Muzyka

7 stycznia 2013

Dotyk zła - Rozdział 1



 Witam!
Tak więc publikuję pierwszy rozdział. Możliwe, że byłby wcześniej, ale
chciałam mieć coś w zapasie, żeby nie robić Wam wody z mózgu itd.
Cóż... porywam się na dość trudne tematy, stąd mogą wynikać
jakieś nieścisłości w różnych sprawach, ale nie jestem alfą i omegą. Korzystam ze
swojej bardzo niewielkiej wiedzy i troszkę z pomocy Duffowej :*
Hm... cóż jeszcze mogę powiedzieć... jest mi bardzo miło, że
od opublikowania prologu tyle osób weszło na bloga. Dziękuję!
To bardzo motywuje i mobilizuje to dalszego działania. Przynajmniej wiem, że warto.
Choć i tak jeszcze raczkuję i nie jestem do końca pewna, ale powoli. Wszystko
z czasem, a teraz zapraszam do czytania.



            Jego ciemne ciało tak bezwładnie leżało na śnieżnobiałej pościeli, że stojąca nad nim dziewczyna, która notowała coś w karcie pacjenta odetchnęła z ulgą, że udało im się go utrzymać przy życiu. Patrzyła uparcie na jego twarz obdartą z emocji, licząc że jednak pojawią się na niej jakieś uczucia. Wyglądał tak jakby wszystkie te proszki i alkohol wyzionęły z niego życie. Przeniosła wzrok na jego klatkę piersiową i podniosła delikatnie kąciki ust, kiedy zobaczyła jak unosi się i opada.
            Naszły jej łzy do oczu, na myśl że gdyby ktoś go wtedy nie znalazł, teraz mógłby nie żyć. Z tego względu nie lubiła swojej pracy. Zbyt wielu ludzi odchodziło w najmniej oczekiwanym momencie. Zbyt wielu ludzi zostawiało swoich najbliższych. Zbyt wielu ludzi kończyło swoje życie w idiotyczny sposób.
            – Veronica? – usłyszała nagle za plecami i odwróciła się. Nie słyszała jak ktoś otwiera drzwi. Widocznie jej uwagę za bardzo przyciągnął młody mężczyzna. – Jak wygląda sytuacja?
            – Tak jak pan widzi – wzruszyła obojętnie ramionami. – Bez zmian. To cud, że w ogóle udało się przywrócić czynności życiowe – dodała po chwili.
            – Facet jest częstszym gościem naszego szpitala niż chyba własnego domu – pokręcił głową, po czym bez słowa wyszedł, zostawiając młodą dziewczynę w Sali w towarzystwie pogrążonego w śpiączce gitarzysty.
            Co ja się nad tobą człowieku tak pastwię? Dlaczego emocje biorą górę? Nawet cię nie znam. Nie obchodzisz mnie nawet. Chyba jeszcze nie nauczyłam się tej obojętności lekarskiej. Wychodzę.
            Nacisnęła już klamkę, kiedy usłyszała nierówny oddech pacjenta. Odwróciła się i spostrzegła, że powoli rusza palcami lewej dłoni, a głowę odchyloną ma lekko do tyłu. Wróciła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała i jakby czekała na cud. Że może jednak się za chwilę ocknie. Dlaczego na to liczyła? Dlaczego tak uparcie na to czekała?
            – K-kobiet-ta… - wymamrotał pod nosem, czego Veronica kompletnie nie zrozumiała. Pochyliła się nad nim, żeby posłuchać co mówi. – K-kobiet-ta…
            Zrozumiała tylko słowo „kobieta”. O co chodziło? Dlaczego wypowiadał to słowo? Jaki to ma związek z tym, że kilka dni temu znalazł się w szpitalnej sali zamiast w swoim domu?
            – Panie Hudson? – jęknęła spokojnym, zmysłowym głosem. – Proszę się obudzić – potrząsnęła lekko jego ramię, żeby nie wprawić pacjenta w stan szoku.
            – Kobieta! – z jego płuc wydobył się przeszywający ją na wylot krzyk. Ze strachu odskoczyła do tyłu, a jego ciało opadło bezwładnie na poduszkę. Leżał przez dłuższą chwilę oddychając bardzo szybko i wpatrując w jeden, bliżej nieokreślony punkt.
