomóc?
Veronica otwarła usta, żeby
odpowiedzieć, ale zawahała się. Po chwili uświadomiła sobie, jak bardzo
przyspieszył jej oddech i, jak szybko bije jej serce, a także, jak
idiotycznie musi to wyglądać z punktu widzenia wokalisty Najbardziej Niebezpiecznego Zespołu Na Świecie. W tle usłyszała stłumiony śmiech, najwyraźniej właściciela tego numeru i to w jakiś sposób sprowadziło ją na ziemię.
– Mogę prosić Slasha?
– To zależy.
– Od czego?
– No... od tego kto dzwoni i, czy on będzie chciał rozmawiać i...
– Po prostu daj mu słuchawkę! – zirytowała
się. Doszła do wniosku, że właśnie zaczęła prowadzić najgłupszą
konwersację w swoim życiu i postanowiła, że jak najszybciej położy temu
kres.
– Hej... nie denerwuj się skarbie, bo złość piękności szkodzi – powiedział całkiem poważnym tonem głosu, a Veronica odebrała to jako ciąg dalszy tej głupiej zabawy w kotka i myszkę.
– Jakie ty możesz mieć o tym pojęcie? – wyszeptała z ironią. – Daj mi Slasha do cholery! – wrzasnęła i widocznie to poskutkowało. Już po kilku sekundach usłyszała dźwięk odkładanej na stół słuchawki.
– Słucham?
– Cześć, Slash... dzwonię, bo... obiecałam, że się odezwę i chciałam też z tobą porozmawiać... nie przeszkadzam? – zapytała, sugerując, że nie ma ochoty by jego niezwykle zabawny kolega z zespołu, był świadkiem ich rozmowy.
– Jasne, że nie przeszkadzasz. Cieszę się, że dzwonisz... w takim razie, wpadnij do mnie, zapraszam.
– Będę niedługo – zapewniła, po czym odłożyła słuchawkę. Wpatrywała się w telefon i nadal trzymała palce na aparacie, przez który rozmawiała jeszcze przed chwilą.
– Hej... co to miało być?! – Głos Margaret był, jak piorun przecinający zachmurzone niebo.
– Co?
– Nie udawaj... odebrał Axl Rose, a chciałaś rozmawiać ze Slashem... co to kurwa miało znaczyć?
– Ale...
– Spotykasz się z nim?
Brunetka
była zdumiona pytaniami swojej współlokatorki. Czuła się, jakby właśnie
ją napadnięto. Tak, to była napaść ze strony rudowłosej dziewczyny.
Margaret chyba po raz pierwszy wyglądała tak, jakby twarz miała obdartą z
wszelkich uczuć i tylko czekała na jakieś wyjaśnienia.
– Marg...
zacznijmy od tego, żebyś się uspokoiła, dobrze? Wściekasz się na mnie
jakbym popełniała przestępstwo tylko dlatego, że rozmawiam z Saulem
Hudsonem przez telefon... poza tym... nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. To nie twoja sprawa z kim się spotykam i z kim rozmawiam przez telefon... – Dopiero
kiedy wyrzuciła te słowa z siebie poczuła wyzuty sumienia, że przez
jeden głupi telefon ścięła się z jedyną w miarę bliską osobą.
Margaret
była równie zdumiona co Veronica. Obie nigdy się tak nie zachowywały.
Nigdy nie widziała Veroniki w takim stanie i nigdy nie słyszała takich
słów z jej ust. Musiała się chociaż samej sobie przyznać, że
sprowokowała brunetkę. Dlaczego tak zareagowała na ten telefon? Przecież
to tylko telefon! Może poczuła nagłą zazdrość? Może nie spodziewała
się, że relacja pacjent-pielęgniarka wskoczy na wyższy poziom? Może nie
spodziewała się, że ktoś taki, jak Saul Hudson może być zainteresowany
jej koleżanką? Nigdy nie zaprzeczała, że jej koleżanka jest atrakcyjna, ale przecież on gustuje w innych kobietach. Przynajmniej tak jej się dotychczas wydawało.
– Przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłam – przyznała się wreszcie.
– Też tak myślę. Nie rozumiem skąd takie zachowanie... jesteś zazdrosna? – Nawet się nad tym nie zastanawiała, zapytała o to, co ślina jej na język przyniosła.
– Nic złego w tym, jeśli nawet trochę jestem...
