Muzyka

16 sierpnia 2014

Dotyk zła - Rozdział 11



            Prezentowała swoje wdzięki, prężąc ciało w prowokacyjnym tańcu. Kiedy wchodziła na salę i dawała się porwać rytmom płynącej z głośników muzyki, wcale nie myślała o tym, że starzy, obleśni faceci ślinią się na jej widok i rozbierają ją wzrokiem. Wstyd i obrzydzenie do samej siebie powracał za każdym razem, gdy tylko zamykała za sobą drzwi garderoby.
            Nie mogła się pogodzić z faktem, że potoczyło jej się w życiu tak, a nie inaczej. Za każdym razem, kiedy o tym myślała, wylewała morze łez. Nie była taka silna, jaką pokazywała na co dzień.
            Ludzie mogli ją uważać za tchórza; mogli sobie myśleć, że zamiast odbić się od samego dna, ona zwyczajnie na nim została. Dlatego uciekła. Uciekła do miejsca, gdzie nikt jej nie znał. A teraz? Niemal wszyscy wiedzieli już kim jest.
            Miała wyrzuty sumienia, musząc oszukiwać bliskich, których zdobyła, kiedy tu przyjechała. Jednak z każdym dniem, coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że całe jej życie to kłamstwo, iluzja. Z nikim nie jest do końca szczera, przed wszystkimi udaje taką poukładaną, szczerą do bólu, silną kobietę.
            Obeszła dookoła metalową rurę przymocowaną do podestu. Omiotła zamglonym przez alkohol wzrokiem salę, w której kłębiło się mnóstwo mężczyzn. W tłumie dostrzegła znajomą blond czuprynę włosów. Przestała więc tańczyć i lekko rozwarła usta, po czym zacisnęła wargi w cienką kreskę. Co tu robić? Zostać? Uciekać?
            Doskonale wiedziała, po co tutaj przyszedł. Łudziła się, że maska będzie dobrym kamuflażem, żeby przypadkiem nie poznali jej jacyś znajomi; była taka głupia. Jak mogła się tak bardzo pomylić? Co sobie myślała? Ludzie przecież nie są ślepi.
            Odwróciła twarz, zaciskając palce na rurze. Mężczyźni zaczynali domagać się kolejnego tańca, a ona sparaliżowana Jego obecnością nie mogła się ruszyć.
            Co robić? Co mam do cholery robić?
            Oddychając szybko, ale cicho, zdecydowała się na ucieczkę. Nie mogło dojść między nimi do konfrontacji. Nie teraz. Nie była gotowa na to by stanąć z nim twarzą w twarz. Mogłoby jej to przysporzyć strasznie dużo problemów.
            Zbiegła z podestu, stukając wysokimi obcasami w podłogę. Zaczęła uciekać w kierunku garderoby. Nienasyceni klienci klubu zaczęli ją wołać, ale ona zignorowała ich. Z każdy krokiem ich głosy cichły. Odetchnęła, kiedy w końcu znalazła się w garderobie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Od razu przekręciła kluczyk w drzwiach, żeby nikt nie wparował z impetem. Nie zamierzała słuchać pretensji. Chciała zostać sama. Przemyśleć kilka spraw. Naiwnie myślała, że On może niczego się nie domyśla. Stanęła przecież z nim twarzą w twarz. Doskonale pamiętała, jak podejrzliwie na nią patrzył.
            Oparła się o drzwi; zamknęła oczy i zaczęła się zsuwać w dół, jak łzy po jej policzkach.
            Zdjęła w końcu szpilki i syknęła z bólu. Już tyle czasu nosiła buty na wysokim obcasie, a mimo to za każdym razem miała obolałe stopy. Rzuciła je gdzieś w kąt, a potem zdjęła maskę z twarzy. Z impetem rzuciła ją przed siebie. Nie sądziła, że ma na tyle siły.
            Usiadła przed wielkim lustrem. Spojrzała sobie w twarz i pomyślała, że chciałaby mieć taką toaletkę. W domu. W swoim własnym domu, gdzie czułaby się bezpieczna i nic by jej nie groziło. To były nierealne marzenia. Nawet nie miała ich, z kim zrealizować.
            Wyprostowała się i zaczęła wyjmować spinki z włosów.
            Nigdy więcej, pomyślała, kiedy uświadomiła sobie ile zużyła lakieru do włosów przed występem.
            Po głowie wciąż chodziła jej melodia do piosenki Let it rock zespołu Bon Jovi. Zaczęła po cichu śpiewać, wpatrując się w swoje żałosne odbicie w lustrze.


“The weekend comes to this town
Seven days too soon
For the ones who have to make up
What we break up of their rules

Well I saw Captain Kidd on Sunset
Tell his boys they're in command
While Chino danced a tango
With a broomstick in his hand
He said: It's alright (alright) if you have a good time
It's alright (alright) if you want to cross that line
To break on through the other side

Let it rock, let it go
You can't stop a fire burning out of control
Let it rock, let it go
With the night you're on the loose
You got to let it rock”

           
            Usiłowała rozczesać posklejane lakierem włosy, jednak szczotka na nic się przydała. Zrezygnowana wstała z krzesła; zabrawszy szczotkę poszła do łazienki. Chciała się odświeżyć zanim stawi czoła swojemu „szefowi”.