            Veronica podeszła ostrożnie do jego łóżka, bojąc się, czy przypadkiem jej nie zaatakuje. Odbywała praktyki w tym szpitalu dopiero od niedawna, ale miała już okazję zobaczyć pacjentów, którzy są niezrównoważeni psychicznie. On też taki jest?
            – Panie Hudson? Jak się pan czuje? Słyszy i rozumie mnie pan? – Z perspektywy innych jej pytania mogły wydawać się trochę irracjonalne, ale nie była jeszcze tak idealnie wyszkolona. Musiała z nim po prostu nawiązać jakiś kontakt.
            Kiedy jego oddech już nieco się uspokoił, spojrzał na nią czekoladowymi oczami spod burzy loków, które sobie odgarnął i zauważył, że ma na dłoni przyczepiony wenflon.
            – Co to kurwa jest? Gdzie ja w ogóle jestem? – zignorował jej pytania.
            Coś mu się śniło? Pamiętał coś sprzed utraty świadomości? Dlaczego zareagował tak gwałtownie?
            – Musieliśmy to panu założyć.
            – Założyć? Jakie kurwa założyć? Zabierz to! Chcę stąd wyjść! – krzyczał na nią bezpodstawnie. Powinien być im wszystkim wdzięczny za to, że został w ogóle odratowany. Że przez wiele godzin tylu ludzi walczyło o jego życie.
            – Jeśli się natychmiast nie uspokoisz przestanę być miła! Uwierz, że potrafię dokopać – mruknęła, nachylając się i patrząc złowieszczo w jego oczy. – Powinieneś być wdzięczny za to, że żyjesz!
            Saul bez słowa opadł na poduszkę. Głośno wypuścił powietrze z ust. Trochę kręciło mu się w głowie. Czuł wstręt do ostrego światła, a na dodatek tępy ból rozsadzał mu czaszkę. Niewiele pamiętał z przed… właśnie. Z przed czego?
            – To może zacznijmy od początku… – zaproponował cichym, lekko zachrypniętym głosem.
            Krzyczeć potrafi każdy i rzucać się o byle gówno. Ale być uprzejmym to już jest sztuka.
            – Jak się tutaj znalazłem? – Mrużył oczy, żeby uchronić się przed blaskiem jarzeniówek.
            – Trafił pan do nas kilka dni temu. Nieprzytomny – wyjaśniła choć wcale nie miała ochoty tego robić. Po przedstawieniu jakie urządził miała po prostu dosyć. – Policja chce z panem rozmawiać. Musimy ich powiadomić, że już się pan obudził. Oczywiście najpierw zrobimy panu wszelkie badania, czy nie postradał pan zmysłów… – dodała sugestywnie, podnosząc prawą brew do góry.
            – Przepraszam! – jęknął od niechcenia. – Ty nie byłabyś w szoku? Gdybyś nie pamiętała niczego? Gdybyś nagle znalazła się w miejscu zupełnie ci obcym? Każdy wpadłby w panikę. Nawet taka bohaterka jak ty – w ten sposób chciał jej się odgryźć i najwyraźniej udało mu się. Urażona duma Veronici nie pozwoliła na to by dalej toczyć tę wojnę na słowa. Powstrzymała się od kolejnego zgryźliwego komentarza.
            – Racja. Ale to nie zmienia faktu, że potraktował mnie pan jak gbur.
            – Przestań…
            – Z czym?
            – Mówisz do mnie „pan”. Czuję się jak idiota – prychnął.
            – Mam się zwracać bezosobowo? – Uniosła oczy ku górze, wiedząc, że znowu zaczęła niepotrzebnie go irytować.
            – Po prostu Saul, Slash. Cokolwiek… dobrze? – spojrzał na nią tym swoim czekoladowym spojrzeniem i poczuła, że przedziera ją na wylot. – A ty jak masz na imię?
            – Muszę iść – odparła, patrząc na drzwi.
            – „Muszę iść”? – zaśmiał się, licząc na to, że jednak dowie się jak ma na imię. Była to jakaś miła odmiana po tym co go ostatnio spotkało. I co miało jeszcze nadejść.
            – Nie – powiedziała ze śmiechem. – Veronica. Zajrzę później.