Jego
przedzierające na wylot spojrzenie spoczywało na niej niczym na
najpiękniejszej rzeźbie świata. Sytuacja ta okazała się dla niej
bardziej krępująca niż jej się wydawało i poczuła wypieki na twarzy. Wodziła wzrokiem po wszystkim, co było tylko w jego zasięgu byleby nie spojrzeć temu człowiekowi w oczy i nie
poczuć jeszcze większego skrępowania. Wypuściła głośno powietrze z ust i
powoli utkwiła wzrok w jego twarzy. Delektował się papierosem firmy
Marlboro, a nad jego głową unosiły się gęste obłoki dymu puszczanego z
ust lub nosa.
– Długo się znacie? – zapytał, stukając palcami w pudełko z papierosami.
– Nie. Od jakiegoś czasu – odpowiedziała wymijająco, nie zdradzając nawet najmniej znaczących szczegółów. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie z nim.
– Veronica, on wie... – wtrącił się Slash, który pojawił się w salonie jak zjawa. – Axl, opowiadałem ci to... nie męcz jej – skarcił kolegę za niepoprawne zachowanie wobec jego gościa.
– Ach... – westchnęła
cicho i wzięła szklankę, którą podał jej Mulat. Skrzywiła się na widok
pływającego miąższu w soku. Nienawidziła tego. Jeśli sama miała wyciskać
sok z owoców, zawsze przelewała go najpierw przez sitko, żeby nadawał
się do spożycia. Nie chciała jednak sprawiać Slashowi przykrości przez
taką głupotę. Doceniła jednak fakt, że wrzucił kostki lodu do środka,
które przyjemnie chłodziły jej rozgrzane dłonie.
– No... to o czym chciałaś ze mną rozmawiać? – zapytał, siadając obok niej.
– Jeszcze będzie na to czas... – odparła i znacząco popatrzyła na Axla, który uważnie obserwował sytuację.
– Twoja pani chyba mnie nie lubi – mruknął ze smutkiem Axl.
– Kurwa Axl... zamknij się kiedyś... choć na chwilę! Błagam! – Slash z bezradności zwiesił głowę w dół.
– No co?
– Gówno! Nie odzywaj się, jak cię nie proszą... idź już... dokończymy jutro...
– W porządku – mruknął
zrezygnowany wokalista i zaczął zbierać się do wyjścia. Zgasił końcówkę
papierosa, przytykając go do krawędzi popielniczki, a potem zerwał
brązową kurtkę leżącą tuż obok niego. – W takim razie do zobaczenia jutro. – Pożegnał gitarzystę silnym, męskim uściskiem ręki, po czym skierował się do wyjścia.
– Przepraszam cię za niego... znam go już trochę, ale... pojebało go dzisiaj. Cały czas odstawia jakieś cyrki... – Westchnął smutno i sięgnął po gitarę klasyczną, która leżała na sofie, na której jeszcze przed momentem siedział Axl.
– Nie przepraszaj...
– Sprawił ci przykrość, prawda? – Spojrzał na jej zasmuconą twarz.
– Wcale nie – powiedziała obojętnym tonem.
– Przecież widzę... ale nie dziwię się. Mnie też dzisiaj wkurwiał.
– Slash... naprawdę nie chodzi o niego! – podniosła nieco głos, żeby nadać więcej wiarygodności swoim słowom.
– Ale coś się stało... jesteś smutna...
Veronica
westchnęła i opuściła głowę. Odstawiła szklankę na stół, a potem ukryła
twarz w dłoniach; kiedy siadała i zaczynała myśleć o tym wszystkim, co
się ostatnio wydarzyło, dochodziła do wniosku, że nie jest w stanie sama
tego udźwignąć. Chociaż bardzo się starała; nie jest w stanie tego
pojąć i przejść przez to sama. Nie jest w stanie przejść obok tego
wszystkiego obojętnie. Doszła do wniosku, że przerasta ją to.
– No stało się, no... – Westchnęła
i dumnie uniosła głowę, jakby chciała w ten sposób pokazać, że wcale
nie jest słaba; że to tylko zły moment, bardzo zły; że też ma prawo się
załamać, ale nie jest taka cały czas. – Bo... j-ja... j-ja chciałabym, żeby t-to się już skończyło... – z
każdym słowem co raz bardziej ściszał się jej głos. Im więcej o tym
myślała, im więcej się działo, tym bardziej okazywała słabość. Przecież
nie tego chciała przez te kilka lat! Chciała być silna i pokazać światu
na, co ją stać! Co się z nią stało?!