            Wyglądając przez samochodową szybę, obserwowała ulice skąpane w deszczu. Światła neonów odbijały się w kałużach, a ludzie zdawali się nie zwracać uwagi na to, że pada. Chodzili z parasolami, jakby nic się nie działo. Zdecydowanie wolałaby, żeby przez cały rok było wyłącznie lato. Nawet jeśli codziennie miałby się lać żar z nieba. Lepsze to niż deszcz.
            Odwróciła głowę w kierunku swojego towarzysza i uśmiechnęła się.
            – Dzięki tobie nie muszę się tłuc miejską komunikacją przez to cholerne miasto. Nie cierpię deszczu – odezwała się, przerywając tym samym długą ciszę.
            – Wiesz o tym, że to żaden problem. I tak szybko się dzisiaj uwinęliśmy. A poza tym… obiecałem Slashowi, pamiętasz? – Pochylił się do przodu. – Zawsze działy się tu różne cuda, ale w ciągu ostatnich tygodni… to przekracza normy, nawet jeśli chodzi o Los Angeles – dodał z przekąsem. – No i miałem ci pomóc z zakupami.
            – Mam wyrzuty sumienia, że cały czas mi pomagasz i poświęcasz mi tyle czasu…
            – Zupełnie niepotrzebnie. Nie robiłbym tego, gdybym nie chciał. A poza tym… w pewnym sensie czuję się za ciebie odpowiedzialny. – Spojrzał na nią, ale szybko odwrócił głowę, żeby nie stracić panowania nad kierownicą. – Slash nie mógł ci dziś pomóc, a warunki pogodowe są jakie są… czułbym się winny, gdyby… – Spojrzał na nią jeszcze raz i westchnął.
            Veronica wiedziała, o co mu chodzi; mocno odczuła przepaść wiekową między nimi, kiedy wspomniał o odpowiedzialności. Przez moment poczuła się, jak małe dziecko, które nie może się ruszyć nigdzie bez rodzica. Przygryzła tylko dolną wargę.
            – Wiem, co chciałeś powiedzieć....
            – Przepraszam. Wiem, obiecałem nie poruszać tego tematu.
            – Nie szkodzi – odparła bezbarwnym głosem i spojrzała tępo przed siebie. – Wszyscy się boją. Ja też. Chyba przede wszystkim ja… ale chcę żyć w miarę normalnie. Nie zastanawiać się za każdym razem, czy jak wyjdę za róg ulicy nie dostanę w łeb albo ktoś mnie nie dźgnie nożem. Tak przecież nie można… Poza tym… człowiek popada wtedy w paranoję. Nawet jeśli coś przypadkiem się przewróci od razu się zastanawiam… – Ich spojrzenia się spotkały przez moment. Veronica nie mogła nic wyczytać z oczu Joe’go. Jego spojrzenie było raczej obojętne. Nie oceniał jej, nie uważał za wariatkę.
            – Dobrze, że chociaż próbujesz normalnie funkcjonować. Nie zamykasz się przed światem, choć Slash pewnie otoczyłby cię grubym murem do wyjaśnienia sprawy…
            – To prawda. Czasem mnie to irytuje. Często panikuję z tego powodu… i staram się żyć normalnie, a on jest przewrażliwiony.
            – Kocha cię, więc to jasne, że się martwi.
            – Czasem naprawdę przesadza…
            – Może potrzebujecie odpoczynku od siebie? Jesteście ze sobą każdego dnia, niemal przez cały czas.
            – Być może – powiedziała krótko, zastanawiając się nad jego słowami.
            – Nie zrozum mnie źle, dobrze? Chodzi mi o to, że taki odpoczynek od siebie jest bardzo pomocny. Dzięki temu moje małżeństwo z Billie jakoś funkcjonowało – powiedział to z delikatnym przekąsem.
            Veronica zastanawiała się przez moment, czy kontynuować temat, ale doszła do wniosku, że gdyby Joe chciał się z nią podzielić szczegółami na temat jego związku to zrobiłby to sam i jakiekolwiek pytania byłyby zbędne.
            – Zatrzymaj się tutaj, dobrze? – poprosiła, kiedy mijali supermarket.
            – W porządku – odparł, wjeżdżając na parking.
            Zatrzymawszy samochód, oderwał ręce od kierownicy, a potem wysunął spod kurtki markowy srebrny zegarek. Spojrzał na godzinę i ze zdziwieniem stwierdził, że jest już siódma; pomagając Veronice przy koniach czas leciał mu zdecydowanie szybciej.
            – Zrobię szybkie zakupy i zaraz wracam, dobrze? – Sięgnęła po torebkę na tylne siedzenie.
            – Pójdę z tobą.
            Znowu dopadły ją wyrzuty sumienia. Joe nie był typem, który stał z założonymi rękami, kiedy trzeba było pomóc, zwłaszcza kobiecie. Mimo to, wydawało się, że nadużywa za bardzo jego uprzejmości. Poświęcał jej mnóstwo swojego wolnego czasu i krępowało ją to.
            Ona szybko schroniła się pod zadaszeniem, a Joe wolnym krokiem zmierzał do wejścia. Patrzyła na niego przez cały ten czas. Westchnęła i przymknęła powieki.
            – O co chodzi? – zapytał, marszcząc czoło.
            Zatrzymał się tuż obok niej. Brunetka starała się złapać wewnętrzną równowagę. Co się z nią do cholery działo? Czemu aż tak zabłądziła myślami? To znak, że powinna się położyć, jak najszybciej do wygodnego łóżka. Była tak zmęczona, że zaczęła tracić zmysły.
            – Wszystko w porządku – odpowiedziała po dłuższej chwili.
            – Na pewno? Zbladłaś… dobrze się czujesz?
            – Wiesz… przepraszam… jakoś zakręciło mi się w głowie – powiedziała dość niewyraźnie, dotykając lekko jego przedramienia.
            – Chodź… – Objął ją lekko ramieniem, po czym zaczął prowadzić w stronę samochodu. Otworzył drzwi, a potem posadził ją na przednim siedzeniu. – Powiedz co mam kupić, okej?
            – Joe, przestań… zajrzę tu jutro.
            – Kupię co trzeba i zaraz jestem. Siedź tutaj, jasne?
            Wymieniła listę produktów spożywczych, które chciała kupić. Co się z nią dzieje? W głowie miała prawdziwą pustkę. Co gdyby była tutaj sama? Przecież nikt by jej nie pomógł.
            Gitarzysta wrócił po kilkunastu minutach. Była zaskoczona, że mężczyzna tak szybko uwinął się z zakupami. Zazwyczaj wygląda to tak, że kiedy facet idzie na zakupy, nie przynosi większości produktów, kupuje inne albo bardzo długo zastanawia się, co ma wziąć z półki. Joe był jednak inny. Zakupy poszły mu sprawnie. Kupił wszystko, czego potrzebowała.
            – Jak się czujesz? – zapytał, siadając w fotelu kierowcy.
            – W porządku – mruknęła.
            – Może powinnaś odwiedzić lekarza? – zapytał spokojnie.
            Veronica pokręciła głową i zamknęła oczy. Ułożyła się na oparciu w miarę wygodnie. Chciała być już w domu.
            – Dobrze… ale gdybyś jednak poczuła się gorzej to po prostu powiedz.
            – Zawieź mnie po prostu do domu – wymamrotała.