            Powinna teraz poinformować doktora Harrisa o tym, że jego pacjent odzyskał przytomność. To się wiąże z nalotem policji. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że to po prostu źle wróży. Nie miała do tego żadnych podstaw, a mimo to miała złe przeczucia. Tylko… co ją to obchodzi?
            – Doktorze Harris? – Weszła niepewnym krokiem do pokoju dla personelu, w którym przygotowywał sobie kawę. Dziewczyna poczuła jej delikatny, przyjemny zapach i odetchnęła. Od godziny myślała już o kawie, ale nie mogła teraz.
            – Słucham? – Uniósł wzrok znad ekspresu do kawy i spojrzał na nią pytająco.
            – Sla… to znaczy pan Hudson odzyskał przytomność – poinformowała, czując jak rumieni się na twarzy.
            Nie musi wiedzieć o tym jak pacjenci zachowują się w stosunku do personelu. Nie powinnam, wiem. Ale nie łamię zasad.
            – Rozmawiałaś z nim? – zapytał, przerywając okropną ciszę, który zapanowała między nimi.
            – Tak… muszę przyznać, że nie była to miła rozmowa. Myślałam, że postradał kompletnie zmysły – powiedziała, nie ukrywając swojej złości i zażenowania po tym co przed chwilą wydarzyło się w sali numer dziesięć.
            – Co mówił?
            – Obudził się i był w szoku. Mamrotał na początku słowo „kobieta”. Cokolwiek ono znaczy… później naskoczył na mnie. Krzyczał, żebym go wypuściła. Bałam się, że za chwilę podniesie się i mi po prostu przyłoży, ale w końcu się uspokoił.
            Andrew Harris postawił filiżankę z parującym płynem w środku na blacie białego biurka i zaśmiał się sugestywnie, cokolwiek miało to znaczyć.
            – Musisz się przyzwyczaić. To szpital, a nie plac zabaw – powiedział dość ponuro.
            Plac zabaw? O co ci człowieku chodzi?
            – Musimy zawiadomić policję – zdecydowała się zmienić temat, żeby nie wdać się w spięcie jakby nie było ze swoim przełożonym. Co prawda nie był dyrektorem szpitala, ale czuła się przy nim jak podwładna. Jego władczy ton, czasem doprowadzał ją do szału. Miała mu ochotę wygarnąć, ale wtedy mogłaby się pożegnać z praktyką, na którą bardzo ciężko pracowała.
            – Zajmę się tym, ale na razie wypiję kawę – mruknął obojętnie, jakby nie miało w tej chwili dla niego znaczenia ludzkie istnienie.
            Co za egoista…
            Veronica z niedowierzaniem spojrzała na zegarek. Była dopiero piętnasta. Nie wyobrażała sobie siedzieć tutaj niemal do wieczora. Czas jej się tak bardzo dłużył. W wolnych chwilach po prostu snuła się po korytarzach, żeby uniknąć lekarzy, którzy mogliby się przyczepić, że nie zajmuje się tym czym powinna. Ale co mogła poradzić, kiedy nie było nic do zrobienia? To duży szpital. Każdy miał swoje obowiązki. Każdy zajmował się czymś. Dla niej brakowało zajęcia. Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła. Musiała się czymś zająć. Jeszcze tyle czasu.
            Nie życzę nikomu źle, ale może ktoś ulegnie jakiemuś wypadkowi… jeśli nie to dzisiaj mnie zawiozą do kostnicy, bo umrę po prostu z nudów. Nie sądziłam, że kiedyś powiem, że praktyki są nudne!
            Wsunęła smukłe dłonie do kieszeni swojego białego fartuszka i spokojnym krokiem poszła wzdłuż korytarza. Dręczyła ją ogromna ilość pytań, na które nie miała odpowiedzi. Slash. Gwiazda. Wielkiego formatu. Trafił tutaj kilka dni temu i do tego chce z nim rozmawiać policja. Dlaczego przez te kilka chwil powtarzał słowo „kobieta”? Był jeszcze w szoku? A może pamiętał coś sprzed… czarnej dziury?