– Nie
tylko ty, Mała... ale musimy jakoś przez to przejść. Od tego nie da się
uciec... będziesz próbowała, ale i tak cię dopadnie... jak jakaś
bestia... – powiedział smutno i uderzył delikatnie palcami w struny. Wydały z siebie przyjemny i kojący dźwięk. – Ale co dokładnie cię gryzie?
– Nie
wiem, co dalej... będę musiała skontaktować się z mamą, Harris chciał
czegoś ode mnie, a na dodatek pokłóciłam się z Margaret, która jakby nie
patrzeć jest najbliższą dla mnie osobą – poczuła niesamowitą ulgę, kiedy wreszcie wyrzuciła to z siebie.
– Czego on od ciebie chciał?
– Nie mam pojęcia... – wzruszyła ramionami. – Wiem tylko tyle, że chciał o czymś porozmawiać...
Slash
starał się, żeby nie okazać w związku z tym jakichkolwiek uczuć. Sam
nie wiedział czemu nie darzył tego człowieka sympatią. W szpitalu mu nie
przeszkadzał. Traktował go, jak każdego innego medyka, który po prostu
uratował mu życie; zmienił
do niego nastawienie, kiedy zaczął kręcić się koło Veroniki. Dziewczyna
nie mówiła mu o wszystkim, ale co nieco już wiedział. Nabrał podejrzeń.
Niby dlaczego nagle zniknął ze szpitala? Wydawał się porządny. Wziął go
za człowieka, któremu zależy na ludzkim życiu, przecież w tym celu
poszedł na medycynę; żeby walczyć ze śmiercią. Niby dlaczego po tak
długiej nieobecności zjawił się pod mieszkaniem Veroniki i dlaczego
chciał z nią rozmawiać? O czym? Przecież nie o pięknej pogodzie;
podniosło mu się ciśnienie, kiedy usłyszał, jak dziewczyna wypowiada
jego nazwisko, jak mówi, że był u niej.
Kurwa
mać! Czego ten koleś od niej chce? Prawie z nikim w szpitalu nie
rozmawia. Veronica pojawiła się wśród personelu i nagle się zmienił?
Zaczął poszerzać swoje kontakty dzięki niej? Nie wierzę w cuda do chuja!
– Jeśli
będziesz chciała porozmawiać lub potrzebowała pomocy albo... będziesz
miała ochotę z kimś pomilczeć to... zawsze jestem do usług... – Dopiero
po chwili zaczął się zastanawiać skąd mu się biorą takie słowa. I do
tego zmienił temat. Ale co miał począć? Nie mógł jej powiedzieć, że nie
jest zadowolony, iż Veronica kontaktuje się z doktorem Harrisem.
– Doceniam. – Wysiliła się na słaby uśmiech, a Slash odwzajemnił go.
– Grasz na jakimś instrumencie? – zapytał, uderzając w struny tak, żeby nie wydawały z siebie zbyt głośnych dźwięków.
– Czy
gram... nie bardzo... kiedyś miałam koleżankę, która grała na
fortepianie i nauczyła mnie kilku podstaw, ale w sumie niewiele i już
chyba nawet nic nie pamiętam.
– Axl pewnie byłby tobą zachwycony, gdyby wiedział...
– Przestań...
– Nie znasz Axla, ale... on też ma uczucia i potrafi się czymś zachwycić.
Veronica
wywróciła oczami i zacisnęła usta w cienką kreskę. Nie chciała
powiedzieć czegoś niestosownego pod adresem Axla. W gruncie rzeczy nie
miała zielonego pojęcia o tym, jaki jest ten człowiek. Znała go tylko z
gazet, telewizji. Z niezwykłej muzyki, którą tworzył, i którą ona
uwielbiała; kiedy ona rozmyślała o tym, jaki może być Axl, Slash zaczął
wygrywać na gitarze jakąś melodię, której nie poznała od razu. To takie
niezwykłe. Przez około cztery lata mogła tylko pomarzyć o tym, żeby
usłyszeć tego człowieka na żywo, żeby go zobaczyć. A teraz? Teraz siedzi
z nim na kanapie w jego salonie, rozmawia z nim, świetnie się bawi i
słucha tego jak gra. Kiedyś musiałaby za to zapłacić. Pieniędzmi lub w naturze. Teraz ma to wszystko za darmo i może czerpać przyjemność; oderwać się na moment od rzeczywistości. Baby I get so scared inside, and I don't really understand Is it love that's on my mind, or is it fantasy? Heaven Is in the palm of my hand, and it's waiting here for you What am I supposed to do with a childhood tragedy? If I close my eyes forever Will it all remain unchanged? If I close my eyes forever Will it all remain the same? Sometimes It's hard to hold on So hard to hold on to my dreams It isn't always what it seems When you're face to face with me
– Podziwiam cię... – powiedziała cicho, kiedy skończył śpiewać.