            – Jestem ci naprawdę wdzięczna. Mam wyrzuty sumienia, bo wykorzystuję cię, ale…
            – Wykorzystujesz? – powtórzył z niedowierzaniem. – Chyba żartujesz. Zaoferowałem ci pomoc, więc nie ma mowy o wykorzystywaniu. Czemu we wszystkim doszukujesz się spisku?
            – Przepraszam... nie chcę ci się narzucać po prostu. – Westchnęła i zaczęła wypakowywać produkty spożywcze.
            – Przestań mówić bzdury, dobrze? Pomagam ci z własnej nieprzymuszonej woli. Jak widać dobrze, że jednak odwiozłem cię do domu i pomogłem z zakupami. – Spojrzał na jej bladą cerę i wygiął lekko kąciki.
            Veronica odwróciła się, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z nim. Wydawało jej się czymś naturalnym, że ktoś taki, jak Joe Perry jej się podoba. Wychodziła z założenia, że ten typ tak ma i raczej żadna kobieta na świecie nie przeszłaby koło niego obojętnie.
            Układając nerwowo produkty w szafkach, nawet nie zauważyła, kiedy gitarzysta podszedł do niej, żeby jej pomóc.
            Kiedy podawał jej kolejne produkty, słyszała szelest skórzanej kurtki, którą w dalszym ciągu miał na sobie. Gdzie jej maniery? Nawet nie zaproponowała mu nic do picia.
            Czuła ciepły oddech gitarzysty na czubku swojej głowy. Była w niezręcznej sytuacji i nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Niemal obejmował ją ramionami, kiedy podawał jej zakupy.
            – Zrobię ci coś do picia, hm? – zapytała wreszcie, żwawym krokiem uciekając od niego.
            – Nie rób sobie kłopotu. – Uśmiechnął się lekko.
            – Daj spokój! – podniosła nieco głos, unosząc rękę na znak, że nie przyjmuje odmowy. – Z racji tego, że jesteś samochodem… kawa czy herbata?
            Obrzucił ją rozbrajającym spojrzeniem. Brunetka uśmiechnęła się w odpowiedzi i wstawiła wodę.
            – Niech będzie herbata – powiedział w końcu Joe.
            Przygotowała czyste kubki, po czym wrzuciła do każdego po torebce herbaty. Utkwiła w nim wzrok na dłuższy moment, opierając się pośladkami o szafkę.
            – O co chodzi? – zapytał, zauważając, że na niego patrzy.
            – Zastanawiam się, jak długo będziesz stał w tej kurtce – odparła z lekkim uśmiechem.
            – Ah… – zaśmiał się krótko. – Jest mokra. Gdzie mogę ją odłożyć?
            – Zaniosę ją do łazienki, a ty usiądź w salonie.
            Wzięła kurtkę, po czym skierowała się do łazienki. Po drodze zahaczyła i garderobę, żeby wziąć wieszak.
            Znalazłszy się w łazience, powiesiła skórzaną kurtkę Joe’go. Usiadła na zamkniętej klapie sedesu. Nerwowo przyciskała dolną wargę. Musi się opanować. Żałowała, że pozwoliła mu się podwieźć do domu i tego, że zaproponowała mu herbatę.
            Przemyła twarz zimną wodą, żeby schłodzić rozgrzane policzki. Musi wracać. Nie może tu siedzieć całą wieczność.
            Kiedy zeszła na dół, zauważyła, że kubki stoją już na stole.
            – Woda się zagotowała. Nie wracałaś, więc zaparzyłem herbatę.
            – W porządku.
            – Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie.
            Veronica opadła na sofę. Odchyliła głowę na miękkie oparcie sofy i utkwiła wzrok w suficie.
            – Jestem trochę zmęczona – wymamrotała, spoglądając na niego.
            – Wypiję raz dwa herbatę i nie będę ci już przeszkadzał.
            Nie odpowiedziała. Wzięła kubek do ręki i zaczęła pić małymi łykami, żeby się nie poparzyć. Miała nadzieję, że to jakoś postawi ją na nogi, ale chyba tylko sen byłby w stanie zregenerować jej siły.
            – Kiedy Slash wróci?
            – Nie mam pojęcia. Pewnie późnym wieczorem. Przyzwyczaiłam się. Teraz jego późne powroty są na porządku dziennym.
            – No tak. Nagrywają płytę, to zrozumiałe. – Patrzył na nią długą chwilę. – Może się połóż, hm? Naprawdę blado wyglądasz. Martwię się.
            – Nic mi nie jest, naprawdę. Jak pójdziesz to wskoczę pod prysznic, a potem się położę.
            Dłuższy czas milczeli. Veronica nie była już zbyt skora do rozmów, a Joe nie bardzo miał pojęcie o czym mógłby z nią rozmawiać. Postanowił, że szybko dopije herbatę i pozwoli jej odpocząć.
            – Dziękuję za herbatę – powiedział odstawiają kubek.
            – To ja ci dziękuję. No wiesz… że mnie odwiozłeś i pomogłeś z zakupami.
            – Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, uśmiechając się przyjaźnie.
            Veronica poszła po jego kurtkę, która zdążyła wyschnąć. Odprowadziła go do drzwi.
            – Gdybyś rano nie czuła się najlepiej i nie była w stanie mi pomóc, to zadzwoń dobrze?
            – A kto ci pomoże? Przecież Eddie’go teraz nie ściągniesz.
            – Jakoś sobie poradzę, spokojnie. – Objąwszy ją na pożegnanie ramionami, musnął jeszcze delikatny policzek brunetki.
            – Do zobaczenia – wymamrotała, zamykając powoli drzwi za gitarzystą.
            Gdy tylko wyszedł pozasuwała wszystkie zamki. Przekręciła kluczyk, zasunęła zasówkę, a potem poszła sprawdzić wszystkie okna. Serce tłukło jej się w piersi, kiedy wchodziła na piętro, gdzie było całkiem ciemno. Z sypialni słyszała dźwięk uruchamianego silnika, więc podeszła do okna. Reflektory samochodu Joe’go błyszczały w strugach deszczu. Domknęła okno, żeby mieć pewność, że będzie bezpieczna. Nigdy nie zostawała sama. Ogarnęła ją dziwna panika. Czuła się nieswojo kiedy była sama, zważywszy na okoliczności. Starała się być twarda, ale kiedy była sama ogarniał ją kompletny strach.
            Kiedy reflektory oddaliły się od domu i zniknęły w ciemności, odeszła od okna. Wszystko wydało jej się dziwnie obce. Może popadała w paranoję, ale miała wrażenie jakby nie była w tym pokoju sama.
Zbiegła na dół i nagle zadzwonił telefon. Podbiegła do aparatu, potykając się o poduszkę leżącą na ziemi. Zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że leży na ziemi. Czyżby ją upuściła? Może spadła już wcześniej i zapomniała podnieść?
            Szarpnęła za słuchawkę i odgarnąwszy włosy przytknęła ją do ucha. Krzyknęła nerwowe „halo”, ale odpowiedziała jej cisza.
            – Jest tam kto? – powtórzyła już nieco spokojniej.
            – Hej, to tylko ja… – poznała ten głos. – Nie poznajesz mnie? Przecież to ja Matthew.
            Odetchnęła. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ale cieszyła się, że to on zamiast głuchego telefonu. Nie zamierzała się z nikim bawić w taki dzień. Humor przestał jej dopisywać, kiedy została sama.
             – Cześć, Matt… – powiedziała cicho, ocierając czoło. – Nie spodziewałam się, że zadzwonisz…
            – Słyszę…
            – Co? O czym ty mówisz?
            – Jesteś zdenerwowana… – powiedział, przejmując się jej stanem.
            – To nie z twojego powodu, Matt – zapewniła, po czym odetchnęła głośno. Przesadzała. Nic jej się przecież nie stanie.
            – Czyli jednak coś jest nie tak.
            – Nie… to znaczy… jestem sama i po prostu… mam wyostrzoną wyobraźnię.
            – Zdaje się więc, że dobrze, że zadzwoniłem.
            Zapadła cisza. Nic z tego nie rozumiała. Czy jemu się wydawało, że dzięki temu, że zadzwonił poczuje się bezpieczniej i jej obawy znikną? Jeśli tak było to chyba sobie nie zadawał sprawy z tego, jak bardzo się mylił.
            – Jestem w Los Angeles – oznajmił, uprzedzając jej kolejne pytanie.
            – Co takiego?!
            – Miałem trochę wolnego czasu. Chciałem cię odwiedzić. W Seattle nie miałaś dla mnie zbyt dużo czasu. Chciałem z tobą porozmawiać, zobaczyć, jak żyjesz.
            Teraz sobie przypomniała. Zaproponowała mu wówczas, że jeśli będzie chciał to może ją odwiedzić w Kalifornii i wtedy znajdą więcej czasu, żeby porozmawiać i spędzić trochę czasu, jak kiedyś; żeby spróbować odbudować przyjacielską więź. Niezwykłe wyczucie czasu.
            – Dotarłem dopiero dzisiaj. Jakieś trzy godziny temu. Byłem zmęczony podróżą, dlatego dzwonię dopiero teraz. Musiałem zarezerwować hotel i przespać się trochę…
            – Dałam ci swój adres. Mogłeś przyjechać do mnie. Mam wolny pokój.
            – Nie wiem, czy twój facet byłby temu przychylny. Wolałem nie ryzykować – powiedział i zaśmiał się do słuchawki. – Masz jutro czas?
            – Trudno powiedzieć – odparła od razu. – Pracuję i nie wiem ile mi to zajmie.
            – Nie chciałbym całego dnia spędzić w hotelu… – powiedział smutno.
            – Rozumiem, tylko no… może umówmy się, że dasz mi telefon do tego hotelu, a ja po prostu zadzwonię w wolnej chwili?
            – To chyba będzie najrozsądniejszy pomysł. Rano może sam pokręcę się po okolicy. Ewentualnie popytam innych ludzi – powiedział z entuzjazmem.
            Veronica uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się, że Matt zdecydował się ją odwiedzić w tak krótkim czasie.
            – W takim razie zdzwonimy się. Miłego wieczoru – powiedziała, ale nie czekała już na odpowiedź. Odłożyła słuchawkę.
            Spojrzała na poduszkę leżącą na podłodze. Zmarszczyła czoło, ale wstała i podniosła ją. Rzuciła poduszkę na sofę, po czym poszła pod prysznic.