            Uparcie wpatrywał się w okno. Nie jest chory psychicznie. Mimo to miał nadzieję, że ktoś zaraz wskoczy przez to cholerne okno i uwolni go od tych wszystkich kabli, rurek, lekarzy i tak dalej. Chciał się wreszcie podnieść, przejść się i zaszyć gdzieś na chwilę. Gdzieś, gdzie będzie miał przez moment święty spokój. Teraz go nie miał. Leżał bezczynnie, czekając na to co wydarzy się dalej i próbował poukładać sobie w głowie pewne wydarzenia. Czuł się beznadziejnie, nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Postanowił, że spróbuje od samego początku. Zamknął oczy, żeby się skupić. Oczami wyobraźni zaczął odtwarzać to, co mogło mieć miejsce kilka dni temu. Byli z nim jacyś ludzie, w jakimś miejscu. Nie pamiętał. Pamiętał czerwone sofy.
            – To chyba tylko w Rainbow… – mruknął do siebie, otwierając natychmiast oczy. Zamknął je z powrotem i zaczął rozmyślać dalej. Już nic nie przychodziło mu do głowy. Oprócz jednego… kobieta, krzyk. Ale czy na pewno? Skoro niczego szczególnego nie pamięta? Skoro nawet nie pamięta gdzie dokładnie był i z kim, to jak może pamiętać krzyczącą kobietę? Strzał. Był jakiś strzał.
            Kurwa. Czemu to musi być takie trudne? Co ja w ogóle robiłem? To był wieczór? Noc? Chciałbym sobie przypomnieć… cokolwiek… I czego chce jeszcze ode mnie policja? Nawet nie wiem jaki jest dzień tygodnia… nie, no zajebiście wręcz.
            Za oknem zapadł już zmrok. Czekał cały dzień na kogoś. Kogoś kto przyjdzie i z nim porozmawia. Nikt nie przyszedł. Czuł się tak, jakby wszyscy o nim zapomnieli. Może ktoś był? Tylko był pogrążony w śpiączce? Spojrzał nagle dość gwałtownie na otwierające się drzwi.
            – Jak tak dalej pójdzie to faktycznie postradam zmysły. Nie nudzisz się w tym cholernym szpitalu? – Rozejrzał się po białych, bezpłciowych ścianach, które spowijały cienie, rzucające przez niewielką, przygaszoną już żarówkę.
            – Czasem trochę się nudzę. Zależy od dnia – odparła, zamykając za sobą po cichu drzwi. – Jak się czujesz? – zapytała, chociaż wcale nie powinna. Czuła jednak, jakby cała złość uszła z niej po ciężkim dniu.
            – Potwornie boli mnie głowa – odparł.
            – Nie dziw się… pochłonąłeś chyba cysternę z wódką, a do tego… ja wiem… ogromną ilość proszków – powiedziała bez cienia zaskoczenia.
            – Niczego nie pamiętam. Mam tylko przebłyski świadomości, która wtedy jako tako funkcjonowała – zaśmiał się ironicznie. – Czego chce ode mnie policja?
            – Sama nie wiem. Doktor Harris powiedział tylko, że chcą z tobą rozmawiać. Chcieli zrobić to od razu, ale ty…
            – Tak… ale nie byłem w stanie – dokończył za nią.
            – Bywa i tak – wzruszyła bezradnie ramionami. – Zaraz muszę iść. Już właściwie powinno mnie tu nie być.
            – Skończyłaś już? – dopytywał.
            – Wreszcie. Dzisiejsza zmiana to jak przejście przez męki. Niewykonalne – powiedziała z rezygnacją w głosie.
            – A jednak. – Spojrzał na nią sugestywnie. – Jaki dziś dzień? Był ktoś?
            – Dzisiaj jest środa. Tak. Byli twoi kumple i jakaś dziewczyna, chyba twoja – odpowiedziała, ale słowo „dziewczyna” dziwnie nią wstrząsnęło. Dlaczego?
            – Dobre i to.
            Siedząc w ciszy obok niego zaczęła sobie uświadamiać po co tu jest i kim tutaj jest. Nie powinna utrzymywać bliższych kontaktów z pacjentami. Ona jest tylko pielęgniarką. Powinna wykonywać swoją pracę i nie interesować się ludźmi, którymi się opiekuje. Ale nie potrafiła inaczej. Dręczyło ją sumienie. Miała jakieś poczucie, że musi porozmawiać z tymi ludźmi, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że w żaden sposób im tym nie pomoże. Nie uratuje wielu od pogorszenia stanu zdrowia albo przed śmiercią.
            – Muszę iść – mruknęła i szybko podniosła się z łóżka. Nie powinna wstawać tak gwałtownie. Zawsze to sobie powtarzała. Od szybkiego wstawania kręciło jej się w głowie i miała mroczki przed oczami. Jednak teraz marzyła, żeby znaleźć się poza zasięgiem jego wzroku, bliskości. Wszystkiego. Co z tego, że podoba jej się jako mężczyzna? Nie powinna tak myśleć. To niezgodne z zasadami. Mogłaby mieć kłopoty, gdyby ktoś z przełożonych dowiedział się o jej zażyłości z pacjentami. A w szczególności z jednym. Z Saulem Hudsonem.
            – Już? Dopiero co przyszłaś – uniósł rękę na znak, że chce, żeby jeszcze poczekała, porozmawiała z nim chwilę.
            – Nie powinnam była w ogóle przychodzić – mruknęła.
            – Co się stało? Jeszcze przed chwilą było wszystko w porządku – starał się przeciągnąć tę rozmowę najdłużej jak się tylko da. Nie chciał, żeby szła. Nie chciał zostać sam na tyle godzin, wiedząc że i tak nie zaśnie. Zbyt wiele myśli kołatało mu się po głowie, które nie pozwalały mu się odprężyć.
            – Nadal wszystko jest w porządku. Mam dość, chcę wrócić do domu. – Choć mówiła prawdę, to prawda stała się dobrą wymówką na to, żeby wyjść z tego pomieszczenia.
            – Zajrzysz jutro?
            – Jeśli będę miała chwilę – odparła.
            To źle wróży, bardzo źle.
            Bez pożegnania opuściła salę. Wiedziała już, że zacznie go unikać. Nikt nie musiał jej nic mówić, żeby wiedzieć iż od początku przeskoczyła między nimi jakaś iskra. Nie mogła tego dalej ciągnąć. To wbrew jej zasadom.