– Trudno mi jest śpiewać cokolwiek, a już nie wspomnę o czymś co po części śpiewa kobieta! – wymamrotał z wyraźnym podziwem dla samego siebie, że był w stanie przeskoczyć coś, co stanowiło dla niego przeszkodzę od zawsze.
– Co ty tak narzekasz na to śpiewanie? Dobrze ci przecież idzie... – wymamrotała,
wodząc wzrokiem po jego palcach ozdobionych jakimiś pierścionkami, a
potem przeniosła wzrok na jego oczy, które jakby na siłę chciał ukryć za
zasłoną gęstych, ciemnych loków.
– Narzekam, bo nie jestem zwolennikiem śpiewania – powiedział z dziwnym grymasem na twarzy. – Nie lubię tego robić.
– A teraz? – Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Wyjątki się zdarzają... – mruknął,
nie spuszczając z niej swojego przenikliwego spojrzenia; jego oczy
wydawały się kompletnie pozbawione jakichkolwiek uczuć. Wydawały się tak
strasznie obojętne. Veronica nie mogła z nich nic dczytać. Robił to celowo? Czy całkiem nie zdawał sobie z tego sprawy?
– Zrobiło się późno, powinnam już iść – szepnęła, nerwowo mrugając powiekami.
– Moment... poczekaj... – Zatrzymał
ją błagalnym gestem ręki, ale nienachalnym. Położył gitarę na kolanach.
Nerwowo wypuścił powietrze z ust, po czym wyciągnął się w kierunku
brunetki; nie protestowała nawet, kiedy poczuła jego ciepły oddech na
swojej twarzy. Nie raził jej nawet delikatny zapach wypalonych już
papierosów, specyficzny odór; wystarczyło kilka sekund, żeby
niespodziewanie, zwinnie musnąć usta dziewczyny.
– Nie podoba mi się twoje zachowanie... niepokoi mnie to – powiedział oschle, zamykając w jednej, silnej dłoni filiżankę z kawą. – Jesteś nieobecna, przychodzisz później do pracy...
– Jestem przemęczona. Spędzam dużo czasu w pracy i nie wysypiam się na tyle na ile bym chciała – odparła,
nie podnosząc nawet na niego wzroku. Chciała uniknąć tego karcącego
spojrzenia z jego strony. Zawsze to robił. Zawsze, gdy zrobiła coś nie
tak patrzył na nią w specyficzny sposób. W sposób, którego nie
cierpiała. – Nie rozmawiajmy teraz o tym... skupmy się na pracy... dobrze?
– Praca...
ciągle tylko praca i praca... Kristi, zmieniasz się. Nie widzisz tego?
Nie widzisz tego, że przez pracę stajesz się kimś zupełnie innym?
Blondynka
zmarszczyła czoło, oczekując od swojego partnera jakichś wyjaśnień. Nie
rozumiała o, co może mu chodzić. Zmienia się? Pod jakim względem?
Przecież nie zmienia wszystkich swoich wartości. To tylko ambicje. A
może aż tyle?
– O co ci znowu chodzi?
– Praca
staje się twoim wszystkim. Domem, miejscem relaksu... a ty z człowieka,
z kobiety zmieniasz się w cyborga uzależniającego się od tego. Nerwowo
zamrugała powiekami. Dan zawsze wiedział, jak trafić w jej czuły punkt.
Zawsze wiedział, gdzie ją zaboli. Dlaczego znowu miał rację?
– Porozmawiamy o tym później... chcę to dokończyć i położyć się wcześniej, żeby po raz kolejny się nie spóźnić do pracy – powiedziała z ironią.
Kristi
wzięła czystą kartkę i długopis, żeby bardziej obrazowo przedstawić
sobie myślenie sprawcy. Zaczęła notować punkt po punkcie, próbując
odgadnąć jego rozumowanie.
Co jakiś czas konsultowała się z Danem. Powiedziała mu o swoich obawach
dotyczących kobiety z blizną i mężczyzna zgodził się z nią. Też się
zastanawiał nad tym, czy kobieta przed śmiercią nie była torturowana w
jakiś straszny sposób; domysły jednak niczego nie przesądzały, nadal
pozostawały tylko domysłami.