            – Wolałbym gdybyś była ze mną po prostu szczera! – burknął pod nosem, niezadowolony. – Widać, że to dla ciebie cholerny problem!
            – Matt to tylko mój kolega! A ty robisz z igły widły! – Była wściekła, jak osa i miała przemożną ochotę użądlić. Slash atakował ją bez uzasadnienia.
            – Kurwa, po prostu mogłaś mi powiedzieć!
            – Słuchaj, kiedy? Kiedy byłeś na nagraniu, tak? Albo miałam sobie nastawić budzik na godzinę twojego powrotu, żeby ci powiedzieć? Nie dość, że wracasz późno to jeszcze śmierdzisz wódą z kilometra. Nie masz prawa mi robić wyrzutów. Nie chcę takiego życia, rozumiesz?! – rzuciła oskarżycielskim tonem. Czuła, że zaraz wstrząśnie nią spazm płaczu, więc odwróciła się na pięcie.
            Slash stał osłupiały, cały czas w tym samym miejscu. Nie spodziewał się po niej takiego wybuchu. Zwykle nie reagowała taką złością. Zdarzały im się kłótnie; jednak nigdy nie do tego stopnia. Veronice niewiele brakowało, żeby rzucić się na niego z pięściami. Była, jak tornado, lawina.
            Ruszył się jednak z miejsca; zastał ją wyrzucającą jej ubrania z garderoby. Stanął w korytarzu, jak wryty. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
            – Mała, co ty wyprawiasz? – zapytał cicho, idąc w jej kierunku.
            – Nie widzisz? Zabieram swoje rzeczy.
            – Ale po co?
            – Żeby mieć w, co się ubrać, kiedy odejdę.
            – Nie żartuj sobie… – wychrypiał. Serce tłukło mu się w piersi; tłukło się ze strachu; nie wyobrażał sobie, że mógłby ją stracić; że z powodu jego egoizmu, ignorancji miałby stracić kobietę swojego życia. Jak sobie poradzi sam? Teraz jakoś wiąże koniec z końcem. Każdą inną posłałby do diabła. Rzecz w tym, że ona nie jest każdą.
            – Czy wyglądam jakbym żartowała? – Zatrzymała się na chwilę. Kładąc ręce na biodrach spojrzała na niego.
            – Przestań, proszę cię… – Chwycił jej ręce za nadgarstki i pociągnął do siebie. – Porozmawiaj ze mną… tak, na spokojnie, hm?
            Gładził kciukami jej dłonie. W oczach Veroniki błyskała wściekłość. Wyprowadzał ją po prostu z równowagi. Była wściekła, że potrzeba aż tyle zachodu; że potrzeba awantury by wreszcie do niego dotarło, że czuje się samotna.
            – Byłam naiwna, wiążąc się z tobą. Myślałam, że moje życie będzie jak w Madrycie. Naiwnie wierzyłam, że los się do mnie uśmiechnie. Całe moje życie to cholerne pasmo niepowodzeń – powiedziała ze łzami w oczach.
            – Przepraszam cię. Wiem, że nawalam od naszego wyjazdu do Seattle.
            – Nawalasz?! Żartujesz sobie?! Prawie cały czas jestem sama. Traktujesz mnie, jak swoją własność. Nie mogę mieć własnego zdania, ambicji, bo tobie się to nie podoba. Jesteś młodym facetem, a czasem gadasz, jak stary piernik! – nawrzeszczała na niego, ale nawet to nie przyniosło jej ulgi.
            Hudson był w kompletnym szoku. Nie spodziewał się takiej furii. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i przytulić, ale doszedł do wniosku, że dla nich obojga nie skończyłoby się to dobrze.
            – Podjęłaś już decyzję? – zapytał niskim głosem.
            – Chyba lepiej będzie jeśli przez jakiś czas pobędziemy sami. Musimy odpocząć. Być może to wszystko za szybko się potoczyło.
            – Co masz na myśli?
            – To całe mieszkanie ze sobą…
            – Sytuacja nas trochę do tego zmusiła, sama wiesz…
            – Racja… po wszystkim mogłam wrócić do siebie. To byłoby lepsze niż to, co mamy teraz… ciągle się żremy, awanturujemy.
            – Więc co zamierzasz?
            – Wrócę na razie siebie. Musimy złapać oddech. Nie zrywam z tobą… przynajmniej teraz… oboje jesteśmy w emocjach i nie będę podejmowała decyzji za nas dwoje, a poza tym… to mogłoby być zbyt pochopne.
            Gitarzysta skinął lekko głową, niemal niezauważalnie. Był wściekły na siebie. Właśnie zdał sobie sprawę, że jego związek wisi na włosku.
            – Spakuję tylko kilka swoich rzeczy. Część przecież jeszcze mam w mieszkaniu. Kiedy Margaret wróci, powiedz jej, że na jakiś czas przeniosłam się do mieszkania. Nie musisz jej się tłumaczyć – zaznaczyła, zanim Slash zdążył o cokolwiek zapytać.
            – Nie powinienem cię tam puszczać. Dobrze wiesz, że to może się źle skończyć. On tam może wrócić.
            – Przestań, błagam cię. Nie dokładaj mi znowu zmartwień. Liczę się z tym. Chociaż wątpię. Piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
           

19 lipca 2014

Dotyk zła - Rozdział 10

Witam.
Cholera, nawet nie kiedy ten czas tak szybko uciekł.
Chyba przy każdym poście obiecałam i sobie i tym czytającym, że postaram się
częściej zaglądać na bloga i wstawiać coś.
Cóż, nie dotrzymałam obietnicy i tych którym jest
przykro z tego powodu, bardzo za to przepraszam.
Nie sądziłam, że szkoła będzie mnie tak absorbować, ale jednak... po drodze
było też kilka zawirowań w moim życiu. Z pewnych faktów wydawało mi się, że
nie będę w stanie już nic wstawiać tutaj itd... fakt jest taki, że od marca nie napisałam niczego konkretnego.
To, co dzisiaj się tu pojawia to w dużej mierze wypociny
właśnie z tamtego czasu. Jedynie zrobiłam mały zabieg kosmetyczny, żeby to miało
ręce i nogi.
Także, miłego!