            Spojrzała na zegarek i z rezygnacją stwierdziła, że nie zdąży na autobus, na który bardzo chciała zdążyć. Nie miała już nic do roboty, dyżur skończyła, a nie miała ochoty czekać pół godziny na przystanku, żeby wrócić do domu. Gdzie miała się podziać? Nie zamierzała czekać aż jakiś czubek zaatakuje ją, gdy będzie czekała na jedyny środek transportu.
            Co ja teraz ze sobą zrobię?
            Nie miała wyjścia. Puste korytarze szpitala, oświetlone bladym światłem żarówek wydawały jej się bardziej przerażające niż czekanie na pustym przystanku w ciemności. Tam przynajmniej można spotkać żywą duszę. A tutaj? Wokół panowała taka cisza, jakby wszyscy umarli.
            Jakim cudem ja się znalazłam w szpitalu? Musiałam być nieźle wstawiona, pisząc się na to wszystko.
            Jak najszybciej chciała stąd wyjść. Zarzuciła na ramiona cienki sweter, a potem niewielką, skórzaną torebkę na długim pasku przerzuciła przez ramię.
            Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła się już poza murami szpitala. Przynajmniej mogła wpuścić do płuc świeże powietrze, a nie ten wstrętny zapach, który musiała wdychać już od długiego czasu i to po kilka lub kilkanaście godzin dziennie.
            Kolejny ciężki dzień mam za sobą. Wino, kawa, grzanki. Cokolwiek. Łóżko. Tak, łóżko jest najważniejsze. Czuję się jak zombie.
             Choć świadoma, że kolejnego dnia będzie musiała się ponownie pojawić na służbie, teraz była szczęśliwa, że to już koniec. Teraz będzie mogła zrobić co tylko zechce. Zrelaksować się wreszcie.
            – Ty jeszcze tutaj? – usłyszała za plecami znajomy głos. Była już tak zmęczona, że nawet nie zorientowała się, że ktoś się za nią skrada. Musi być bardziej czujna.
            – Och… – złapała się za szyję, czując strach i łomotanie serca w klatce piersiowej. Nie powinna się go bać. Poznawała tego mężczyznę, ale był osobą, która budziła respekt we wszystkich. – Przestraszył mnie pan… – mruknęła.
            Nic dziwnego. Nie był gruby, ale dobrze zbudowany dbał o siebie jako lekarz i najwyraźniej robił to celowo. Świadomie eksponował swoje ciało w pracy, żeby zwrócić na siebie uwagę kobiet. Był przystojny i tylko ślepy by tego nie zauważył.
            Jego twarz pozostała niewzruszona. Oprócz tego, że prawy kącik jego ust uniósł się delikatnie do góry. Nie potrafiła rozgryźć tego faceta. Wydawał się taki sympatyczny, a jednocześnie można się było go bać.
            – Wybacz – powiedział obojętnym tonem. – Co robisz o tej porze pod szpitalem? Myślałem, że skończyłaś już dawno swój dyżur.
            Bo skończyłam, ale pewien pacjent mnie zatrzymał. Sama tego chciałam. Ale skąd on wie, o której skończyłam dyżur? Nie on ustala grafik… nie on wszystko kontroluje… dziwny facet…
            – Miałam jeszcze coś do zrobienia, panie Harris – odpowiedziała równie obojętnie, licząc na to, że przestanie zadawać kolejne pytania. Odczuła dziwny lęk, kiedy przenikał ją tym szarym, lodowatym spojrzeniem. Jego oczy mimo wszystko lśniły w ciemnościach i wydawały się tak przerażające, że Veronicę przeszedł dreszcz.
            – Lubię takich solidnych ludzi. Ceni się takich, zwłaszcza w takich miejscach jak to. – Wzniósł na moment oczy ku górze.
            Veronica westchnęła tylko, nie mogąc pozbierać myśli. Nie próbowała się nawet wysilać na jakikolwiek komentarz. Ciekawość jego osoby przerodziła się w dziwny lęk i jak najszybciej chciała zakończyć tę konwersację.
            – Muszę już niestety iść. Liczę na to, że przyjedzie autobus, choćby spóźniony – powiedziała, odwracając się do tyłu, a jej wzrok utkwił w tłumie stojącym po drugiej stronie ulicy.
            – Mogę cię podwieźć. Mnie się do domu nie spieszy, a ty chyba nie masz ochoty tłuc się autobusem? – Uniósł brew do góry, widząc jej zdegustowany wyraz na twarzy.
            Skrzywiła się na jego propozycję. Wahała się.
            Mam skorzystać z propozycji? Dlaczego czuję strach przed tym człowiekiem? A może to tylko iluzja? Nie mogę być taka nieufna. Znam go trochę. Co ja plotę? Człowiek próbuje być miły, a ja go traktuję jak trędowatego.
            – Naprawdę nie robiłoby to panu problemu? Nie lubię jeździć autobusami… – skrzywiła się ponownie, na samą myśl, że miałaby gnieść się z tyloma ludźmi w dusznym autobusie.
            – Jasne, że nie – uśmiechnął się.
            – Dziękuję – odpowiedziała uśmiechem. – Odkładam na samochód, ale wciąż mam jakieś wydatki. Chyba nigdy go nie kupię, nawet starego rzęcha.
            – Rodzice nie mogą cię wspomóc? – nie wiedział, czy powinien o to pytać. W ogóle jej nie zna. Nie ma pojęcia o jej życiowej sytuacji.