***

Sobota, 29 grudnia 1990 roku.
Ostatnie wydarzenia mną wstrząsnęły. Nie sądziłam, że spotkanie z matką zrobi na mnie aż takie wrażenie. Nie dostrzegałam tak naprawdę nigdy bólu, jaki mi zadawała. Rany, które pojawiały się na przestrzeni lat, zauważyłam dopiero, kiedy znaleziono ciało mojej siostry. Jedno wydarzenie pociągnęło za sobą lawinę innych. Nie mieści mi się to wszystko w głowie. Chociaż i tak jest zdecydowanie lepiej. Minęło już trochę czasu i z każdym dniem, coraz bardziej przyswajam pewne fakty.
Muszę przyznać, że gdyby nie ludzie, którzy mnie otaczają to prawdopodobnie stoczyłabym się, uzależniając od różnego rodzaju medykamentów. Nie miałabym na kogo liczyć, a jedynie alkohol i leki uśmierzałyby mój ból.
Cieszę się, że z nieszczęścia zrodziło się prawdziwe szczęście.
Możliwe, że gdyby nie śmierć mojej siostry to prawdopodobnie nie dowiedziałabym się niczego o mojej rodzinie. Nadal żyłabym w słodkiej nieświadomości.
Dzięki przykrym wydarzeniom mam Slasha. Cóż, przyznam, że to dość… niezwykłe. Nawet mi się nie śniło, że go kiedykolwiek poznam kogoś takiego, a co dopiero być z nim, być obecną w jego życiu, dzielić z nim łóżko.
I muszę przyznać, że od czterech lat, były to najbardziej udane święta. Ostatnie szczęśliwe przeżyłam w towarzystwie babci. Nie ma jej już ze mną i bardzo tego żałuję… jednak cieszę się z tego, co mam teraz.
Można powiedzieć, że nawet zaprzyjaźniłam się z Axlem. To znaczy może nie tyle, co zaprzyjaźniłam, ale na pewno polubiliśmy się i zawiesiliśmy broń. Nie spodziewałabym się tego. Jednak miło, że zdobył się na odwagę by mnie przeprosić i wyjaśnić całą sytuację. Szczerze mówiąc, wolę mieć przyjaciół niż wrogów.


– Zaskakujesz mnie czasami, poważnie.
Wstrzymała oddech na kilka sekund, kiedy usłyszała jego głos i poczuła kojące dłonie na swoich biodrach.
Chciała się przygotować na rozmowę o pracę. Wiedziała, że w pracy przy koniach, gdzie jest brudno i w zasadzie śmierdzi, biała bluzka i wyczyszczone buty się na pewno nie przydadzą. Chciała jednak zrobić wrażenie na właścicielu. Chciała by się przekonał, że jest solidną, pracowitą osobą. Do tej pory rozmawiała tylko z podwładnym właściciela, który tak naprawdę miał podjąć decyzję o jej przyjęciu. Bardzo się denerwowała.
– Pięknie wyglądasz – wymamrotał, próbując pocałować ją w szyję.
– Slash! Daj mi się przygotować, to dla mnie bardzo ważne!
– Kochanie, niezależnie od pory ty i tak wyglądasz cudownie – wyszeptał jej prowokująco do ucha, po czym obrócił ją ku sobie. – Tak swoją drogą, to nie powinnaś się tak stroić…
– Panie Hudson! Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę, ale za godzinę powinnam pojawić się na miejscu…– westchnęła i wywróciła oczami, udając smutek.
– Ach, tak… – puścił ją, przygryzając dolną wargę. – Naprawdę tego chcesz?
Brunetka odwróciła się z powrotem w stronę lustra. Spojrzała na swoje odbicie, ale jej uwagę bardziej przykuwał gitarzysta stojący tuż za nią.
– Bardzo tego chcę. Gdyby było inaczej, nie zależałoby mi tak bardzo.
– Brakuje ci czegoś? Czy jest coś czego jeszcze nie masz?
Zirytowała się. Przecież nigdy nie prosiła go o żadne pieniądze. Nigdy nie chciała, żeby był jej sponsorem i kupował jej drogie prezenty. Nigdy nie była pazerna i nigdy nie pomyślała, że związek z nim to po prostu dobry interes.
– To nie fair, Slash. Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Nigdy nie chodziło mi o twoje pieniądze. Kochałabym cię nawet, gdybyś był biedny, jak mysz kościelna. Twoje uwagi są naprawdę nie na miejscu.
– Przepraszam. Trochę źle to zabrzmiało.
Nie odpowiedziała. Skupiła się na dokończeniu makijażu. Chciała się pospieszyć. Chciała być na miejscu wcześniej. Nie mogła zrobić złego wrażenia. Na jej miejsce pewnie jest sporo innych osób; bardziej wykwalifikowanych. Co ona potrafi? Jej umiejętności są niskie, a nawet bardzo, ale mimo to nie traciła nadziei.
– Co to właściwie za praca? – zapytał, patrząc, jak poprawia rzęsy tuszem.
– Nie mówiłam ci? – zdziwiła się. – Wydawało mi się, że już ci wyjaśniałam, ale… będę pomagała przy koniach na pobliskim hm… ranczu? Tak, w pewnym sensie można tak powiedzieć.
Ranczo. To słowo przykuło uwagę Slasha. Trochę go to zaniepokoiło i jednocześnie zdziwiło. Znał tylko jedno takie miejsce w okolicy i naprawdę nie mógł uwierzyć. Mając dziwne przeczucie, zapytał dziewczynę o adres; kiedy mu wyjaśniła, gdzie dokładnie znajduje się jej przyszłe miejsce pracy, czuł się tak jakby właśnie go zamurowało.
– Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego z kim właśnie chcesz pracować?
Veronica wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia o czym też Slash mówi. W głowie miała już czarne scenariusze i wyobraziła sobie, jak gitarzysta jej opowiada, że właśnie ma zamiar zatrudnić się u jakiegoś kryminalisty.
– Joe. Joe Perry. Mój przyjaciel i gitarzysta Aerosmith. Mówi ci to coś?!
– Nie żartuj sobie ze mnie, dobrze? Przez telefon rozmawiałam z zupełnie kimś innym. Nawet nie jestem sobie w stanie przypomnieć nazwiska… żałosny żart. Wymyśl coś lepszego, ok?
– Zawiozę ci i udowodnię. Sama się przekonasz.
– Czemu się tak upierasz?!
– Bo chcę, żebyś się przekonała na własne oczy. I zobaczyła przy okazji mój triumfalny uśmiech – powiedział z rozpierającą go dumą.
– Dobrze. Jeżeli będziesz spokojniejszy to pojedźmy już samochodem. – Wywróciła oczami. – Chodźmy już. Nie chcę się spóźnić.
Veronica usadowiła się wygodnie pasażera i czekała aż Slash uruchomi swoją czerwoną Corvettę. Była w stanie zrozumieć jego miłość do tego pojazdu. Miał sentyment i tyle.
Przez większość drogi nie rozmawiali ze sobą. Slash skupiał się na prowadzeniu samochodu, a Veronica podziwiała piękne widoki. Tęskniła za Los Angeles, kiedy była w Seattle. Tam uświadomiła sobie, że Miasto Aniołów to jej miejsce na ziemi.
Podjechał pod bramę swoim czerwonym samochodem i z zaskoczeniem stwierdził, że brama jest otwarta. Joe nigdy nie dopuszczał do takiej sytuacji; dbał o bezpieczeństwo swoje i rodziny. Wiedział doskonale, jak wścibskie są media. Dlaczego brama była otwarta?
Kiedy oboje wreszcie wysiedli z samochodu, skierowali się do frontowych drzwi. Zanim dotarli do celu, usłyszeli niespodziewany płacz dziecka. Po chwili ich oczom ukazał się mały płaczący chłopiec, wpatrujący się w swoje dłonie. Veronica zorientowała się, że musiał się przewrócić i zedrzeć naskórek, a co za tym szło, utworzyły się rany, z których sączyła się krew.
– Hej, Malutki… – powiedziała do niego czułym głosem. Blondynek nadal płakał, ale zwrócił uwagę na młodą kobietę, pokazując jej zakrwawione małe rączki. – Zaraz się tobą zajmiemy. Chodź tutaj – powiedziała, biorąc malca na ręce. Starała się nie dotykać swoim ciałem jego poobijanego ciała. Wyobrażała sobie, jak ten malec musi cierpieć; przecież to dopiero dziecko.
– Jestem do jasnej cholery ciekawy kto go zostawił samego i pozwolił mu się samemu kurwa bawić! – zirytowanemu Slashowi kompletnie się to nie podobało. Kto mógł dopuścić do takiej sytuacji? Na pewno nie Joe. Nigdy by tego nie zrobił.
– Kochanie, nie przeklinaj przy dziecku – skarciła go, Veronica, niosąc małego do drzwi.
– Tutaj – wskazał na frontowe drzwi. – Mam nadzieję, że ktoś mi to wytłumaczy.
– Nie denerwuj się już tak.
– Jeśli był pod opieką Billie albo jakiejś niani, jak z koziej dupy organy, to wcale się nie dziwię, że dzieciak się przewrócił.
Veronica westchnęła ciężko i spiorunowała go wzrokiem. To, że chłopieć miał na oko trzy, cztery lata, nie znaczyło, że nie rozumiał tego, co mówili dorośli. Dzieci rozumiały więcej niż wszystkim się wydawało.
Slash zapukał do zielonych drzwi. Chwilę czekali zanim ktoś otworzył; jednak po kilkunastu sekundach w progu pojawiła się kobieta w średnim wieku. Veronica wywnioskowała, że jest to pomoc domowa; sam jej strój na to wskazywał. Poza tym widziała jej spracowane dłonie i nie miała złudzeń.
– Co się stało?! – zapytała spanikowana i wystraszonym wzrokiem patrzyła na chłopca, który przestał już płakać.
– Dzień dobry pani Hamel – przywitał się gitarzysta, posyłając kobiecie ciepły uśmiech. – Tony najwyraźniej musiał się przewrócić. Moja dziewczyna – wskazał na swoją towarzyszkę – jest pielęgniarką, więc zaraz zajmie się Tony’m – uspokoił gosposię Slash i razem z brunetką wszedł do środka.
– Idę powiedzieć pani Perry, że państwo przyszli – poinformowała pani Hamel, po czym pobiegła szukać żony właściciela domu.
Kiedy zostali sami sugestywnie spojrzała na Slasha. Zaskoczyło ją nazwisko, którego użyła pani Hamel. Człowiek, z którym rozmawiała przez telefon jakiś czas temu, przedstawił się zupełnie inaczej.
– Od początku mówiłem, że to nie jest dobry pomysł – mruknął z triumfem w głosie. – Chodź. – Ruszył przed siebie. Nie musiał nikogo pytać, gdzie ma iść. Przecież wiele razy był już w tym domu gościem i znał te pomieszczenia już niemal na pamięć.
– Przeciwnie. Jest bardzo dobry – brunetka odgryzła mu się.
Posadziła dziecko na sofie; przyklęknęła przy nim i przetarła jego nieco pucołowate policzki, które były jeszcze wilgotne od łez.
– Zaraz się tobą zajmę – obiecała i ze zniecierpliwieniem czekała na powrót gosposi. Z drugiej strony trochę się obawiała reakcji pani domu.
– Mówiłam ci, żebyś mi nie przeszkadzała! Kobieto, czy ty nie rozumiesz podstawowych poleceń?
– Bardzo przepraszam pani Perry, ale…
– Milcz – rozkazała wyniosła blondynka, która schodziła po schodach, stukając obcasami drogich markowych butów. – Co pani robi z moim dzieckiem?! – podniosła głos na Veronikę, nie zauważając Slasha.
– Billie, opanuj się. Rozmawiasz z moją kobietą – gitarzysta wtrącił się. Nie lubił żony Joe’go. Odkąd ją znał, zawsze uważał, że to nie jest kobieta dla takiego faceta.
– Wybacz – wysyczała przez zęby. – Co cię tu sprowadza, Slash? I co pani robi z moim dzieckiem?
– Najwyraźniej to czego pani nie robi – wymamrotała pod nosem.
– Słucham?
– Głośno myślę – burknęła, uśmiechając się złośliwie do kobiety. – Mały musiał się przewrócić. Mogę prosić o apteczkę? Trzeba się nim zająć, zanim krew zaschnie.
– Ja jestem jego matką, a nie ty. Grace zajmij się nim. O co chodzi Slash? – zapytała, przenosząc wzrok na gitarzystę.
– Na początek o to, żebyś była bardziej uprzejma dla Veroniki, dobrze? Chciała pomóc twojemu dziecku, bo nawet nie potrafisz się nim zająć. Współczuję Joe’mu… ale nie o to teraz chodzi. Mam do niego sprawę – powiedział niechętnie; blondynka wyraźnie zaczęła go znowu irytować. Wymienili ze sobą tylko kilka zdań, a już miał dość.
– Nie ma go w domu. W tej chwili tylko ja mogę wam pomóc.
– Chcemy porozmawiać z kimś, kto zajmuje się waszymi końmi. Chodzi o pracę.
– Ah tak… a więc to ty. Rzeczywiście, słyszałam, że nasz Eddie chciał kogoś do pomocy… cóż… – Na jej twarzy pojawił się błysk szyderczego uśmiechu. – Doprawdy, zdumiewające. Slash, ktoś taki jak ty, pozwala jak to powiedziałeś… swojej kobiecie pracować fizycznie przy zwierzętach…
– Jeśli wydaje ci się, że mnie sprowokujesz to musisz się bardziej postarać – odparł z rozbrajająco szczerym uśmiechem. Mimo, że był spięty, co miał jej ochotę pokazać, to przysiągł sobie, że nie pozwoli jej się zdominować w żaden sposób.
– Fascynująca konwersacja… cóż… nie przypominam się, żebym była z panią na ty, ale owszem, to ja byłam zainteresowana pracą. – Veronica, jak Slash, była coraz bardziej poirytowana zachowaniem tej kobiety.
– Dobrze. Chodźcie w takim razie. Musisz porozmawiać z Eddie’m. Ja nie przykładam do tego ręki.
Billie zaprowadziła ich do stajni skąd słychać było rżenie koni. Dało się wyczuć też ten charakterystyczny zapach. Na początku każdemu to przeszkadzało, ale było to coś, do czego można się przyzwyczaić. Veronica już przecież miała styczność z takim miejscem, więc nie miało to dla niej żadnego znaczenia.
– Eddie! – kobieta zawołała go wystarczająco głośno, żeby usłyszał.
Młody mężczyzna domknął jeden z boksów, po czym ruszył w kierunku pani domu; nic dziwnego, że został przyjęty na stanowisko stajennego. Już na pierwszy rzut oka widać było, że mężczyzna jest na tyle silny by poradzić sobie ze zwierzętami i całą resztą. Jego opalenizna mocno kontrastowała z białym podkoszulkiem, który miał na sobie. Gdyby Veronica pracowała przez kilka godzin dziennie na słońcu też miałaby taką karnację.
– Słucham? – zapytał. Veronica od razu rozpoznała jego głos.
– O ile dobrze pamiętam, chciałeś kogoś do pomocy, więc…
– Tak, tak. To pani ze mną rozmawiała przez telefon, mam rozumieć? – zwrócił się do Veroniki.
– Tak, to ja – odparła z uśmiechem, i oboje podali sobie dłonie.
Billie wywróciła tylko oczami i westchnęła.
– To praktycznie nie moja sprawa, więc… zostawię was samych – mruknęła. Spiorunowała całą trójkę spojrzeniem, a potem odeszła.
– Muszę przyznać, że nie mogłem się doczekać – podjął Eddie, wpatrując się w dziewczynę. – Trochę mi się spieszyło… w moim życiu pojawiło się dziecko, sama pani rozumie – uśmiechnął się do niej serdecznie.
– Ah, więc to tak! – zaśmiała się. – Tak, rozumiem, nowe obowiązki.
– Taak… przepraszam, gdzie moje maniery… jeśli państwo zdążyli się zorientować, mam na imię Eddie. Z tego, co zdążyła mi pani powiedzieć, ma pani już jakieś doświadczenie w tej pracy. Przez najbliższy tydzień postaram się wdrożyć panią w pracę, a potem w razie pytań będzie musiała się pani zgłaszać do pana Joe’go w razie problemów. Będę przez jakiś czas nieosiągalny.
– Moje doświadczenie jest naprawdę niewielkie. Kiedyś pomagałam w stadninie w Seattle. Trochę czasu już minęło od tego momentu.
– To żaden problem. Myślę, że szybko się pani tutaj zaaklimatyzuje.
– Ja też mam taką nadzieję – uśmiechnęła się lekko.
– Od kiedy pani może zacząć?
– Właściwie od zaraz. Potrzebuję koniecznie jakiegoś zajęcia, w domu można zwariować.
Spojrzała na Slasha, czekając na jego reakcję, ale ten tylko stał i słuchał; była wyraźnie podekscytowana. W końcu skupiła się na czymś miłym - na swojej pasji; na hobby, którego nigdy nie miała czasu rozwijać. Teraz wreszcie nadarzyła się na to świetna okazja. Nie zamierzała poddawać się już na starcie.
Slash natomiast cały kipiał ze złości, widząc, jak Veronica uprzejmie zachowuje się wobec tego człowieka. Może nie miał wystarczająco silnej postury i raczej był skrytym człowiekiem, ale kochał ją najbardziej na świecie i nie zamierzał ustępować komuś takiemu. Czemu właściwie pozwala sobie na bycie zazdrosnym? Przecież ufa Veronice. Ale nie ufa facetom, którzy kręcą się koło niej.
– W takim razie dobrze jeśli zaczniemy od jutra. Będzie mi naprawdę miło.
– Nawet pan nie wie, jak się cieszę! – na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
– Muszę wracać niestety do pracy, ale do zobaczenia jutro! – Wyciągnął rękę najpierw w stronę Veroniki, a potem w stronę Slasha. Eddie od razu poczuł silny uścisk.
– Do zobaczenia – rzuciła brunetka.