            – Nie mam rodziców – odpowiedziała z goryczą w głosie.
            – Wybacz, że zapytałem…
            – Nie mógł pan wiedzieć – wzruszyła bezradnie ramionami. Teraz, kiedy szła z nim do samochodu, czuła że może być przy nim bezpieczna, że nic jej nie grozi. Przynajmniej bezpiecznie wróci do domu i nie będzie musiała się zastanawiać, czy dotrze tam, czy nie.
            – Możemy mniej oficjalnie? – Zatrzymał się, żeby otworzyć drzwi swojego ekskluzywnego samochodu.
            – Nie rozumiem chyba…
            – Andrew. – Otworzył jej drzwi, przesunął się żeby mogła wejść, a później jedną rękę położył na dachu samochodu, a drugą wyciągnął w jej kierunku.
            – Veronica – odwzajemniła jego uścisk.
            Osaczył mnie… jest zbyt blisko… za blisko… nie powiem mu tego, ale mógłby mieć trochę klasy. Popełniłam błąd?
            – Miło mi. – Rzucił jej sugestywne spojrzenie pełne… pełne czego?
            – Mnie również – odparła z grzeczności, po czym wsiadła do samochodu. Ulżyło jej, kiedy mężczyzna chociaż na chwilę znalazł się od niej dalej niż pół metra.
            Andrew wrzucił czarną, skórzaną aktówkę na tylne siedzenie, po czym wsiadł do samochodu. Poprawił lusterko, a potem wsunął kluczyki do stacyjki i odpalił samochód.
            – Daleko stąd mieszkasz? – zapytał, żeby rozpocząć ponowną konwersację.
            Veronica pokręciła głową i podała przybliżony adres. Nie chciała podawać mu od razu swojego miejsca zamieszkania. Zaufanie do tego mężczyzny zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Coś jest z nim nie tak. Tylko co?
            – Fakt, ale Los Angeles wieczorem… no cóż… – prychnął, jakby chciał jej zasugerować, że zło jest wszędzie i ma stać na baczności, żeby nie została skrzywdzona w pierwszej lepszej uliczce.
            Spojrzała na niego tylko kątem oka i pominęła milczeniem jego słowa. Poczuła gęsią skórkę na ciele i wolała zmienić temat.
            – Dlaczego tak nagle zamilkłaś? Nie podobne to do ciebie.
            A skąd wiesz co może być do mnie podobne? Nie znasz mnie. Nie masz zielonego pojęcia jaka jestem. Ale tak… masz rację. Zwykle mam na wszystko odpowiedź. Nie owijam w bawełnę. Przejrzałeś mnie.
            – Jestem zmęczona – odpowiedziała cicho, otulając się ramionami i wygodnie ułożyła się na siedzeniu. Bardzo marzyła o gorącej kąpieli, lampce wina, a potem łóżku i głębokim śnie. Nie miała ochoty na nic więcej. Chyba nie wymaga zbyt wiele?
            – Nie dziwię się. Taka drobna dziewczyna jak ty na pewno nie jest przystosowana do wielogodzinnej i ciężkiej pracy – stwierdził, lustrując ją przez moment wzrokiem, ale zignorowała to, udając że tego nie widzi.
            – Daję sobie radę. Nie jestem taka słaba na jaką wyglądam – odgryzła się, a po chwili usłyszała jego śmiech. Czyżby usłyszała… śmiech szydercy?
            – Wszyscy mamy jakieś słabości – próbował rozładować atmosferę.
            – Wcale nie mówię, że nie. Ale to, że jestem zmęczona, nie znaczy wcale, że jestem słaba.
            – Oczywiście…
            Oczywiście?! Co to ma do cholery znaczyć?! Nie wiem po cholerę się zgodziłam, żeby odwoził mnie do domu! W tej sytuacji nawet zatłoczony autobus, w którym nie da się oddychać jest zdecydowanie lepszy!
            Chciała jak najszybciej wyskoczyć z samochodu, kiedy rozpoznała swoją ulicę. Miała go powyżej dziurek od nosa. Miała powyżej dziurek od nosa wszystkiego co dzisiaj się wydarzyło.
            – Mogę wyjść tutaj. To niedaleko – nalegała.
            – Na pewno? To nie problem podjechać pod samą klatkę.
            – Nie trzeba. Przejdę się przed snem. To mi dobrze zrobi – wykrzywiła usta w słabym uśmiechu. – I tak dziękuję, że pan się pofatygował.
            – To żaden problem.
            Pożegnała go ciepłym choć udawanym uśmiechem. Sytuacja nie była adekwatna, żeby szczerze się uśmiechać. Andrew Harris budził w niej co raz większe wątpliwości. Co raz bardziej była przekonana, że nie można mu ufać. Ale dlaczego? Co ten człowiek kryje takiego w sobie?
            Nie odwracając się za siebie, poszła w stronę domu. Nie patrzyła nawet, czy już odjechał. Na ulicy był szum i nie słyszała warkotu silnika. Nie dało się słyszeć. Jego samochód był dość cichy. Od razu dało się poznać kogo stać na lepszy, a kogo nie. Kto mógł sobie pozwolić na więcej, a kto nie.
            Andrew odjechał trochę dalej samochodem, żeby nie zorientowała się, że jej się przygląda. Chciał wiedzieć, gdzie mieszka. Poznać ją lepiej. Zmusić, żeby mu zaufała.
            Kotku… nie uciekaj mi. Nie zrobię ci krzywdy.