Jej długie loki rozrzucone były na białej poduszce. Były wilgotne od potu. Wygięła swoje ciało w lekki łuk i poczuła, że ma mokre plecy. Powoli podniosła się z poduszki i zgięła nogi w kolanach. Oparła łokcie na udach, po czym przetarła twarz.
Znowu śnił jej się ten mężczyzna. Ale dlaczego właściwie mężczyzna? Widziała w śnie swoją siostrę, choć równie dobrze to mogła być ona. Były przecież identyczne. Być może zbyt dużo myślała o tym, co się wydarzyło. Za bardzo skupiała się na wydarzeniach sprzed kilku tygodni. Do tego pozostawał strach, że ją też to spotka.
Nie rozumiała w ogóle dlaczego ktoś chce ją skrzywdzić w tak okrutny sposób. Dlaczego ktoś chce krzywdzić jego bliskich. Przez chwilę pomyślała o Andrew i jego zmarłej żonie. Dlaczego akurat ona? Byłaby to w stanie pojąć, gdyby kobieta była choć trochę podobna do jej siostry. A przecież była blondynką i nie miała w żadnym wypadku podobnej urody.
Opadła z powrotem na poduszkę i utkwiła wzrok w suficie. Dotarło do niej, że nawet jeśli schwytają zabójcę to prawdopodobnie nigdy nie otrząśnie się z tej traumy; że zawsze będzie czuła jego oddech na plecach.
Co takiego zrobiła? W jaki sposób go sprowokowała, że wyrządza ludziom tyle krzywdy? Że godzi w nią jak nożem. Czuła się winna. Wydawało jej się, że to przez nią to wszystko się wydarzyło. Że w jakiś sposób zwróciła uwagę mordercy. Czy morderca ją zna? Czy jest to człowiek, którego spotkała na ulicy?
Zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda człowiek, który z takim okrucieństwem zabił już dwie kobiety i prawdopodobnie na tym nie poprzestanie jeśli to właśnie ją będzie chciał dostać. Bo przecież tego chce. Godzi w jej bliskich. W ludzi, którzy są dla niej ważni. Zastanawiała się jakie ma włosy. Krótkie, długie. Blond, czarne, może brązowe. Może jest nawet łysy. Czy spotkała ostatnio kogoś kto jest łysy? Nie mogła sobie przypomnieć. Jaką ma posturę? Jest gruby niski albo chudy wysoki, albo może zupełne przeciwieństwo? Jakie ma oczy? Niebieskie, szare, zielone albo mienią się kolorami tęczy?
Nawet nie zorientowała się, kiedy wbiła paznokcie w kołdrę i zaczęła uparcie przeciągać ją na swoją stronę.
Dopiero mamrotanie zaspanego Slasha pozwoliły jej zacząć trzeźwo myśleć, dopiero to sprowadziło ją na ziemię.
– Ver… Ver… proszę cię…
– Przepraszam, Slash… – wyszeptała, okrywając go.
– Co się dzieje? Znowu ci się śnił? – zapytał półprzytomny, ale zdołał podnieść się i usiąść na łóżku. Objął ją mocno, żeby poczuła, że naprawdę jest bezpieczna. – To tylko zły sen, kochanie… nic ci przy mnie nie grozi. – Pocałował ją w czubek głowy i poczuł, że ze zdenerwowania była spocona.
– Z-znowu on… znowu… – mamrotała, masując nerwowo skórę głowy.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Nie wiem… – wyszeptała. – Nie widziałam go… – dodała po chwili.
– Już dobrze – przygarnął ją do siebie i pocałował w policzek.
– Nie wiem… nie umiem myśleć… nie mogę się skupić… cały czas się zastanawiam, ale to wszystko jest takie… nie potrafię… – mówiła gorączkowo.
– Spokojnie, Mała… już jest dobrze… o nic więcej nie pytam, ok? – Przytulił ją jeszcze mocniej, ale nie był pewien, czy to cokolwiek zmieni. Za bardzo była skupiona na tym mało przyjemnym aspekcie nocy. – Dokąd idziesz? – zapytał, kiedy brunetka odepchnęła go, a potem zaczęła wychodzić z łóżka.
– Muszę się przebrać… będzie mi zimno – mruknęła i powędrowała do szafy.
Wzięła coś lekkiego, a potem poszła do łazienki, żeby się przebrać; kiedy wróciła, Slash nadal na nią czekał. Chciał być pewny, że zaraz wróci, położy się obok niego i spokojnie zaśnie. Był gotów nawet nie spać do rana byleby wiedzieć, że ona chociaż jeszcze przez kilka godzin się zdrzemnie. Jutro czekał ją ciężki dzień.