            Tym razem dość szybko chciała znaleźć się w murach swojego mieszkania. Biegła więc jak na złamanie nóg po schodach. Nie myślała o tym, że koturny jej butów słychać na całej klatce schodowej. Uciekała jakby ktoś ją gonił, a przecież była bezpieczna… Z impetem wpadła do mieszkania i trzasnęła za sobą drzwiami, po czym solidnie je pozamykała, jakby to miało ją uchronić przed nadciągającym złem.
            Co ja wyprawiam? Uciekam przed… przed czym? Przecież nikt mnie nawet nie gonił… Andrew? Przecież został w samochodzie… Dlaczego w ogóle go posądzam? Nie dał mi żadnych powodów. Czego ja się w ogóle boję? Własnego cienia?  To tylko mężczyzna… hm… miał obrączkę?
            W ciszy panującej w mieszkaniu słyszała tylko bicie swego serca i przyspieszony oddech. Margaret. Gdzie jest Margaret?
            Przestań zachowywać się jak dziecko. Jak spłoszona zwierzyna. Nic się nie dzieje, a ty histeryzujesz.
            Rzuciła torebkę na podłogę, a potem wpadła do kuchni w poszukiwaniu Margaret.
            – Co ty do cholery wyprawiasz? – usłyszała zza pleców zaspany głos dziewczyny, a jej serce znowu zaczęło łomotać w klatce piersiowej.
            – Meggie… – szepnęła.
            – No ja… a kto ma być?
            – Przestraszyłaś mnie… – Z ulgą opadła na krzesło i oparła głowę o zimną ścianę.
            – Naleję ci wody – powiedziała, widząc, że koleżanka ciężko dyszy. – Co się stało?
            Veronica łapczywie zaczęła pochłaniać chłodny płyn. Poczuła ulgę, kiedy woda nawilżyła jej zaschnięte gardło.
            – Powiesz coś? – naciskała Margaret. – Nigdy nie widziałam cię w takim stanie.
            – Spanikowałam… nic poza tym… już jest chyba w porządku – odpowiedziała tak, jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca.
            – To widzę… cała się trzęsiesz. Ale powiedz mi co się stało! – nalegała, widząc koleżankę w tym stanie. Odkąd mieszkają razem, nie widziała jej jeszcze nigdy takiej. Potrafiła się rozerwać, ale była w miarę poukładaną osobą.
            Veronica westchnęła ciężko, nie wiedząc od czego ma zacząć. Czy po kolei opowiedzieć historię? Od propozycji doktora Harrisa? Po powrót do domu? Spojrzała w oczy Margaret i pożałowała tego. Już wiedziała, że ruda koleżanka jej nie odpuści tak łatwo.
            – Wspominałam ci już o doktorze Harrisie. Pamiętasz? – zaczęła niepewnie temat.
            – Tak, to ten przystojny gbur?
            Brunetka skinęła głową i od razu zaczęła sobie układać obraz mężczyzny w głowie.
            – Nie umiem rozgryźć tego faceta…
            – A po co miałabyś to robić? Tak się zastanawiam, czy on w ogóle ma jakichkolwiek znajomych.
            – Pracujemy razem. To znaczy… przyjmował tego całego Slasha, a to mnie przydzielono opiekę nad nim.
             – I co w związku z tym?
            Veronica utkwiła wzrok w jednym punkcie, próbując zebrać myśli i użyć odpowiednich słów. Czuła pustkę w głowie i nie wiedziała dlaczego.
            – Poszłam jeszcze zajrzeć do Slasha zanim wyszłam. Trochę czasu tam spędziłam, a później zorientowałam się, że może być za późno i uciekł mi autobus. Nagle zjawił się on… zaczęliśmy rozmawiać. Zaproponował, że mnie podwiezie… – Nabrała powietrza w płuca, a potem powoli i głośno je wypuściła. – Niepokoi mnie jego zachowanie.
            – A co dokładnie?
            – No… jest taki… hm… sama wiesz. W szpitalu traktuje wszystkich z góry jak jakiś pan i władca. Potem usiłuje być miły jakby chciał ze mną poflirtować, a na koniec mówi rzeczy, które sprawiają, że dostajesz gęsiej skórki.
            Margaret zmrużyła oczy w zamyśleniu. Zastanawiała się co to właściwie znaczy. Stwierdziła, że to faktycznie jest dziwne. Nie znała go jednak prawie wcale. Widziała go tylko raz i nie chciała go niesłusznie oceniać.
            – Może to ty to źle odbierasz? – Uniosła jedną brew do góry. – Z pewnością ceni sobie zasady jakie ma – usiłowała uspokoić koleżankę.
            – Oby…