Szczotkując sierść czarnego ogiera, rozmyślała o swojej siostrze. Zastanawiała się, czy ona też lubiła zwierzęta. Może też uwielbiała konie? Może w jakiś sposób rozwijała tę pasję? A może było zupełnie odwrotnie. Nie wiedziała tego i raczej już nigdy się nie dowie.
Położyła dłonie na jego grzbiecie, a Orion doskonale wyczuł zmianę jej nastroju. Chcąc, żeby dalej go szczotkowała szturchnął ją lekko łbem w ramię.
– Nie wystarczy ci? – zapytała, głaszcząc czubek głowy pomiędzy uszami. W odpowiedzi prychnął tylko, a brunetka zaśmiała się i na chwilę przytuliła głowę do jego szyi.
Koń, jakby chciał ją objąć, ale niestety nie miał takiej możliwości. Próbował natomiast przytulić głowę do niej, jakby chciał ją schronić przed całym złem tego świata. Od razu zaakceptowali swoje towarzystwo i polubili się. Veronice wydawało się, że zwierzęta czasem rozumieją więcej niż ludzie. Potrzebowała tego. Orion naprawdę coś czuł. Może za bardzo przypisywała mu cechy ludzkie, ale naprawdę dobrze się przy nim czuła. I wiedziała, że Orion wyczuwa, że jest przygnębiona. Konie mają niezwykły dar i bardzo się cieszyła, że tu trafiła.
– Wyczuwa twój nastrój – usłyszała i gwałtownie podniosła głowę. Spojrzała w głąb stajni i zobaczyła Joe’go.
– Czasem wysyłamy sprzeczne sygnały – odparła, próbując go oszukać.
– Konie to naprawdę inteligentne zwierzęta. Bardzo dużo rozumieją. Dlatego tak bardzo je lubię – ciągnął dalej, nie dając się zbić z tropu.
Spojrzała na niego na tyle obojętnie na ile była w stanie; nie musiała się przed nim tłumaczyć i mówić, że jest jej smutno.
– Konie tak mają – wytłumaczył, czując się zmieszany przez jej milczenie.
– Wiem… – mruknęła tylko. Co miała mu powiedzieć? Nie należała do grona wylewnych osób i nigdy należeć nie będzie. Nie miała też pewności, jak potoczy się ich znajomość. Nie ufała mu jeszcze na tyle, a poza tym, gdyby jego żona dowiedziała się o tym, że się zaprzyjaźnili to prawdopodobnie tak szybko zakończyła by karierę w tym zawodzie jak ją zaczęła.
– Masz jeszcze dużo pracy? – zapytał, patrząc na nią i czekając na odpowiedź.
– Póki, co… chyba wszystko zrobiłam.
– To może wybierzesz się ze mną na przejażdżkę? – zaproponował. Nie chciał się narzucać. Chciał po prostu by zrozumiała, że nie jest intruzem na tym terenie i, że nie jest taki sam, jak jego żona i, że stara się utrzymywać dobre stosunki ze swoimi pracownikami.
– Twoja żona nie będzie miała pretensji? – zapytała, żeby mieć pewność, że nie będzie miała później przez to problemów.
– Zabrała Tony’ego ze sobą na zakupy, więc mam trochę czasu dla siebie…
– Więc to chyba w porządku – odparła, wbijając w niego wzrok.
– Możesz wziąć Oriona – powiedział, zabierając się do przygotowania ogiera. Zarzucił derkę, a potem przymocował siodło tak, żeby brunetka nie spadła podczas przejażdżki.
– To przecież twój koń… nawet twoja żona na nim nie jeździ… – przypomniała mu. Poczuła się wyjątkowa, a zarazem mocno zaskoczona tą propozycją.
– Billie nie potrafi z nim współpracować. Jest zbyt porywcza… nie ma podejścia po prostu – wyjaśnił jakby od niechcenia.
Nie dziwiła mu się, że niechętnie wypowiada się w ten sposób o swojej żonie. To z pewnością było dla niego krępujące. Czułaby się tak samo, gdyby była na jego miejscu. Z drugiej strony jednak podziwiała go za odwagę, że rozmawia na takie tematy z zupełnie obcą mu osobą.
– Wyprowadź go, hm? Ja zaraz dołączę do ciebie.
Kiwnęła głową. Pociągnęła lekko za uzdę, a koń bez protestów kroczył za nią. Zarżał, kiedy oślepiły go promienie słońca, ale szybko się przyzwyczaił. Wsiadła na niego i zrobiła kilka okrążeń, żeby zabić czas, kiedy Joe’go nie było. Kiedy gitarzysta się pojawił siedział na niemal identycznym koniu; tyle, że Franz miał krótszą grzywę.
– Gotowa? – zapytał, zatrzymując się obok niej.
Skinęła głową. Joe ruszył naprzód. Prowadził, ale pozwolił jej na to by jechała obok niego.
– Jak ci się pracuje u mnie? Cholera, jak to dziwnie brzmi… – ściągnął brwi, patrząc gdzieś przed siebie.
– Niby dlaczego?
– Jesteś dziewczyną mojego przyjaciela… dziwnie się czuję, płacąc ci za tę robotę. Dziwnie się czuję, pozwalając Si w ogóle na to, żebyś u mnie pracowała.
– Rozwijam swoją pasję. Muszę się czymś zająć, żeby nie zwariować w domu… kiedy Slasha nie ma… – urwała i westchnęła zdając sobie sprawę z tego, że zaczyna się przed nim otwierać.
– Wiem o czym mówisz – powiedział wprost. – Wszyscy wiedzą, co się dzieje… niestety nie da się ukryć faktu, że w okolicy grasuje morderca. Slash też mi trochę powiedział… przezorny zawsze ubezpieczony. Chciał, żebym uważał na ciebie.
Zaskoczył ją. Był tak rozbrajająco szczery, że naprawdę nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Nie sądziła, że Slash będzie gotów posunąć się do czegoś takiego.
– Slash rozmawiał o tym z tobą? Powiedział ci o wszystkim? – zapytała trochę spanikowana.
– O większości. Zresztą… o samym morderstwie dowiedziałem się z mniej znaczących gazet. Wszyscy o tym zaczęli rozmawiać. Jedynego faktu, którego nie podali to fakt, że na miejscu był Slash, w dodatku nieprzytomny… te hieny by was zjadły. Nie dałyby wam żyć. Zwłaszcza, że ty i ona…
– Identycznie podobieństwo… – dokończyła i westchnęła. – Mogę cię o coś poprosić?
– Pewnie – zgodził się bez dłuższego namysłu.
– Nie rozmawiajmy o tym. Nie mam na razie siły, żeby o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać… chcę się trochę odciąć od tego. Wiem, że w żaden sposób mnie to nie ominie. Że cała ta sytuacja zawsze będzie częścią mnie, ale… chcę to w każdy możliwy sposób zminimalizować, żeby zacząć trochę żyć. Muszę skupić się na czymś innym.
– W porządku. Rozumiem to, a przynajmniej próbuję i nie zamierzam cię zmuszać. Wiedz po prostu, że jeśli będziesz chciała to zawsze możesz ze mną porozmawiać. Pomogę jeśli będę umiał.
Veronica uśmiechnęła się lekko. Zrobiło jej się nieco lżej. Może nie powinna tak od razu darzyć go zaufaniem. Jednak jego przyjaźń ze Slashem była swego rodzaju gwarancją. Oni naprawdę sobie ufali i nie mieli większych problemów z rozmawianiem o większości rzeczy. Jednak starała się patrzeć na to nieco bardziej optymistycznie i wierzyć, że ma możliwość na zdobycie kogoś bliskiego.
– Joe, może nie jestem ostatnio najlepszym partnerem do rozmów, zwierzeń, ale… wiedz, że to działa też w drugą stronę.
Mężczyzna uśmiechnął się wyraźnie podniesiony na duchu. Zauważyła, że też był jakiś przygaszony. Choć może po prostu ma taki sposób bycia?