3 komentarze:

  1. nie zmieniłaś pana Harrisa na DOKTORA ;P hahaha
    no ja już się w sumie wypowiadałam na temat rozdziału xd nie wiedziałam że on aż taki długi wyszedł! hah :D
    btw... wiesz że pasek z muzyka na dole nie działa (chyba... bo u innych mi działa tylko tu jest cos nie tak)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, Kochana.

    Ah, znalazłam chwilke, aby przeczytać rozdział. Oczywiście jest jak dla mnie na czasie, bo moje życie ostatnio kręci się wokół praktyk w szpitalu, to nawet czuję się tak samo jak Veronicka, ha.

    Szpital, to nie plac zabaw. Bardzo dobre stwierdzenie. Niestety, sama na własnej skórze doznałam tego, iż nie każdy pacjent jest miły i uprzejmy. Niektórzy, to nawet od kurw potrafią wyzywać. No cóż, jednak jaki by pacjent nie był, to dla niego trzeba być miłym, a to chyba jest najgorsze. Aaaa, ostatnio miałam taki przypadek. Przebieram z koleżanką pacjetna, po tym, jak go umylimy, a on do nas wrzesczy, ze jestesmy kurwy i mamy go zostawić. No cóż, oczywiscie nie można było mu odpowiedzieć, że on jest chujem i niech się cieszy, ze mu zryc daje, dupe umyją i tak dalej. Trzeba było mówic do niego spokojnie i tak dalej. Ah, nie jest to łatwa sztuka, jak nerwy puszczają, to też widze, ze Veronica musi się sporo nauczyć. Cóż, Slash tak naprawdę jej takiego nic nie powiedział. W sumie, to on był nawet bardzo miły, jak patrzeć na niego przez przymat innych pacjentów. No i trż własnie trzeba wziąć pod uwagę to, że facet był po prostu w szoku. Pierwsze chwile po wybudzeniu się ze śpiączki przecież nigdy nie są miłe, bo człowiek nie wie, co takiego się dzieje i tak dalej.

    Hm.. a ja wchodze w zażyłe relacje z pacjentami i się tego nie boje. No dobra, może jakbym miała wchodzić w taką relację ze Slashem, to też bym sie tego zaczynała obaiwać. Ale prawda jest taka, ze nie raz właśnie trzeba posiedziec przy pacjentach i z nimi pogadać. Ludzie cały dzien leżą, jesli nie moga wstac, nudzi się im, no i czasem potrzebują kontaktu ze zdrowym człowiekiem. No jedyny kontakt, to własnie lekarz, który wiecznie nie ma czasu, siostra, która tez nie ma czasu i praktykant, który ma trochę wiecej czasu. (no jeszcze oczywiscie rodzina i tak dalej, ale nie zawsze też ludzie odwiedzaja chorego) I nawet dla pacjenta jest miłe, kiedy własnie ktoś podjedzie, zapyta sie o coś pogada. Nie wiem, dlaczego Veronica się bała, ze dostanie zjeby, jak ktoś się o tym dowie. No przecież nie można taktować pacjentów, jak jakiś robotów. Ze tylko badania, podac leki, zmienic pampersa i posciel i do widzenia, nie gadam z tobą. Do wszystkiego trzeba podchodzić z sercem. Z uczuciem. Z miłoscią do świata.

    Tez nie lubię tych chwil, kiedy to się snuję po korytarzu i nie mam nic do roboty, ale też nie chcę wtedy, by ktoś mnie zaczepił i tą robotę mi dał, ha.

    No dobra, a teraz może odniosę się troche do fabuły. Głowna bohaterka wydaje mi się być troche zagubioną dziewczynką. I własnie mam wrażenie, że ona sama nie wie czego chce, a nawet nie do końca nadaje się do pracy w szpitalu, bo ma jakieś tam swoje zasady. No niestety w takiej pracy, to często trzeba te zasady łamać. Dobro pacjenta jest najważniejsze. Wydaje mi się też, że dziewczyna ma jakiś strach przed facetami. W sumie, to tyuł opowiadania może mi nawet sugerować o co może chodzić, ale nie będę sie jeszcze w to głębiała.
    Lekarz Andrew. Zagatkowy facet, ale może tylko Veronicka ukazała go w takim świetle? W sumie, to ja w jego zachowaniu nie widziałam nic złego. Powiózł dziewczynę do domu i tyle.

    A i taka mała uwaga. Myśli bohaterów zapisuj kursywą, dobrze? Bo wiesz, wszystko jest w tzrciej osobie, a te myśli jednak sie wyrozniają, bo są w pierwszej i tak po prostu będzie lepiej ogarnąć.

    To tyle.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To jednak Slash trafił do szpitala, a ja myślałam, że Joe będzie bohaterem tej przykrej sytuacji. Miejmy nadzieję, że amnezja Hudsonowi minie, bo zżera mnie ciekawość, co to za kobieta i co w ogóle się w tym pubie albo w jego okolicy wydarzyło. Wojna gangów? E... nie, pewnie nie, choć to bardzo możliwe w Los Angeles, ale raczej nie w West Hollywood.
    Praktyki są nudne. Moja koleżanka studiuje dietetykę na Uniwersytecie Medycznym i w ramach praktyk siedziała w szpitalnej kuchni i obierała buraczki - cudowne zajęcie. To studia gastronomiczne czy dietetyka, do cholery? ;/
    Oj, nic by się jej nie stało, gdyby po wyjściu Slasha ze szpitala wdała się z nim w romans, a jeśli miałoby coś między nimi zaiskrzyć już w szpitalu, to przecież też nic złego. Znam wiele studentek pielęgniarstwa i młodych pielęgniarek, które zakochały się w pacjentach i są z nimi szczęśliwe. I nie wyleciały przez to z roboty, co najważniejsze.
    Ten Harris wydaje mi się ponurym typem i czuję, że on coś knuje, tylko nie wiem co? Mam nadzieję, że nie jest żadnym świrem, nie zakocha się w Veronice i nie stanie się jej prześladowcą, chociaż wątek stalkingu... mógłby być ciekawy.

    OdpowiedzUsuń